O piątej po południu znowu zawyły syreny. Zaraz potem odezwały się działa artylerii przeciwlotniczej. Huk motorów był coraz silniejszy, wybuchy następowały jeden po drugim. Wybuchy bomb, łomot walących się budynków, ostre grzmoty dział i terkotanie karabinów połączyły się w jeden olbrzymi, koszmarny koncert. [...]
Wyszedłem na taras. Widok był straszny, ale rzeczywiście interesujący. Nad naszymi głowami błyski ogromnych bombowców i mniejszych samolotów, prawdopodobnie myśliwców. Ile ich było, nawet w przybliżeniu nie mogłem ustalić, bo znikały i znowu się pojawiały. Chwilami rozpoznawałem polskie maszyny. Słońce złociło zgrabne korpusy samolotów. Między nimi w niektórych miejscach pokazywały się białe smugi. Wkrótce jedna z maszyn, ciągnąca za sobą ognisty ogon, zniknęła.
Spojrzałem na zegar. Była 17.10, już prawie od dziesięciu minut trwał atak powietrzny, który jakby przycichł, ale znowu niebo zapełniło się i słychać było jeszcze mocniejsze huczenie i wycie bomb. Ta straszliwa kakofonia, poczucie całkowitej bezradności i beznadziejne oczekiwanie targało nerwy.
Warszawa, 4 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Gdy wybuchła [...] II wojna światowa, miałam 12 lat, a moja siostra 9 lat. [...] My obie i mama wróciłyśmy z wakacji pod Warszawą 8 września, ale ponieważ w naszym drewniaku było niebezpiecznie, uciekliśmy do pociągu towarowego, którym kolejarze mieli jechać „na wschód” [...]. Pociąg stał na bocznicy za depo i kuźnią, przy wieży ciśnień. My w wagonach, pod wagonami okopani nasi żołnierze, na następnym torze pociąg z amunicją. Po kilku nalotach, gdy obok spadły dwa „niewypały”, nie czekając aż wylecimy w powietrze, znów uciekliśmy do domu – do murowanej piwnicy.
Przesiedzieliśmy tam 9 i 10 września (sobotę i niedzielę). W niedzielę był nalot za nalotem, posypał się na Bródno grad bomb zapalających. Bródno płonęło jak pudełko zapałek. Późnym wieczorem wyszliśmy z warsztatów. Paliła się po obu stronach Białołęcka, ogień huczał i parzył, potem wędrowaliśmy przez cmentarz Bródnowski, chowając się między grobami, gdy nadlatywał samolot niemiecki, zniżał lot i siekł po ludziach z karabinów maszynowych. I tak przez całą noc – przez Targówek, Zacisze, Wygodę, wraz z cofającym się polskim wojskiem – wróciliśmy do Warszawy przez Grochów, chwilowo znajdując schronienie w Dyrekcji Kolejowej przy ul. Targowej.
Warszawa, 8 – 10 września
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
W dniu 10 września [...] rano ludzie wybierali się do kościoła, nastąpiła tragedia tej części ludności, która mieszkała od ul. Budowlanej do ul. Nadwiślańskiej. Z samolotów zostały podpalone domy, a że drewniane, to płonęły niczym pochodnie; jednocześnie rzucano bomby burzące, na ludność, która ratowała swoje mienie względnie w popłochu uciekała w kierunku Starego Bródna; „bohaterscy lotnicy niemieccy” obniżali swój lot strzelając z karabinów maszynowych do bezbronnej ludności; bohaterowie znad Renu i Łaby zniszczyli część dzielnicy – domy drewniane płonęły jak zapałki, a ci bohaterowie zniżali lot samolotu i strzelali do bezbronnej ludności. Bródno przedstawiało żałosny widok, pozostał las kominów wzdłuż ulicy Białołęckiej, tu i ówdzie budynki murowane.
Warszawa, 10 września
Bródno i okolice w pamiętnikach mieszkańców, red. Anna Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1995.
Koło godziny 11.00, pijąc kawę, usłyszałem głos samolotów. [...] Z jakiegoś dachu odezwał się karabin maszynowy, a za chwilę drugi, ale nie było słychać artylerii. [...] Za chwilę nadleciały [...] 4 samoloty, w rozproszonej eskadrze, kierując się na Polmin. Powietrze zadrgało od wybuchów. Nie słyszałem nigdy artylerii, myślałem, że to działa przeciwlotnicze, ale to były bomby. Ledwie zdążyłem wrócić do domu, kiedy ponownie odezwał się warkot samolotów i towarzysząca im natychmiastowa seria potężnych wybuchów, od której u nas zatrzęsła się ziemia i zabrzęczały szyby w oknach. Ktoś krzyknął „Polmin się pali!”. Nad ziemią zmykało 7 bombowców, zostawiając za sobą kilka płonących zbiorników benzyny i wznoszącą się coraz wyżej ku niebu czarną chmurę dymu. U góry rozszerzała się ona we wszystkie strony, aż potężnym parasolem przesłoniła słońce i okryła znaczną cześć nieba na wschodzie. Psy zaczęły szczekać, bydło ryczeć, kobiety, płacząc, tuliły zastraszone małe dzieci. [...]
Po południu, patrząc z wieży ratuszowej, cały ogrom pożaru Polminu miałem jak na dłoni. Istne piekło płomieni i czarnego dymu. Dawniej mówiono nam, że w razie wojny Polmin będzie broniony przez artylerię przeciwlotniczą i samoloty myśliwskie. A tu nie było ani jednego działa przeciwlotniczego.
Drohobycz, 10 września
„Ziemia Drohobycka”, nr 13/2000, cyt. za: Rodzima energia. Nafta i gaz na polskich ziemiach, wybór i oprac. Maciej Kowalczyk, Ośrodek KARTA, Warszawa 2012.
Około 10.00 rano udałem się w kierunku miejsca pobytu włoskiego ambasadora. Czułem potrzebę przedyskutowania z baronem Valentino nowej sytuacji, po nagłym i niezwykłym wyjeździe ambasadora sowieckiego. [...] Zbliżałem się do rynku, kiedy nagle moją uwagę zwrócił wyraźny warkot silników samolotowych. Pomyślałem, że nisko lecące nad rynkiem maszyny to na pewno polskie samoloty broniące Krzemieńca. W następnej chwili kilka mocnych wybuchów wstrząsnęło powietrzem. Widziałem, jak wielkie czarne potwory zrzucone z samolotów spadały na plac, gdzie obok siebie stały stłoczone chłopskie furmanki. Po pierwszych wybuchach usłyszałem następne, ale — sądząc po odgłosach — pochodziły one już od bomb zrzuconych dalej. [...]
Nalot zupełnie zaskoczył Krzemieniec. Wyglądało na to, iż nikt nie przypuszczał, że maszyny niemieckie znajdą się w bezpośredniej bliskości granicy sowieckiej. [...] Nikt też nie potrafił powiedzieć, ile bomb spadło na miasto. Najwięcej zrzucono na rynek i okoliczne domy. Kilka bomb zapalających musiało spaść na pobliskie lasy, bo co i raz było widać tam nagle wybuchające pożary. Pierwsze wieści mówiły o ponad 50 zabitych i 150 rannych, z których część w ciągu dnia zmarła. W stosunku do liczby mieszkańców była to uderzająco duża strata, wśród ofiar znalazły się też osoby, które przyjechały na targ z okolicy.
Krzemieniec, 12 września
András Hory, Bukaresttől Varsóig (Od Bukaresztu do Warszawy), Budapeszt 1987, przełożył Ákos Engelmayer, [cyt. za:] „Karta”, nr 64, 2010.
Dziś, o 22.45, był nalot na Leningrad, słyszałam, jak wyją bomby – było to okropne, wręcz przerażające. Przez całe dwie godziny alarmu przeciwlotniczego trzęsły mi się nogi, momentami zamierało serce, choć na zewnątrz wydawałam się spokojna. Świadomie nie bałam się niczego, a jednak nogi drżały, brr...
Po zakończeniu alarmu (bomby spadały z paraliżującym śmiertelnym wyciem!) zadzwoniłam do Domu Radia, Jura rozmawiał ze mną... uprzejmie.
Chcę zdążyć. Daj mi, Boże, jeszcze tę jedną radość – prawdziwą i przewyższającą każdy inny triumf, pozwól mi zobaczyć go spragnionego mnie, w szaleństwie i szczęściu. O tak niewiele Cię proszę, zanim nadejdzie wyjąca śmierć. Nie proszę Cię o Kolę, dlatego że zginiemy razem – ja w bramie, on na dachu. Przecież nie kryjemy się w schronach, kiedy wyją bomby. [...]
Wiem, że Jura jest kaprysem, moją samoobroną, odwróceniem uwagi, tylko tyle.
Leningrad, 8–9 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Za kwadrans dziewiąta, zaraz przylecą Niemcy. Mimo że mija już piąty dzień bombardowań, nie mogę się uwolnić od nieustannego, namacalnego wręcz uczucia strachu. Serce mi staje, nogi drżą, ręce lodowacieją. To nie tylko przerażające, ale tak poniża.[…]
Zdaję sobie przecież sprawę – jestem przygotowana na koniec. Bomba już we mnie zaczęła tykać. Nie, nie − jakże to tak? Jak można obrzucać bezbronnych ludzi eks¬plodującym żelastwem, które na domiar złego najpierw wyje, żeby każdy myślał: „Uderzy we mnie” – i umierał zawczasu. Umarłeś − a bomba spadła obok. Ale za chwilę znów zaczyna wyć i znów umierasz, i znów łapiesz oddech − zmartwychwstajesz, by umierać na nowo. Ile razy jeszcze? Proszę, zabijcie mnie, ale nie straszcie, nie wolno wam straszyć mnie tym przeklętym wyciem, nie szydźcie ze mnie. Zabijcie po cichu! Zabijcie od razu, a nie po troszeczku, co parę godzin... Boże mój!
Dzisiaj o wpół do dziesiątej, kiedy zaczynałam pisać, znów przylecieli Niemcy. Walili gdzieś bardzo daleko. Kładę się spać – a oni, być może, będą za godzinę? Za dziesięć minut? Nie odczepią się ode mnie. A przecież te naloty to nie wszystko! Najwyraźniej szykują coś straszniejszego. Są blisko. Dziś na Palewskim pocisk spadł na kamienicę naprzeciwko naszego domu, było wiele ofiar.
Czuję, jak coś we mnie powoli umiera. Gdy w końcu umrze zupełnie − pewnie całkiem przestanę się bać. Jednak trzymam się. Dziś rano pisałam i powstał dobry wiersz, podczas gdy trwał alarm, ostrzał artyleryjski, bomby spadały gdzieś niedaleko... Przecież to nie jest normalne! Powinnam skryć się głęboko, łkać jak dziecko, błagać o litość. Najlepiej byłoby uśmiercić samą siebie. Ponieważ wszystko wokół okryte jest hańbą, „życie to ból, życie to strach, dlatego właśnie człowiek jest nie-szczęśliwy...”. Hańba nas wszystkich i każdego z osobna. Na przedmieściach robotniczych nie ma gdzie się schować przed bombami, nie ma dokąd uciec. Nazywa się to: „jesteśmy przygoto¬wani do wojny”.
Swołocz, awanturnicy, bezlitosne dranie!
Leningrad, 12 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziś przez cały dzień trwał ostrzał artyleryjski, nawet teraz gdzieś walą, ale wygląda to na naszych. O wpół do siódmej, kiedy siedziałam w rajkomie, w Pałac Pionierów trafił pocisk i odłamek wpadł do naszego pokoju, tłukąc szyby. [...] Bomby spadły też na plac Nachimsona, to parę domów od nas.
Wczoraj nocowała u mnie Lusia, po tym jak w kamienicę naprzeciwko mojego rodzinnego domu trafił pocisk i wyleciały w nim szyby. W tym domu się urodziłam, mieszkałam do dwudziestego roku życia, tu był Borys, tu urodziła się Irka. Teraz w niego strzelają.
I jakże tu uwolnić się od poczucia agonii? Umiera wszystko, co istniało dotąd, a przyszłość nie istnieje. Wokoło śmierć. Głośna i wyjąca...
Leningrad, 13 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Dziś sześciokrotnie ogłaszano alarm powietrzny.
Płoną szpitale: Kujbyszewski i Aleksandrowski. Rozdzierające wycie sygnałów alarmowych, ryki parowozów i jęki syren fabrycznych zlewają się w jeden desperacki skowyt. Dwie bomby rąbnęły w Szpital Moskiewski, nieopodal naszej kamienicy, i obudziły sforę patrolujących niebo zenitówek*. Ulica się zatoczyła, a ciężka brama wejściowa, przy której przycupnęłam z Leną, spadła z zawiasów i jak listeczek podfrunęła w górę. Dygotałam ze strachu.
Leningrad, 19 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Przez całą noc eksplozje i ognisty deszcz bomb zapalających i burzących. Obydwie nie wyłaziłyśmy z upiornie zimnego schronu. Po rurach, jak linoskoczki, spacerowały szczury. Dygocąc razem z budynkiem, liczyłam wybuchy i myślałam o Dimie. Na dachu musi być strasznie. Mówił o pożarach w różnych punktach miasta.
Leningrad, 25 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
[...] Teraz już naprawdę nie wiem, kiedy się boję, a kiedy nie. Wczoraj, kiedy byłam w „Łzie”, były aż cztery alarmy i bałam się okropnie. Miałam lodowate dłonie, nad nami latały niemieckie samoloty i momentami chciałam krzyczeć: „No już, rzucaj, prędzej, nie mogę już dłużej tak wyczekiwać!”.
Leningrad, 28 września
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Zabrnęłam dziś w pobliże Dworca Moskiewskiego. To, co zobaczyłam, ścięło mnie z nóg. Wszystkie domy w gruzach. Tylko gdzieniegdzie sterczą szczerbate mury. Na jednym z nich, niczym błękitna niedorzeczność, wisi okrągły kaflowy piec, nieśmiało przywodzący na myśl minioną przytulność i ciepło. Na wszystkim leży puszysty, biały śnieg, błyskający niebieskimi iskierkami, nie skalany żadnym śladem – ni ludzkim, ni zwierzęcym, ni ptasim. Wśród ruin dojrzewała, jak wino, grobowa cisza. Wokół walały się pogięte spiralnie, przypominające szkielety zwierząt kopalnych, żelazne łóżka.
Leningrad, 25 lutego
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Elwira Milewska-Zon, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.
Z zewnątrz słychać buczenie samolotów patrolowych. Czasem ostrzał artyleryjski. [...] Z okien naszego mieszkania na szóstym piętrze widać podziurawione pociskami dachy sąsiednich budynków. I cały czas się denerwuję, tchórzę, kiedy zaczynają się bombardowania i gdy tuż nad głową przelatuje wyjący pocisk. A przecież w Moskwie były takie dni, kiedy pisałam z całą szczerością: „Do Leningradu, bliżej śmierci”. Leningrad istnieje, jest żywy, trwa.
Leningrad, 26 kwietnia
Oblężone, wybór i oprac. Agnieszka Knyt, tłumaczenie z rosyjskiego: Agnieszka Knyt, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011.