Przed wojną kościół w Konarzynach już był na zewnątrz wykończony, ale w środku jeszcze było pusto, nie było podłogi, tylko piasek. Najpierw Niemcy zabierali krowy od gospodarzy i pędzili do kościoła. Drzwi i okien nie było. Wieża była, kopuła błyszczała w słońcu i krzyż ze złotej blachy. Bardzo ładny był kościół. Potem krowy wypędzili, a zaczęli wpędzać ludzi.
[Przed opuszczeniem Konarzyn] Niemcy jeszcze chcieli się zemścić. Obawiali się, że Rosjanie będą ich obserwować z wieży kościelnej. Chcieli najpierw zburzyć wieżę, ale to im się nie udało, nie wybuchło. Ostrzegli wszystkich, że zburzą kościół, że mamy położyć się na ziemi, bo mogą szyby wylecieć w domu. To było 6 marca 1945. Wybuch był ogromny. Szyby z okien powylatywały. Jak ucichło, tośmy wyszli. Jedna wielka chmura dymu i kościół w gruzach. To było okropne przeżycie. Tyle wysiłku przed wojną — kwesty, zbieranie pieniędzy, prośby wysyłane po całej Polsce... Tyle wysiłku, bo ludność uboga... Tylko fundamenty z kamieni zostały.
A Niemcy dokonali swego i uciekli.
Konarzyny, 6 marca
Relacja Anny Narloch w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA, [cyt. za:] Katarzyna Madoń-Mitzner, Zbigniew Gluza, Wokół Wilczych Błot, „Karta” nr 36, 2002.