Część mieszkańców schroniła się do piwnic. Ze względu na stan zdrowia mojej matki, zeszłyśmy tylko do sąsiadów na parter. I tam przebyłyśmy te koszmarne dziesięć dni w warunkach zupełnie oblężeniowych. Dom trząsł się co chwila, szyby brzęczały, ciemno, zimno, suchy prowiant jako jedzenie, spanie pokotem na ziemi i nieustanna obawa, że mury runą nam na głowę. [...]
Po dziesięciu dniach nastąpiła pełna grozy cisza — bolszewicy zajęli miasto, a więc znowu inne, straszne emocje, bo obawa o życie bliskich i znajomych. Zaczęło się od wyłapywania oficerów, których torturowano, a potem rozstrzeliwano masowo.
Kijów, 8 lutego
Stanisława Deskur, I stał się cud… Wspomnienia z lat 1917–1920, Warszawa 1999.
12 Armia maleje z dnia na dzień, niektóre pułki liczą 15–30 żołnierzy. Uzupełnienia z Rosji nie nadchodzą. Nie można uzupełnić armii ludnością miejscową. Gdy chłopi otrzymują karabiny, uciekają i tworzą bandy. [...] Przede wszystkim armia polska jest silniejsza od naszej. Nasze tyły są całkowicie nie zabezpieczone. Nasza armia zaczęła głodować. [...]
Zgodnie z ideami komunizmu uważamy, że koniecznie należy zawiadomić o tym Komitet Centralny Rosyjskiej Partii Komunistycznej i prosić go o natychmiastową pomoc w formie uzupełnienia świeżymi siłami oraz pracownikami politycznymi, w celu przywrócenia poprzedniej sytuacji. Inaczej, z obecnymi siłami, przy rozwijającym się natarciu, armia utrzyma się nie dłużej niż dziesięć dni.
Kijów, 25 kwietnia
Polsko-sowietskaja wojna 1919–1920 (Ranieje nie opublikowannyje dokumienty i matieriały), cz. 1, Moskwa 1994, s. 68, 98–99 (tłum. z ros. Dorota Pazio).
Bolszewicy cofają się. Gdzie spojrzeć — odwrót. Panikę wśród oddziałów wywołuje zbliżanie się samolotu. Jak złowieszczy ptak krąży w tej czarnej, ponurej mieszaninie mgieł i deszczu. Zgubieni jesteśmy wśród niesamowitego mroku, pomiędzy szarą, martwą ziemią a masą wody i chmur, które — zda się — pochłonęły ciepło, światło, zniszczyły życie, a świat cały piękny i błyszczący w ponurą pustkę zamieniły. W tym otoczeniu, miast radości na widok bezładnej ucieczki wroga, opanowuje nas jakieś dziwne, niewytłumaczalne przygnębienie. Jednostajny pomruk silnika jeszcze je potęguje. [...]
Jeśli nie ujrzę czegoś odmiennego, jakiegoś kontrastu w tej szarej, prawie lepkiej masie, co nas otacza — nie dokończę zadania [wywiadu]. Coraz mniej panuję nad nerwami, coraz bardziej pragnę jakiejś zmiany, aż oto zjawia się pożądany kontrast. Pęka nagle zasłona czarnych chmur i w mroki wpada brylantowa strzała światła. Drży zrazu niepewnie i ślizga się po kłębach mgieł, jakby szukając drogi. Wreszcie znajduje ją i jasną smugą znaczy ziemię. Rozdziera szarość jaskrawa plama zieleni, dalej zjawia się druga, trzecia, łączą się i mkną razem przed nami, niby znak tajemny, wskazujący drogę ku jakiemuś nieznanemu celowi.
I oto w oddali, gdzie nieprzebita ciemność dotychczas panowała, wyczarowała słoneczna plama cudne zjawisko: w mroku i ciemności zajaśniały smukłe wieżyce, błysnęły lśniące kopuły i niby widmo, zabielała postać wielkiego miasta. Jak tajemnicza fatamorgana, jasny i błyszczący na prawie czarnym tle, ukazał się po raz pierwszy Kijów. Lecz już zasłona chmur się zamknęła. Przepadło miasto i znowu mrok wszechwładnie zapanował.
Zniknęło jednak przygnębienie nasze. W pięknym zjawisku ukazał się nam cel.
1 maja
Tadeusz Prauss, Z lotów bojowych 3-ej eskadry, „Przegląd Lotniczy”, nr 1, 1935, s. 6.
Istotne położenie jest takie: Te bestie zamiast bronić Kijowa, uciekają stamtąd; również uciekają i cofają się z południa. [...] Powstania przeciw nim są wszędzie, na całej Ukrainie. Zajęcie Kijowa jest to nawet nie potrzeba, ale hasło i symbol polityczny. Ale rozumiecie, iść z naszym grabiącym wojskiem przez te sympatyzujące z nami powstania jest absurdem politycznym i wojskowym, którego nie chcę się dopuścić. Zatrzymuję więc, po wzięciu Kijowa, front.
Wołyń, 6 maja
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990.
Lotem błyskawicy rozniosła się wieść: „Polacy w Kijowie”. Ludność wybiegała z domów, cisnąc się do patrolu. Jakiś staruszek, Polak, przepycha się przez tłum, a dopadłszy kaprala Motza z płaczem całuje go w but.
Od ludności patrol dowiaduje się, że w najbliższym czasie wracać będzie z Puszczewodzicy [podkijowskiego letniska Puszcza Wodna] tramwaj ze szkołą krasnych komandirów, ewakuujących się do Kijowa. Przybyły w międzyczasie szwadron robi zasadzkę w pobliskim lesie i łapie tramwaj, zapełniony bolszewikami z oddziałem pitatielnym [zaopatrzenia]. Jednocześnie prawie, 3 szwadron dołącza i składa meldunek o wzięciu 15 cekaemów i 1 działa oraz o rozbiciu bolszewickiej kawalerii w Wyszhorodzie oraz o ucieczce rozbitego oddziału do Kijowa. Wobec tego szwadron otrzymuje rozkaz wysłania w pościg patrolu oficerskiego z dziesięcioma ludźmi tramwajem. [...] Miejsce motorniczego zajmuje jakiś peowiak, Polak, i tramwaj pędzi w pościg za uciekającym nieprzyjacielem. [...]
Tramwaj dojeżdża na Podjom — ulicę prowadzącą na Kreszczatik. Naprzeciw idzie [bolszewicka] kompania piechoty w kolumnie marszowej ze śpiewem, nie podejrzewając żadnego niebezpieczeństwa. Tramwaj podjeżdża na kilkadziesiąt kroków i robotę zaczyna kapral Tatar ze swego karabinu maszynowego. Bolszewicy w morderczym ogniu rozbiegają się, pozostawiając kilkudziesięciu zabitych i rannych. Tramwaj wraca do Kureniówki.
Jeńcy zeznali, że w Kijowie znajduje się moc wojska wszelakich rodzajów broni, że cały front jest jeszcze w Irpieniu i że oni nie mają pojęcia, skąd wzięli się Polacy i to od strony najmniej spodziewanej. [...]
Wieść o wkroczeniu oddziałów polskich do Kijowa początkowo potrajała, a następnie dziesięciokrotnie powiększała siły polskie, a z naszego jedynego działa zrobiła całą artylerię.
Kijów, 6 maja
Juliusz Dudziński, Tramwajem do Kijowa, „Polska Zbrojna” nr 342, 1932.
Pewnego majowego poranka, a była to niedziela, słoneczna i dziwnie cicha — przyszedł do nas Czesław i oznajmił, że wojsko polskie jest w Kijowie, że właśnie idą Kreszczatikiem, a władza bolszewicka w nocy opuściła Kijów. Było to coś tak niewiarygodnego, tak niespodziewanego, że nie mogłyśmy uwierzyć. Żadnych strzałów nie było słychać, nie było walk, nie wiedziałyśmy o nadchodzącej do Kijowa armii polskiej. Prasa o tym nie pisała, radia jeszcze nie było, podróże utrudnione — żyłyśmy odcięte od reszty świata...
Ubrałam się szybko, wzięłam ze sobą córeczkę i pobiegłyśmy w stronę Kreszczatiku. Zobaczyłam przejeżdżające konno wojsko polskie z orzełkami na rogatywkach!
Kijów, 7 maja
Zofia Krauze, Rzeki mojego życia. Wspomnienia, Kraków 1979.
1 pułk znajdował się od kilku dni w drodze, zmierzając dniem i nocą w kierunku Kijowa. Już o szóstej rano wkroczyliśmy do tego miasta. Pomimo wczesnej godziny, Bibikowski bulwar, którym szliśmy, przepełniony był tłumem ludzi, witających nas owacyjnie. Kobiety obdarzały nas kwiatami, a ponieważ był to czas kwitnięcia bzów, żołnierze nasi wprost tonęli w powodzi pięknych liliowych kwiatów.
Kijów, 8 maja
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926, s. 223.
Ludność [Kijowa] przechodziła straszliwy kryzys głodowy. Twarze przechodniów zdradzały niezwykły stopień wyczerpania i wynędznienia, ubranie ich składało się z łachmanów i to łachmanów brudnych. Przed naszą intendenturą batalionową, w czasie wydawania chleba, gromadził się zawsze wielki tłum ludzi, obserwujący w milczeniu niezwykły widok dużej ilości białego chleba. [...] Z głodem szła w parze okropna demoralizacja. Nędza zmuszała kobiety do handlowania swoim ciałem, mężczyzn do wszelkiego rodzaju szacherek i oszustw. [...]
Wiadomość o przyjeździe [...] atamana Petlury przyjęto z wielką radością. Wszyscy chcieli go zobaczyć, wielu przypuszczało, że jego przyjazd przyniesie im polepszenie losu. [...] Na wielkim placu, przy wspaniałej cerkwi, zebrały się nieprzejrzane tłumy ludzi. [...]
Petlura nadjechał powozem, zaprzężonym w parę ładnych koni, i zatrzymał się tuż pod moim balkonem, przed którym ustawione były oddziały wojska ukraińskiego, zorganizowane poprzednio w Polsce. [...]
Balkon, z którego obserwowałem Petlurę i rewię, należał do jakiejś rodziny żydowskiej. Gospodarz domu, starszy jegomość, pokazał mi pocztówkę, kolportowaną podówczas szeroko, z fotografiami Piłsudskiego i Petlury, pod którymi widniał napis po polsku i ukraińsku: „Bohaterowie narodowi”. Pokazując mi ją gospodarz rzekł:
— Dziwi mnie to, że Polacy pozwalają na jednej karcie umieszczać podobiznę swojego Naczelnika Państwa z tym bandytą — mówiąc to wskazał na przemawiającego właśnie Petlurę. [...] — Mógłbym przytoczyć mnóstwo wypadków, gdy dawał rozkazy swoim żołnierzom, jeszcze przed sojuszem z Polską, aby urządzali pogromy Żydów.
Kijów, 10 maja
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926.
Bolszewicy po zajęciu Żytomierza przez W[ojsko] P[olskie] nie byli pewni powodzenia na prawej [zachodniej] stronie Dniepru. W ciągu tygodnia ewakuowali Kijów, wywożąc co się da i zacierając wszelkie ślady swych zbrodni. Projektowane wywiezienie uczennic szóstej i siódmej klasy za Dniepr nie doszło do skutku. W czerezwyczajkach i piwnicach, w których męczono i rozstrzeliwano skazanych, podłogi są zasypane trocinami, a ściany pobielono. Ponieważ robota odbywała się z wielkim pośpiechem, nie zdołano usunąć wszystkiego. Ślady krwi na ścianach i mózgu na sufitach widnieją dokładnie. Bolszewicy uchodząc z Kijowa zabrali około trzystu zakładników, z których na czernihowską stronę przewieźli tylko stu pięćdziesięciu. Resztę zaś zamordowano w Kijowie, a trupy wywieziono nocą i potajemnie pochowano. Wywieziono również i pochowano w niewiadomych miejscach trupy pomordowanych poprzednio.
Po odbiciu Kijowa przez wojska Denikina [1 września 1919] rodziny zamordowanych znajdowały trupy z obciętymi uszami i nosami, ze zdartymi „rękawiczkami” i pasami oraz twarzami tak rozbitymi, że nie można było poznać osoby. Przed zajęciem Kijowa przez wojska polskie przeszło przez teatr anatomiczny dwieście trupów, rozstrzelanych w głowę z tyłu. Trupy te pochowane są na cmentarzu Łukjanowskim. Ile zaś ofiar padło poza tym, powiedzieć trudno, ponieważ bolszewicy spijając woźniców wywozili trupy nocami, nie wiadomo w którą stronę.
17 maja
Sprawozdanie z odbytej z Szefem Wojsk[owej] Misji Japońskiej drogi na front Kapitana Yamawaki, 17 maja 1920, Instytut Polski i Muzeum Sikorskiego w Londynie, A I 14/4, s. 3–4.
Powrócił do Warszawy z Kijowa Piłsudski. Zebrał się rząd na stacji, by powitać zwycięzcę. Dziwnie mi było. Miałem w sercu żywe uczucie wdzięczności i uznania dla tego człowieka, który ożywił tradycje Kircholmu i Wiednia. Odczułem wrażenie silne, gdy wysiadał z wagonu pod dźwięki hymnu Boże, coś Polskę.
Ale oto przemówił prezes ministrów [Leopold] Skulski zdawkowo, zimno, monotonnym głosem, wiedząc, że przemówienie jego czytać będzie kraj cały, więc... nie trzeba nikogo urazić. Nawet nie zdjął na powitanie filcowego kapelusika, podczas gdy my, cały rząd w komplecie, wiceministrowie i szefowie sekcji, staliśmy z czarnymi, sztywnymi kapeluszami w ręku, podczas gdy grupa kilkunastu generałów polskich, kilkunastu posłów krajów obcych, stała z ręką przy czapkach salutując bohatera Polski, podczas gdy muzyka hymn narodowy wykonywała, a wojsko prezentowało broń.
Rozległy się okrzyki na cześć wodza naczelnego, ale dziwne, zimne, nieomal z carskich czasów — mroziły krew. Coś niedopowiedzianego zawisło w atmosferze.
Warszawa, 18 maja
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990, s. 167, 172, 175, 360–363.
(Naczelnik państwa ukazuje się w loży. Posłowie powstają i witają go długotrwałymi, rzęsistymi oklaskami.)
Panie naczelniku państwa!
Sejm cały przez usta moje wita cię, wodzu naczelny, wracającego ze szlaku Bolesława Chrobrego. Od czasów Kircholmu i Chocimia naród polski takich triumfów oręża swego nie przeżywał.
Ale nie triumf nad pogrążonym wrogiem, nie pycha narodowa rozpiera serca nasze. Historia nie widziała jeszcze kraju, który by w tak trudnych warunkach jak nasz tworzył swą państwowość. W takiej to chwili zwycięski twój pochód na Kijów dał narodowi poczucie własnej siły, wzmocnił wiarę we własną przyszłość, wzmógł jego dzielność duchową, a przede wszystkim stworzył podstawę do pomyślnego i stałego pokoju, którego wszyscy tak bardzo pragniemy. (brawa) [...]
W tobie, naczelny wodzu, bez względu na różnice partyjne, widzimy symbol ukochanej naszej armii, armii o takiej sile, jakiej naród nasz nawet w swych najświetniejszych czasach nie posiadał.
Zwycięstwa odniesione przez armię naszą pod twym dowództwem wpłyną na losy Polski nie tylko na naszym wschodzie. Dziś wie i widzi świat cały: Polska już nie jest bezbronna.
Naczelnemu wodzowi i armii polskiej cześć!
(Długotrwałe oklaski na wszystkich ławach i okrzyki: „Cześć!”.)
Warszawa, 18 maja
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990, s. 167, 172, 175, 360–363.
Wojna z Bolszewikami weszła obecnie w stadium decydujące. Wiadomości przychodzące z Rosji świadczą o szalonym wysiłku, jaki rząd sowiecki włożył w przełamanie frontu polskiego [...]. Walki na północnym froncie są prowadzone siłami i z zawziętością dotychczas u Bolszewików na żadnym froncie nie spotykanymi. [...] Ataki, prowadzone jednocześnie przez Bolszewików na Ukrainie, nie mają dla nich tak zasadniczego znaczenia, są prowadzone mniejszymi siłami, niemniej w razie powodzenia mogą bardzo łatwo doprowadzić do zniszczenia owoców naszej ofensywy ukraińskiej. [...] W tym momencie muszą wszystkie wojska zrozumieć, że rozstrzygają się tu losy naszej Ojczyzny. Żołnierz nie może liczyć na podsuwanie dalszych rezerw i nie może być zmęczony. Kilka dni nadludzkich choćby wysiłków decyduje tutaj o stanowisku i sile Polski.
31 maja
Tadeusz Kutrzeba, Wyprawa kijowska 1920 roku, Warszawa 1937, s. 10, 11, 40, 49, 109, 111, 141, 162, 168–169, 205, 249–250, 302–303, 307.
Wszystkie te wieści nie naruszyły jednak wielkiego zdumienia żołnierzy, wywołanego odwrotem. Przyzwyczajono się pogardzać nieprzyjacielem, uważając go za tchórzliwego, źle zorganizowanego przeciwnika i obecne położenie traktowano jako coś dziwnego, a w każdym razie krótkiego. [...]
Przed samym opuszczeniem miasta ulice zaczęły przybierać zgoła inny charakter od tego, jaki przez kilkutygodniowy okres naszego pobytu zdołały nabrać. [...] Co chwila rozlegały się okrzyki rabowanych i wynikały awantury. Sklepy już od dwóch dni były zamknięte, a wszystkie towary, po staremu, starannie schowane. [...]
Do ostatniej niemal chwili łudziliśmy się, że nadejdą nowe rozkazy, nakazujące pozostanie w Kijowie i powstrzymanie odwrotu. Rozkazy takie jednak nie nadeszły.
Około południa poszedłem na Kreszczatik, aby odebrać od fotografa zamówione pierwej zdjęcia. Cała ulica zapełniona była „wrednymi” szumowinami miejskimi. Rozradowane twarze tej hołoty zdradzały niedwuznacznie, że nasz odwrót wywoływał ich żywą radość. Tłum stawał się coraz bezczelniejszy i śmielszy. Na jednej z bocznych ulic omal nie padłem ofiarą swej nieoględności, że wybrałem się na miasto sam. Otoczyło mnie kilkunastu wyrostków, „robiąc tłok” i usiłując sprowokować. Na szczęście miałem przy sobie rewolwer i gruby harap z byczej skóry, jaki podówczas często nosili nasi oficerowie. Rewolwerem groziłem, a harapem biłem i jakoś przedostałem się na Bibikowski bulwar, na który, ze względu na bliskość koszar, napastnicy obawiali się pójść.
[...] Nasi żołnierze zaaklimatyzowali się w mieście tak dobrze, że w chwili odmarszu stał przed koszarami cały szereg dziewcząt, z żalem żegnając kochanków.
[...] Prawdziwe tragedie rozgrywały się na stacji kolejowej. Już od czasu wtargnięcia Budionnego na nasze tyły, a więc od kilku dni, pociągi do Polski nie odchodziły, a ponieważ w Kijowie pozostały jeszcze tysiące Polaków, nie chcących za żadne skarby świata pozostać pod batem bolszewickim, przeto zdenerwowane ich gromady oblegały stację dzień i noc. [...] Aż serce się krajało patrząc na tych ludzi obdartych, bosych, głodnych i zrozpaczonych, którzy z jakimś niezwykłym uporem pchali się do pociągów. Wszyscy zdawali się być zahipnotyzowani jedną myślą: „Do Polski, do Polski!”.
Kijów, 10 czerwca
Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926, s. 223.
Po zakończeniu śledztwa, przebieg wystąpienia polskich nacjonalistów w Czortkowie 21-go stycznia [1940] około godziny 24 przedstawia się następująco: napad przeprowadziły w trzech miejscach trzy grupy po 6–8 osób w grupie.
Pierwsza grupa napadła na wartownika 17 batalionu inżynieryjnego RKKA [Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona]. Zarżnąwszy go po cichu nożem, członkowie grupy zabrali jego karabin i przedostali się do kuchni batalionu, gdzie również zarżnęli nożem kucharza-czerwonoarmistę.
Przebywający w kuchni politruk oddziału stawił opór i oddał strzał z rewolweru. Bandyci zadali mu podczas walki sześć lekkich ran nożem i uciekli.
Druga grupa napadła na wartownika polowej stacji pocztowej RKKA, zarżnęła go nożem, zabrała karabin i ukryła się.
Trzecia grupa napadła na szpital miejski, gdzie przebywało 10 chorych naruszycieli granicy oraz była wystawiona warta straży pogranicznej składająca się z 4 ludzi: dwóch stało na posterunku, dwóch spało.
Czynny udział w napadzie wziął sanitariusz tegoż szpitala — KIESTURA, służący w b[yłej] armii polskiej jako sanitariusz, który ukrył się po napadzie. Bandyci zabrali 4 karabiny i uciekli. Lekko ranni z rewolweru i strzelby myśliwskiej zostali sanitariusz i czerwonoarmista.
W ten sposób bandyci zabili trzech, ranili trzech i zabrali 6 karabinów, z których jeden znaleziono w śniegu na ulicy, a jeden w korytarzu u pewnego kamienicznika, który został aresztowany.
Powyższe nastąpiło wyłącznie wskutek wyjątkowego niedbalstwa w pełnieniu służby wartowniczej i jej zupełnego osłabienia.
W rezultacie podjętych działań aresztowano do dziś 98 osób, spośród których 27 przyznało się do udziału w wystąpieniu. Mniej więcej połowa to młodzież w wieku od 17 do 25 lat.
Na podstawie zeznań aresztowanych ustalono, że było trzech przywódców organizacji: MALAWSKI — technik dentystyczny zamieszkały w Czortkowie, w którego mieszkaniu odbywały się narady kierownictwa organizacji; KOWALSKI — były oficer armii polskiej — miesiąc wcześniej był w mieście Czortkowie i jeszcze jeden przyjezdny, były oficer armii polskiej, którego nazwiska nie ustalono. Wszyscy trzej ukryli się — są poszukiwani.
Według zeznań dwóch aresztowanych, głównym przywódcą organizacji jest były generał armii polskiej TOKARZEWSKI, mieszkający we Lwowie. Wydano polecenie ustalenia jego [miejsca pobytu] i aresztowania.
Na cmentarzu, w punkcie zbornym, zebrało się około 80 członków organizacji, z których większość nie miała broni i przy pierwszych wystrzałach rozbiegła się.
Podstawowym celem wystąpienia było zdobycie broni drogą rozbrojenia garnizonu, a następnie przedostanie się do Rumunii z bronią w ręku. Werbowanych do organizacji zapewniano, że wystąpienie przygotowano również w szeregu sąsiednich powiatów i że w Rumunii stoją na granicy polskie legiony gotowe wesprzeć przedsięwzięcie obalenia Władzy Sow[ieckiej].
Podczas aresztowań uczestników wystąpienia skonfiskowano cztery sznury Bickforda, jeden nóż fiński i 25 naboi.
Niektórzy członkowie organizacji naszyli sobie na berety wyciętą z materiału czaszkę i kości. Zostały znalezione dwa takie berety. Kobieta, która przyszywała te odznaki, niejaka WASILEWSKA, została aresztowana i przyznała się.
Wśród aresztowanych są: były naczelnik rumuńskiej strażnicy granicznej SKOWRONEK Stanisław, bezrobotny, bezpośrednio kierujący napadem na koszary batalionu RKKA i CZOSIK Ludwik, fryzjer z Czortkowa, były żołnierz polski, który ostrzelał na ulicy patrol Armii Czerwonej i został zatrzymany z rewolwerem w ręku. Obydwaj przyznali się do znajomości.
CZOSIK wraz z członkami organizacji strzeleckiej — MUDRYM i CEBRO byli poddani rozpracowaniu agenturalnemu [o kryptonimie] „POWSTAŃCY” przez oddział powiatowy NKWD, które rozpoczęto 16 stycznia. Materiały na ich temat zaczęły napływać pod koniec listopada 1939 roku. Obydwu aresztowano.
Działalność agenturalną oddziału powiatowego NKWD zorganizowano w sposób niezadowalający, siatka informatorów jest niewielka, z większością utracono kontakt.
Podjęto kroki mające wzmocnić ochronę miasta przez oddziały straży pogranicznej i wojska. Niezbędne instrukcje wydano na granicę. Po uzgodnieniach z oddziałami powiatowymi NKWD polecono, by zatrzymać aktyw polskich k-r [kontrrewolucyjnych] organizacji nacjonalistycznych poddawanych rozpracowywaniu, wzmóc agenturalną działalność operacyjną. Zorientowano zarządy NKWD zachodnich obwodów Ukrainy.
Do Tarnopola przyjechała wezwana brygada pracowników operacyjnych. Prowadzimy intensywne śledztwo, jednocześnie rozwijamy działalność agenturalno-operacyjną. Ludzi pozyskujemy w okolicznych wsiach.
Kładzie się nacisk na zatrzymanie wszystkich uczestników wystąpienia, szczególnie przywódców, poszukuje się zagarniętej przez bandę broni.
Kijów, 25 stycznia
NAD[ANO] 26/1-40 R. GODZ. 2 MIN. 5
ZAST[ĘPCA] NARKOMA SPRAW WEWNĘTRZNYCH USRR
KAPITAN BEZPIECZEŃSTWA PAŃSTWOWEGO
(–) (GORLINSKIJ)
Jędrzej Tucholski, Powstanie w Czortkowie-Wersja NKWD, „Karta” nr 31/2001.