2. Wszyscy Żydzi osiedleni w Kielcach winni zamieszkać w dzielnicy żydowskiej. Stały pobyt poza obrębem tej dzielnicy mieszkaniowej jest Żydom wzbroniony.
3. Polacy mieszkający na terenie dzielnicy żydowskiej winni mieszkania swoje do czwartku, 3 kwietnia, do godz. 12.00 przenieść poza obręb tej dzielnicy. Mieszkania wskazywać będzie Miejski Urząd Mieszkaniowy. Nie-Żydzi, którzy do tego terminu mieszkań swoich w żydowskiej dzielnicy nie opuszczą, zostaną wysiedleni przymusowo [...].
4. Żydzi zamieszkujący jeszcze poza obrębem dzielnicy żydowskiej, winni mieszkania swoje do soboty, dnia 5 kwietnia, do godz. 12.00 przenieść do dzielnicy żydowskiej. Mieszkania w tej dzielnicy przydzielać będzie Urząd Kwaterunkowy przy Radzie Starszych Żydów. [...]
5. Żydzi, którzy mieszkań swoich nie przeniosą do dzielnicy żydowskiej, zostaną przymusowo z miasta Kielc wysiedleni. [...]
7. Nie-Żydom wzbronione jest udzielanie Żydom schronienia. Przy wykroczeniach zostaną mieszkania nie-Żydom zarekwirowane. [...]
10. Opuszczenie dzielnicy żydowskiej przez Żydów w celach handlowych lub innych dozwolone jest tylko, jeśli są w posiadaniu przepustki z fotografią, wystawionej przez moją placówkę urzędową. Wnioski o przepustki należy składać w moim Urzędzie za pośrednictwem Rady Starszych, z podaniem [...] uzasadnienia i dołączeniem 2 fotografii.
11. Zatrudnieni w nieżydowskich przedsiębiorstwach, poza obrębem dzielnicy żydowskiej, Żydzi otrzymują przepustki do zbiorowego wymarszu i wymarszu ze swojej dzielnicy mieszkaniowej do swych miejsc pracy.
Stadthauptmann H. Drechsel
M. Bogdanowicz, burmistrz Kielc
Kielce, 31 marca
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Meble i inne przedmioty, urządzenia, które w związku z przesiedleniem do i z dzielnicy żydowskiej nie mogły być pomieszczone w nowych mieszkaniach, należy oddać, jeżeli chodzi o Żydów Radzie Starszych Żydów, jeżeli chodzi o nie-Żydów Zarządowi Miejskiemu. [...] Kto wspomnianych niniejszym zarządzeniem przedmiotów nie odda, lecz sprzeda, wynajmie, wypożyczy, zniszczy lub wstawi i umieści u osób trzecich, zostanie podobnie jak ewentualny nabywca, wynajemca itd. najostrzej ukarany i odpowiada za to całym swym majątkiem.
Kielce, 1 kwietnia
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
1. Żydowska dzielnica mieszkalna zostaje uznana z natychmiastowym skutkiem za zamknięty teren zakaźny.
2. Wstępowanie i opuszczanie zamkniętego terenu zakaźnego zostaje dla wszystkich osób bez wyjątku najsurowiej wzbronione.
3. Przepustki i zaświadczenia [...] nie mają żadnej ważności.
4. W obrębie zamkniętego terenu zakaźnego, w czasie trwania zamknięcia, żydowska służba porządkowa [...] podlega Komendantowi Policji Bezpieczeństwa (Schutzpolizei) na miasto Kielce.
5. Wykroczenia przeciwko temu rozporządzeniu karane będą każdorazowo w myśl ustawowych postanowień, przy zastosowaniu najostrzejszych zasad i bez względu na osoby.
Kielce, 5 kwietnia
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
[...] Gutmanowie mają szansę wyjechania stąd na Kubę. Oczywiście, bardzo sie z tego cieszę, ale dla mnie oznacza to większą samotność. [...] zaczynam w to wątpić, czy będę w stanie przez to wszystko przebrnąć. Ceny rosną z dnia na dzień, tylko połowa paczek przesyłanych przez przyjaciół dociera tu, a na domiar złego dochodzi stałe zmartwienie, jak zdobyć przydział na opał. Gdyby chociaż istniała szansa na znalezienie jakiejś pracy. Ale niestety, jest to dla kobiety raczej niemożliwe. Jedna z moich przyjaciółek próbowała przez dzień kopać ziemniaki. Chociaż jest ona sumienną pracownicą i młodszą niż ja, musiała się poddać. Wieczorem była bliska wyczerpania, zniszczyła sobie swoje ostatnie ubranie i buty. [...] Świat wygląda bardzo ponuro.
Kielce, 7 listopada
Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Stanęłyśmy w oknie, a właściwie przy framudze, bo do okien strzelali, i patrzyłyśmy, jak ich prowadzą. Więc przeszła dr Efros z tym swoim nowo narodzonym synkiem na ręku i dr Lichtenbaumowa z ustami otwartymi jako do krzyku. I szli, i szli z wózkami dziecięcymi i jakimiś dziwnymi rzeczami, jakieś kapelusze i płaszcze, i garnki czy miski, i wciąż szli... [...] I wciąż szli, szli i był taki upalny dzień, 30 lipca, i była taka cisza w powietrzu, bo nie było wiatru i powietrze stało. Z Leszna, tam po drugiej stronie, wyjechała rollwaga, na koźle siedział młody mężczyzna w niebieskiej koszuli, zapalił papierosa i takim luźnym, szerokim gestem odrzucił zapałkę. W domu na Żelaznej, tam po drugiej stronie, na balkon wyszła kobieta w kwiecistym szlafroku i podlewała kwiatki w skrzynkach. I chyba widziała ten pochód, ale dalej podlewała kwiatki. A po tej stronie szli i szli, i nie było końca. I tam byli starcy z siwymi brodami i małe dzieci, i kobiety w letnich sukienkach i płaszczach, i kobiety w jesionkach, i toboły na tę daleką drogę.
Warszawa, 30 lipca
Adina Blady-Szwajger, I więcej nic nie pamiętam, Warszawa 1994, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Zaczęło się od godziny 4.00 rano. Cała dzielnica żydowska została obstawiona gęstą siecią schupowców [członków Schutzpolizei — Policji Prewencyjnej], formacji SS i SD już od godziny 2.00 w nocy. Szef gestapo w Kielcach Thomas wydał żydowskiej policji rozkaz [...], by rozpoczęli budzenie i wyprowadzanie Żydów z pierwszej dzielnicy na przygotowany do tego celu plac [...]. Wszczął się wielki hałas i krzyk. Każdy w największym pośpiechu — wszak mieli tylko pół godziny — i w podnieceniu pakował swoje najcenniejsze rzeczy do plecaka, worka. U nas w mieszkaniu zamęt i podniecenie dosięgły szczytu. Byliśmy zaskoczeni i nieprzygotowani, toteż przez pewien czas nie mogliśmy się zdecydować, co brać. [...] Wyszlismy. Raczej wylecieliśmy. [...]
Gestapowcy nie zważali w ogóle na karty pracy, ale na twarze i powierzchowność. Ci, którzy wydawali się inteligentni, odsyłani byli do grupy przeznaczonej na wysiedlenie. Wytworzony był przy tym straszliwy chaos, zawodzenie, krzyki i płacze, a dość często także strzały. [...] Oprawcy trzymali w rękach bykowce i tłukli nimi niemiłosiernie nieszczęśliwych, kalecząc ich przy tym niejednokrotnie dotkliwie. [...] Raz za razem jakiś gestapowiec czy SS-man wyciągał z tłumu starca czy też ułomnego i bez względu na płeć z zimną krwią go mordował, strzelając w twarz przerażonej ofiary. [...]
W międzyczasie inne grupy zbirów niemieckich obchodziły wszystkie opróżnione przez Żydów mieszkania, starając się wyszukać takich, którzy się schowali czy też nie wyszli, czego powodem była przeważnie niemoc fizyczna. Wywlekali nieszczęśliwych, znęcając się nad nimi [...], by w końcu wystrzałem w tył głowy położyć kres ich życiu. Gdy już wszystkie formalności związane z tą akcją zostały zakończone, ustawiono nas wybranych [do pozostawienia w Kielcach] w kolumnę po dziesięciu w szeregu i przeliczono. Nie obeszło się i tym razem bez katowania nieszczęśliwych ofiar. [...] Kolumna w końcu ruszyła w kierunku przeznaczonego dla nich baraku, który się mieścił w dzielnicy dotychczas nieobjętej wysiedlaniem. Ulice, przez które szliśmy, przedstawiały okropny widok. Na chodnikach leżały trupy starców obojga płci, a niekiedy i młodych. Przy zbiegu ulic Jasnej i Okrzei leżała stara kobieta w taczce. Nieżywa [...], oczy jej szeroko rozwarte wyrażały przerażenie, a usta wykrzywił straszny grymas bólu. [...] Obok niej leżał wyciągnięty mężczyzna, wyglądał na młodego, z twarzą obróconą na bruk. [...] Później się dowiedziałem, że to był jej syn. Nie chciał zostawić chorej matki bez opieki i przypłacił to życiem. [...]
Zaczęły napływać wiadomości o losie pozostałych na placu ludzi. Przynosili te wiadomości żydowscy policjanci, którzy ich doprowadzili do rampy kolejowej i pomagali w załadowaniu tych ludzi do wagonów. Pociąg składał się z [...] wagonów towarowych, których okna były zabite drutem kolczastym. Do wagonów dostawiono schodki, po których wchodzili kolejno wysiedlani. Nie obeszło się bez bicia. Z tą samą nikczemnością i brutalnością esesowcy okładali biczami mężczyzn, kobiety, starców i dzieci. [...] Początkowo ładowano po 80-ciu do jednego wagonu, lecz okazało się, że nie starczy wagonów, więc wpychano po 100-120. Krzyki, zawodzenia i płacze zlewały się w jedno nieludzkie jakby wycie. [...] Jakaś kobieta, nie mogąc już znieść duszności, jaka panowała w wagonie, i żaru potęgowanego skłębioną ciżbą ludzką, wyskoczyła z wagonu na rampę prawie naga (nieszczęśliwi zdzierali z siebie wszelką odzież, by udostępnić choć minimalną ilość chłodu), gnana szaloną żądzą ochłodzenia się i zwilżenia spieczonego gardła. SS-mani jak zgraja wściekłych psów napadli na nią, z właściwym im barbarzyństwem, i w końcu wrzucili ją nieprzytomną między istne kłębowisko ludzkie w wagonie. [...] Takie przypadki zdarzały się często. „Zmęczeni” w końcu biciem zbrodniarze strzelali do ofiar jak do kaczek, czyniąc sobie z tego uciechę. [...] Gdy już wszyscy zostali załadowani, zamknięto i zaplombowano wagony, obstawiając je strażą. Stłoczeni w wagonach nieszczęśliwi, smażeni nieznośnym żarem słonecznym błagali bezdusznych strażników o dostarczenie im wody. Byli oni nieczuli na cierpienia ludzi. [...] Nieszczęśliwi w wagonach stali na stacji do wieczora...
Kielce, 20 sierpnia
Adam Hefland, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, sygn. 301/1309, k. 1-2, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
W nocy między 00.00 a 1.00 rozkazali Thomas i Gayer stawić się na policji żydowskiej w ich lokalu na ulicy Okrzei. W lokalu zgaszono światło, policja żydowska została otoczona przez żandarmów ukraińskich, którzy zaczęli bić policjantów żydowskich. Stanęli przed nimi Thomas i Gayer ze szpicrutami w rękach i mówią cynicznie: „Byliście dotychczas wierni i myślę, że dalej tak będziecie służyć wiernie. [...] Zostajecie tutaj, los waszych dzieci i żon jest jeszcze niewiadomy. Prawdopodobnie zostaną”. Potem rozkazali żydowskim policjantom wypędzić [...] wszystkich Żydów z mieszkań i zebrać ich na ul. Jasnej. Kto się nie stawi, będzie zastrzelony. Taki rozkaz otrzymali Żydzi w dzielnicy ulicy Okrzei, gdzie mieszkało 6000 Żydów. Nie wszyscy wyszli punktualnie i w związku z tym odbyły się następujące sceny — policjant żydowski nie wiedział, co robić z chorą kobietą, gestapowcy kazali wynieść ją na ulicę, gdzie ją zastrzelono. Kazano [...] żonom i dzieciom lekarzy, robotnikom huty „Ludwików”, „Hasag”, robotnikom kamieniołomów wystąpić z tłumu i stanąć na stronie. A każdy z nich musiał przejść obok Thomasa i Gayera, i pokazać swoją kartę pracy. I tu jeżeli zauważyli, że ktoś bardzo chce zostać z rodziną, wówczas wyrywali jego kartę pracy i nie zostawiano go. Przeznaczonych do wysiedlenia ustawiono po 10 w każdym szeregu, a jeżeli 11 było dzieckiem, wówczas odrywano je od ojca lub matki. Wtłoczono po 100 osób do wagonu. Tak prowadzono 6000 osób przez ulicę Młynarską. [...] stało kilka fur. Jeżeli jakiś starzec padł ze zmęczenia lub ktoś słaby nie dotrzymywał kroku, wówczas dawano znać policjantowi żydowskiemu, który chwytał nieszczęśliwego i wsadzał go na wóz, a SS-owiec go od razu rozstrzeliwał. Znak dawano policjantowi żydowskiemu w ten sposób, by ludzie myśleli, że policjanci czynią to z własnej inicjatywy. Na Nowym Świecie już dzień przedtem wykopano doły i przyszykowano wapno. Zamordowanych od razu odsyłano na Nowy Świat. Niejaki Szarogreder — ułomny, znany Żyd w Kielcach — prosił policjanta, aby go zostawił w szeregu. Gwałtem go wsadził na wóz i od razu go zastrzelono. Był wśród policjantów niejaki Zylbersztein, który był przed wojną porządnym człowiekiem, dano mu znak, by wsadził na wóz rabego Icchaka Finklera, znanego mizrachistę [członka syjonistyczno-ortodoksyjnej organizacji Mizarchi], z którym był zaprzyjaźniony. Policjant doszedł do niego i powiedział: „Rebe, rozkazuję wam zabrać się na wóz, zmówić śmiertelną modlitwę”. Rebe spojrzał na niego, nazwał go po imieniu i powiedział: „Co robić? Chcesz mnie zabić?”. „Nic nie poradzę” — odpowiedział Zylbersztein i wsadził go gwałtem na wóz. Rebe zdążył tylko krzyknąć [...] i został zastrzelony.
Kielce, 20 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 9–11, sygn. 301/66, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Likwidacja getta rozpoczęła się od wyrobienia przejścia w płocie oddzielającym getto od miasta, naprzeciwko nastawni kolejowej. [...] Do tego przejścia pędzili hitlerowcy mieszkańców getta. Żydów ładowano do wagonów podstawionych na stację. Wypędzanie wysiedlonych odbywało się wśród okropnych krzyków, bicia i przepychania. [...] Pozostałych w tyle hitlerowcy szczuli psami. Do wagonów ładowano po kilkadziesiąt osób, ubijając ludzi kolbami karabinów. Były bowiem trudności z zamykaniem drzwi. Wagony były towarowe, kryte. Widziałem, jak ładowane do wagonów kobiety z małymi dziećmi rzucały kosztowności, prosząc kolejarzy o odrobinę wody. Jednakże nadzorujący wysiedlenie Niemcy nie pozwolili na to, odpędzając kolejarzy.
Kielce, 20 sierpnia
Witold Ceberski, Zeznanie w zbiorach OKBpNP, sygn. ds. 21/68, t. 1, k. 6–7, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
[...] wróciły wagony, które wiozły ofiary, i w sobotę nad ranem zaczęła się druga akcja. Akcja ta pochłonęła znów 6000 ofiar. Wzięli mnie z rodziną [...], wygarnęli ludzi z domów, a na ulicy okrążyła nas policja niemiecka i zagnała na główną ulicę getta, gdzie ustawiono nas w szeregach dziesiątkami. U wylotu ulicy stało kilku gestapowców, którzy uważali, by każda dziesiątka podchodziła przed szefa i obserwowali dokładnie starszych, ułomnych, nie mogących nadążyć, których wciągali do bramy i za każdym razem słyszeliśmy strzał. Prócz tego segregował sam szef. W tym dniu padło 500 ludzi. [...] Podczas drugiej akcji, w sobotę wpadli Niemcy do sierocińca, gdzie przebywało 70 sierot. Urządzili sobie zabawę [...]. Strzelali do dzieci jak do zająców. [...] Wysiedleńcy musieli przed wejściem do wagonów oddać wszystkie kosztowności. Kto się wzbraniał, został zastrzelony na miejscu.
Kielce, 22 sierpnia
Witold Ceberski (Szaja Zalcberg), Zeznanie w zbiorach OKBpNP, sygn. ds. 21/68, t. 1, k. 6–7, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Dwa transporty już opuściły Kielce w niewiadomym kierunku i ku niewiadomemu przeznaczeniu. Lekarze i ich rodziny jeszcze pozostali w getcie. [...] Staliśmy na placu, tysiące ludzi, w gorącu sierpniowego dnia, czekając. Koło nas stała rodzina doktora Serwetnika, znanego lekarza dentysty, który poszedł do Oświęcimia wraz z wujkiem Pelcem. Ich starsza córka Liliana, która przeszła kurs pielęgniarek wraz ze mną, stała obok mnie. Lilka miała zaledwie 15 lat. [...] Człowiek w mundurze, który na placu grał rolę Wszechmocnego Boga, wskazał na nas swoją pałeczką i rozkazał, żeby personel szpitala wystąpił naprzód. Pielęgniarze i pielęgniarki poczęli wysuwać się naprzód. Liliana pociągała mnie usilnie za rękaw: „Chodźmy z nimi”. Przez sekundę stałam jak zamrożona. W tym momencie zrozumiałam, że jeżeli nie opuszczę tłumu kobiet i dzieci i jeżeli nie dołączę się do grupy młodych ludzi zdolnych do pracy, to nie będę mieć żadnej nadziei na przeżycie. [...] Szepnęłam do matki: „Mam pójść?”. Matka odpowiedziała: „Córeczko moja, to twoja decyzja”. Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałam w życiu od matki. Wystąpiłyśmy z Lilianą, by dołączyć do personelu szpitala. [...] Człowiek w mundurze ciągle miał za dużo ludzi do obsady szpitala. Wszyscy w wieku ponad 40 lat — „RAUS!”. Ponad 35 lat — „RAUS!”. [...] Pozostała nieliczna grupa młodych ludzi. Ale było nas jeszcze za dużo. Bóg kieleckiego placu selekcji podzielił nas na dwie grupy: osobno chłopcy, osobno dziewczyny. On podnosił swoją pałeczkę i uderzył po ramieniu dziesięciu chłopców i tyleż dziewcząt. Reszta – RAUS. Z powrotem do transportu. Ja i Liliana zostałyśmy dotknięte magiczną różdżką. Zostaliśmy otoczeni przez żydowską policję i odprowadzeni do baraków. Z daleka po raz ostatni zobaczyłam moją mamę. Strasznie blada trzymała za rękę Heniusia, szła w tłumie wycieńczonych, spragnionych i gorącem wysuszonych ludzi. Szli otoczeni żydowską policją, Ukraińcami. Z tyłu szło też kilku Niemców. Niemcy tak mieli wszystko zorganizowane, że inni, włącznie z samymi Żydami, wykonywali za nich tę brudną robotę. Poszli na stację kolejową. Zapakowano ich do bydlęcych wagonów. Przesiedlenie na wschód. Jeszcze jedno niemieckie kłamstwo. [...] Mama i ciocia były młodymi kobietami, w wieku 42 i 43 lata. Ile życia było przed nimi. [...] Heniuś miał zaledwie 10 lat. Jemu zabrano całe życie.
Kielce, 24 sierpnia
Alicja Birnhak, Getto, [w:] „Przemiany", 1987, nr 12, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Dzieci z wychowawczynią Gucią wyprowadzono z domu sierot na Nowy Świat, gdzie już były przygotowane doły. Kazano dzieciom się rozebrać, ale dzieci nie chciały. Wówczas rozkazano Guci, by ona to uczyniła. Odmówiła. Ukraińcy zaczęli bić ją i dzieci. Dzieci zaczęły łkać „Mamo, mamo ratuj”. Gwałtem je rozebrano. Kazano żydowskiemu policjantowi doprowadzić dzieci do dołu i Rumpel zaczął je rozstrzeliwać. [...] 40 dzieci ułożono w jedną warstwę i zalano wapnem. Gdy wszystkie dzieci były już wymordowane, podeszła do dołu Gucia. [...] Kula przeszyła jej ciało i wpadła do rowu.
Kielce, 22 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Przed wysłaniem trzeciego transportu zlikwidowano dom starców, gdzie było 70 osób. Zastrzelono wszystkich na podwórku, a ciała wywieziono na Nowy Świat do dołów. Dla przeprowadzenia likwidacji szpitala, w którym było 88 osób, przybyli Thomas, Gayer, Rumpel z policją konną. Rozkazali wynieść chorych każdego ze swoim łóżkiem. [...]
Nie chcieli ich niepokoić. Wówczas postanowiono, aby chorych z powrotem zaniesiono do szpitala, a kierownikowi szpitala doktorowi Reitterowi wydali rozkaz, by wszyscy chorzy byli w ciągu trzech godzin zlikwidowani. Doktor spytał, jak ich zabić, wówczas Thomas pokazał bagnet. Doktor dał chorym zastrzyki, ale nie dla wszystkich starczyło. Wówczas personel szpitala razem z doktorem zaczęli przebijać chorych nożami. Rozpoczęła się walka między chorymi i personelem szpitala. Wszyscy zostali zabici [...].
Kielce, 23 sierpnia
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, k. 11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Zjawił się szef gestapo [Ernst] Thomas [...]. Oświadczył, że następnego dnia wszyscy pacjenci muszą umrzeć. Po około pół godziny pojawił się u doktora Reittera — Breiner z SS i podał mu recepty. [...]
Ofiary wiedziały, co się dzieje. [...] Około godziny 17.00 tego samego dnia pojawił się doktór Breiner, by się upewnić, że wszystko zostało dokonane właściwie. Byli jeszcze pacjenci, którzy dostali zastrzyki przed godziną i jeszcze się poruszali. Doktor Breiner wziął nóż chirurgiczny i zabijał ciosami w serce, robił to osobiście. O 18.00 zjawił się szef gestapo Thomas, kontrolował, czy wszyscy pacjenci, oprócz personelu, są martwi. [...] Zabici zostali załadowani na furmanki i przez całe miasto wieźli ich na pole, gdzie zostali pogrzebani. Przez cały czas był przy tym dr Breiner i Thomas.
Kielce, 23 sierpnia
Liliana Serwetnik, Zeznanie w zbiorach Yad Vashem, sygn. P.III.n, (Kielce) 676, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Milicja żydowska wchodziła do mieszkań, wyganiała wszystkich, potem szło się szóstkami w kierunku ulicy Warszawskie Przedmieście [powinno być: Starowarszawskie Przedmieście — przyp. red.], względnie dzisiejszej Okrzei. Przez jakieś 100 metrów prowadziła nas milicja, aż doszliśmy do ulicy, gdzie stali esesmani i oglądali, kto jest stary, a kto młody. [...] Osoby starsze wyciągano z tłumu, kazano im siąść na chodniku. „Po co macie chodzić pieszo, my wam damy auta, auta was zabiorą.” Jak myśmy przeszli, to oni ich zastrzelili. Doszliśmy do ulicy Okrzei i tam odbyła się selekcja; kto miał Meldekarte [karta meldunkowa], musiał wystąpić i pokazać ją. [...] Z naszej rodziny tylko brat został jako dentysta, bo lekarzy zostawili. Matka powiedziała do mnie: „Zostań z nami”. Bałem się wyjść z szeregu, bałem się, że mnie zastrzelą, ale w końcu wyszedłem z szeregu i taki młody esesman pyta mnie, gdzie ja pracuję. Powiedziałem mu: „W tartaku państwowym”. „A masz Meldekarte?” „Nie mam.” „Nie wiem, co strzeliło mu do głowy” — zamiast mnie odesłać, powiedział do Scharfuhrera. Poszedłem do innego esesmana, o wyglądzie mordercy, który stał z rewolwerem w ręku: „Wo arbeitest du?” „In staatlichen Sagewerk.” „Gut.” I posłał mnie na prawo. Wtedy z tej trzeciej akcji oni zostawili około 1000 osób, byliśmy ustawieni setkami, a było 9 setek. Ja stałem w piątej. Stoimy, a obok stoją milicjanci żydowscy. Pytam jednego Gienka Guttmana: „Gienek, dlaczego stoimy? Dlaczego nie idziemy?”. On mówi: „Nie wiem”. Potem przyszedł [Hans] Gayer i [Ernst] Thomas. [...] Niemcy zaczęli przesuwać ludzi na drugą stronę, ja myślę coś za dużo, niemożliwe, żeby tylu ludzi wybierali do pracy. Co to jest? Gayer i Thomas już się zbliżyli, widzę, że biją i tratują za to, że ktoś czapki nie zdjął albo niewyraźnie powiedział, gdzie pracuje. Ja zdjąłem czapkę wcześniej, żebym nie musiał przed nimi jej zdjąć. Kiedy przyszli do mnie, o papiery nie spytali, tylko: „Wo arbeitest du?”. Odpowiedziałem: „In staalichen Sagewerk”. Zostawili mnie. Wtedy z 1000 osób, które zostawiono po selekcji, zostało tylko 200. Okazało się, że była to druga selekcja. Mego brata, który też wtedy został po pierwszej selekcji, też wtedy wysłali. [...] Zaprowadzono nas na plac przed synagogą, nadal byliśmy otoczeni, tak że nikt nie mógł uciec. Potem Thomas wygonił tych, którzy byli zamknięci w synagodze i baraku, i zrobił jeszcze jedną selekcję (w synagodze i baraku znajdowali się ci, którzy zostali z pierwszej i drugiej akcji). Było nas wtedy summa summarum 1000 osób. [...] Potem, jak wszyscy odeszli do pociągu [...] nas zamknięto w baraku [przy ulicy Targowej] i następnego dnia kazano nam pójść na ulicę Stolarską.
Kielce, 24 sierpnia
Jechiele Alpert, Zeznanie w zbiorach Yad Washem, sygn. 2725/197-C, k.9-11, [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
Zabito dzieci policjantów. Matki same odprowadzały dzieci na stronę, a same się uratowały. Dzieci krzyczały: „Mordercy, nie jesteście naszymi rodzicami!”. Dr Reitter sam odprowadził swoją jedyną córkę, pogłaskał ją po głowie i pozostawił oprawcom. Z 40 matek tylko 4 nie opuściły swoich dzieci. Były to: Lado, Ajzenberg, Elkint i jeszcze jedna. Zaprowadzono te 4 kobiety z dziećmi do jednego domu i przybito drzwi deskami. [...] cały dzień matki z dziećmi tańczyły swój ostatni taniec śmierci. [...] po południu zostały rozstrzelane razem z dziećmi.
Kielce, 23 maja
Mojżesz Bahn, Zeznanie w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, sygn. 301/66 [cyt. za:] Krzysztof Urbański, Zagłada ludności żydowskiej Kielc 1939–1945, Kielce 1994.
W dniu 4 lipca, będąc w biurze komisariatu MO w Kielcach, byłem ubrany po cywilnemu, gdyż byłem po służbie, a byłem w biurze załatwić sprawy swoje osobiste. Około godz[iny] 9.40 szedł kierownik Referatu Śledczego [Stefan Sędek] po schodach, ja również w tym czasie schodziłem i spotkałem na parterze w korytarzu biura Krowę Stanisława, kierownika ORMO, nazwiska nie pamiętam, Szeląga Leona, małego chłopca oraz Sędka, który pouczał wymienionych, co mają robić na miejscu, gdzie wskaże ten chłopiec. [...] Sędek polecił mi również, bym udał się wraz z nimi i wykonywał to, co poleci Szeląg. Sędek, wysyłając nas, kazał nam dobrać sobie 4 funkc[jonariuszy] mundurowych, cośmy to uczynili i wraz z chłopcem Błaszczykiem Walentym [powinno być: Henrykiem — przyp. red.] udaliśmy się do tego miejsca, które to miejsce miał wskazać Błaszczyk Walenty [Henryk]. Po przybyciu na miejsce, tj. na ulicę Planty, pod blok zamieszkany przez ludność żydowską, chłopiec miał wskazać ten budynek i mieszkanie, w którym miał być zamknięty. Do wewnątrz bloku udał się Szeląg wraz z Krową Stanisławem, zabierając z sobą chłopca Błaszczyka Walentego [Henryka], który miał wskazać to mieszkanie, w którym był zamknięty przez ludność żydowską, ja zaś i koledzy mundurowi pozostaliśmy na podwórzu jako ochrona. Po upływie kilku minut wyszedł z bloku Szeląg, Krowa wraz z chłopcem, słyszałem, jak Szeląg głosem podniesionym odniósł się do Błaszczyka Walentego [Henryka]: „Ty smarkaczu, sam nie wiesz, jak to było i gdzie to było”, chłopiec, tłumacząc się tym, że on teraz sobie nie może przypomnieć, bo jak uciekł z tego mieszkania, to już było na dworze ciemno [...]. Ja udałem się do domu, przebrałem się w mundur. Koledzy moi pozostali przy bloku celem utrzymania ładu i porządku napływającej ludności z różnych kierunków, jak Sienkiewicza i Piotrkowskiej. Po przybyciu moim do pomocy kolegom ludność częściowośmy uspokoili. W tym czasie nadeszło wojsko. Wojsko weszło do bloku, wypędzając wszystką ludność żydowską na podwórko. Stojąca ludność w większej ilości rzucała się na ludność żydowską, poczęła ją bić, z czego później po rozejściu się ludności stwierdziłem większą ilość trupów. Ja, będąc z kolegami na podwórku bloku, w którym zamieszkiwała ludność żydowska, odniosłem się sam do zebranych, którym tłumaczyłem, jak również moi koledzy, że to nie jest prawdą jeszcze i nie może być prawdą, co chłopiec mówi, gdyż nie może nam wskazać dokładnie tego mieszkania, w którym rzekomo miał być zamknięty przez ludność żydowską. Lud[zie] na skutek naszych wyjaśnień ustąpili częściowo z podwórka i wyszli na ulicę, zaniechając swoich zamiarów, jak krzyków, obelg rzucanych przeciw ludności żydowskiej, z czego jak sam wywnioskowałem, uwierzyli, [że] chłopiec może to nieświadomie przez swą głupotę o wypadku tym meldować.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania w Wydziale Śledczym KW MO w Kielcach funkcjonariusza komisariatu MO w Kielcach Jana Rogozińskiego w dniu 5 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1521–1521v, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Koło godziny 9.00 rano doniesiono mi, że są rozruchy antyżydowskie. Udałem się na ulicę Sienkiewicza i zobaczyłem, że ulica ta od hotelu „Bristol” w kierunku do ul. Planty zapełniona jest tłumem ludzi. Nie usiłowałem przybliżać się do miejsca zajść. Wróciłem więc do kancelarii parafialnej przy ulicy Wesołej. Po drodze spotykałem biegnących milicjantów z bronią, którzy mówili, że Żydzi zaatakowali Polaków. Zgłosił się też do mnie przerażony znajomy Żyd krawiec, który przygotowywał się do chrztu i prosił, by mu wydać zaświadczenie, że jest chrześcijaninem. Zaświadczenie takie otrzymał i to uratowało go od pogromu.
Kielce, 4 lipca
Henryk Peszko, Relacja kanclerza Kurii Diecezjalnej Kieleckiej na temat pogromu kieleckiego, [w:]
Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Przed południem otrzymałem rozkaz udania się przed budynek gminy żydowskiej w Kielcach na ul. Planty, gdzie była już demonstracja antyżydowska. Po przybyciu na miejsce, gdzie był już tłum ludzi, dały się słyszeć, szczególnie ze strony kobiety stojącej obok domu, czarnej, średniego wzrostu (którą widziałem następnie zatrzymaną przez WUBP), że zostało zamordowane 11 dzieci, a jedno zdołało zbiec. Kobieta ta podburzała tłum słowami: „Bić Żyda, mamy żydowsko-rosyjski rząd, a polskiego nie mamy, precz z żydowskim bezpieczeństwem” itp. wyrażenia. Po chwili przybyła na miejsce żandarmeria wojskowa, na czele z majorem. Major (wysoki, szczupły, lekko pochyły) udał się w kierunku bramy, którą tłum starał się wyłamać, gdzie starał się wytłumaczyć ludziom, że jest to prowokacja i nie ma żadnych dzieci zamordowanych. Po paru minutach kazał iść za sobą kilku osobom, chcąc im naocznie pokazać wnętrze domu. Po odejściu majora od bramy tłum bramę wyłamał i wdarł się do wewnątrz podwórza. Natomiast żandarmeria po przybyciu pod blok, po odejściu majora do bramy udała sie w kierunku drzwi, których pilnowało kilku z UB. Po podejściu do drzwi jeden z żandarmów uderzył Żyda, co spowodowało burzę oklasków i okrzyk: „Niech żyje nasze wojsko”. Po chwili, jeszcze przed wyłamaniem bramy, przybyła grupa żołnierzy [...]. Żołnierze ci stali i przyglądali się bezczynnie i z uśmiechem na widok wyłamywanej bramy. Tłum w dalszym ciągu krzyczał: „Niech żyje nasze wojsko”, a poszczególni w tłumie odzywali się: „Wojsko nasze nam pomoże bić Żydów, bo bezpieczeństwo jest żydowskie” itp. Przybył jeszcze jeden oddział wojska, wówczas ochronę z rąk UB przejęli przybyli z majorami na czele. Tłum żądał wydania Żydów w ręce cywili.
Kielce, 4 lipca
Akta śledztwa, t. 8, k. 1468, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Po upływie dłuższego czasu, już po południu czy w południe, jeden z oficerów dał rozkaz zdobywać dom. Dali parę strzałów, które już połowę tłumu rozpędziły, ale kiedy tłum zobaczył, że strzały idą w kierunku domu, wówczas zaczęli zachęcać żołnierzy. W tym czasie wyszedł z domu jakiś cywil z przestrzeloną ręką, krzycząc, że postrzelili go Żydzi. Żołnierze już przy dużej ilości wystrzałów i serii z automatów wpadli do domu, bijąc i wypędzając Żydów na plac przed domem. Cywile, widząc, że żołnierze to robią, zaczęli w bestialski sposób katować i znęcać się nad bezbronnymi. Między żołnierzami poszła pogłoska, że zginął jeden z żołnierzy z rąk żydowskich, na co żołnierze odpowiedzieli biciem bezbronnych wyciąganych z piwnic Żydów kolbami karabinów, tak że widziałem kilka karabinów przetrąconych lub z pękniętymi kolbami. Tłum wdarł się do domu i wyciągnął z kryjówek Żydów i Żydówki, które wpychano w tłum, a tłum dobijał. [...]
Zaznaczam, że milicjanci z komisariatu MO na ul. Sienkiewicza zachowywali się najgorzej. Chodzili między cywilami w tłumie i mówili: „Polacy, nie bać się”. Jeden z żołnierzy krzyczał, że widział 4 trupy dzieci w wapnie, a milicjant przy drzwiach domu krzyczał, że jego dziecko zaginęło i jest w tym domu.
Kielce, 4 lipca
Akta śledztwa, t. 8, k. 1468, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Około godziny 9[.00] rano koło naszego domu rozpoczęło się jakieś zebranie ludności cywilnej, wojska i milicji [...]. Słyszałem, jak zebrany tłum krzyczał: „Brawo wojsko”, „Brawo milicja” oraz słyszałem bardzo dużo strzałów na dole, a ja byłem na drugim piętrze. Naraz do mego mieszkania wszedł jeden porucznik z jedną gwiazdką i z nim jeden żołnierz. Po wejściu do mieszkania podporucznik krzyknął do nas: „Kto ma broń, niech zdaje”. Jeden spośród nas, tj. Szejon Frydm, miał legalnie pistolet, który natychmiast podał podporucznikowi, lecz podporucznik broni nie zabrał. [...] Po wyjściu porucznika i żołnierza, za jakieś pięć minut wpadło znów do mieszkania około 7 żołnierzy, którzy krzyczeli: „Ręce do góry i wychodzić na korytarz, kto ma broń, oddajcie”. Kiedy nas na korytarzu obrewidowali, to nam grozili pięściami i mówili: „My was skurwysyny nauczymy”. W tym czasie, kiedy nas trzymali na korytarzu, część żołnierzy trzymała nas pod bronią z rękoma podniesionymi do góry, część żołnierzy wpadł[a] do mieszkania i rabowa[ła]. Następnie kazali nam schodzić na dół do ludzi cywilnych, aby nas zabili. Idąc po schodach na dół, spotkał nas jeden major, który zawrócił nas do góry i zabronił nam wychodzić i powiedział nam, abyśmy nie wychodzili, gdyż inaczej nas na dole zabiją, więc my weszli[śmy] do jednego pokoju, z którego nikt już nie wychodził.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania w WUBP w Kielcach świadka Jury Mojżesza, w dniu 6 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1533–1533v, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
W czwartek dnia 4 bm. byłam w swoim mieszkaniu w rannej garderobie. Około godziny 10[.00] przylecieli ludzie z miasta i mówili, że zatrzymano Żyda. W 1/2 godz[iny] później dom nasz był otoczony przez umundurowanych mężczyzn, tłum wołał: „Żydzi, gdzie nasze dzieci, gdzieście podzieli nasze dzieci”. [...] wśród mieszkańców panował popłoch, bali się tłumu z ulicy, który wdarł się na dziedziniec (plac szkolny, po obaleniu parkanu). Zeszłam na pierwsze piętro do sąsiadów Żydów. Na schodach widziałam umundurowanego mężczyznę, który wygrażając karabinem, wołał: „Gdzie nasze zamordowane dzieci, my wam pokażemy”. Razem ze mną była ob. Łokciowa Mira, która zapytała: „Co myśmy wam zrobili?” — a umundurowany odpowiedział: „My wam pokażemy” — potem odszedł korytarzem i rozkazał oddać broń bez względu na to, czy mają zezwolenie. [...]
Po 1/2 godziny poszłam do lokalu w Komitecie Żydowskim, gdzie przez okno padał[a] seria strzałów ze strony placu szkolnego. Nikt z obecnych nie został zabity. Potem weszłam do pokoju Komitetu, gdzie był telefon i przy nim ob. Kubiecki i ob. Tyzemberg, którzy telefonicznie ciągle zwracali się o pomoc do urzędów różnych. Wyszłam na korytarz z ob. Proszowskim, słyszeliśmy wrzaski tłumu z ulicy i słyszeliśmy strzały dużo razy. Około [14.00] godziny, może to było i później, zrobiliśmy barykady koło drzwi prowadzących na klatkę schodową (korytarz) i przed drzwiami wejścia zrobiliśmy barykady. Po chwili walono do drzwi, domagali się otwarcia, odsunięto barykadę, drzwi otwarto. Weszło trzech umundurowanych i kazali mężczyznom wyjść, potem kobietom ręce do góry, wyprowadzono ich przez klatkę schodową na plac szkolny. Po 5 min[utach] kilku wróciło pobitych, zalanych krwią. Wtedy wszczęliśmy krzyk, po czym znów przyszło trzech umundurowanych i powiedzieli: „Nie róbcie krzyku, ci, co zostali przy życiu, będą żyć”. Kazali nam cicho zachować się, zostaliśmy w pokoju do końca, znów słyszeliśmy krzyki i strzały.
Kielce, 4 lipca
Zeznanie w WUBP świadka Marii Welfman, po 6 lipca 1946, [w:] Akta śledztwa, t. 8, k. 1537, odpis, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
W dniu 4 lipca [...] byłem w swojej jednostce. Około godz[iny] 9.00 rano usłyszałem pojedyncze odgłosy strzałów karabinowych z odległości około 2 km, w centrum miasta. Rozmawiałem z kolegami i zastanawialiśmy się, co to za odgłosy. Szef Informacji mjr Hrenow poszedł do dowódcy pułku i po kilku minutach zwołał zebranie naszej komórki Informacji i ogłosił, że w jednostce zostało wprowadzone ostre pogotowie, nikomu nie wolno wychodzić poza obręb koszar i kontaktować [się] z innymi osobami bez jego wiedzy i należy oczekiwać na rozkazy. Około godz[iny] 11.00 mjr Hrenow przekazał nam wiadomość, że w mieście jest jakiś zatarg Żydów ze służbami bezpieczeństwa i milicją. W tym czasie dentysta zatrudniony w naszej jednostce, mieszkaniec Kielc narodowości żydowskiej, szedł do koszar i został zatrzymany przez grupę wyrostków w pobliżu jednostki. Jako oficer w stopniu kapitana posiadał pistolet i zaczął strzelać, wówczas grupa wyrostków rozpierzchła się i on wszedł na teren jednostki. Od niego dowiedzieliśmy się, że został ostrzeżony przez sąsiadów, że w mieście jest napad na Żydów w ich domach, ale nie podawał adresu, dlatego też zaraz wyszedł, aby udać się do jednostki. Kiedy pytaliśmy się mjr. Hrenowa, dlaczego nie bierzemy udziału w zabezpieczeniu miejsca wydarzeń, odpowiedział, że dowództwo jednostki naszej jest w stałym kontakcie ze służbami bezpieczeństwa w mieście i jeżeli będą potrzebowali pomocy, to nas zawiadomią. W południe dowiedziałem się, że Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach zażądał od dowództwa naszej jednostki pomocy przez przysłanie na miejsce wydarzeń jednej kompanii. Wysłana została kompania szkolna pod dowództwem szefa szkoły. Około 180 żołnierzy wyjechało z jednostki kilkoma samochodami ciężarowymi. [...] Za godzinę po wyjeździe żołnierzy dowództwo otrzymało telefon, aby wysłać karetki pogotowia na miejsce wydarzeń. Kiedy sanitariuszki podjechały pod siedzibę dowództwa, wróciły samochody z naszymi żołnierzami na teren koszar i na samochodach przywiezieni zostali ranni Żydzi. Przez okno swojego gabinetu widziałem, jak ich rozładowywali. Według mojej oceny rannych Żydów przywieziono około 40 do 60. Wśród rannych byli mężczyźni i kobiety w różnym wieku, i dzieci. Ciężej rannych przenoszono noszami do izby chorych, zaś lżej rannych opatrywano na miejscu przy samochodach. Ranni przebywali na terenie koszar do godziny około 16.00, a następnie sanitarkami wojskowymi przewieziono ich do szpitali kieleckich. Widziałem, że Żydzi byli mocno pobici, mieli pokrwawione twarze, ręce, ubrania, jeden miał rozciętą twarz — jak gdyby nożem, niektóre ofiary miały połamane ręce i nogi.
Kielce, 4 lipca
Protokół przesłuchania oficera Informacji WP Józefa Lewartowskiego, z 6 stycznia 1994, sygn. akt Zs. VIII/S.1/93, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Dnia 4 lipca rb. w Kielcach miała miejsce potworna prowokacja, w wyniku której kilkutysięczny tłum urządził antyżydowski pogrom. Jest 34 zabitych (w tym 32 Żydów).
I tym razem prowokatorzy reakcyjni puścili wersję o rzekomym porwaniu dziecka polskiego przez Żydów. I tym razem powtórzył się oburzający fakt, że niektóre ogniwa Milicji Obywatelskiej zamiast tropić autorów tych wersji i pogłosek, zamiast wzięcia w obronę ofiar tych prowokacji — Żydów, dały się użyć jako narzędzie reakcji w mordowaniu Żydów.
Ta nowa prowokacja — wymierzona przeciw demokracji polskiej — jest odpowiedzią podziemia reakcyjnego na klęskę ich w referendum ludowym. Dlatego też należy liczyć się z możliwością takich prowokacji w innych ośrodkach kraju, jak również należy liczyć się z nasileniem terroru i bandytyzmu.
Wobec tego polecam:
1. Wzmocnić czujność wszystkich ogniw bezpieczeństwa publicznego wobec prowokacyjnych metod działania podziemia reakcyjnego i być gotowym do natychmiastowego reagowania.
2. Wzmocnić walkę z bandytyzmem, terrorem i wszelkiego rodzaju wrogą działalnością podziemia reakcyjnego.
3. Natychmiast aresztować i przekazywać sądom tych ze służby bezpieczeństwa, milicji i KBW, którzy dają się użyć reakcji i biorą udział w antysemickich wystąpieniach.
4. Uprzedzam, że będę surowo karał tych, którzy będą przejawiać opieszałość w reagowaniu na ekscesy antysemickie.
Warszawa, 5 lipca
Akta śledztwa, t. 12, k. 2177, kopia, mps, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Do ogółu ludności m[iasta] Kielc i woj[ewództwa] kieleckiego:
Czynniki wrogie demokracji, widząc grożącą im klęskę, usiłowały wywołać wojnę domową. W tym celu świadomi agenci bandy andersowskiej dosiedli wypróbowanego konika antysemityzmu. Jako teren doświadczalny obrano Kielce. Po starannym przygotowaniu pchnięto w dniu 4 lipca ciemne masy do akcji morderczej [...]. Nikczemni prowokatorzy użyli stosowanego przy każdym pogromie tricku o mordach rytualnych dzieci katolickich. [...] Zdajemy sobie dobrze sprawę, że ślepym mieczem kieruje ręka świadomej bandy faszystowskiej, którą pomożemy władzom Polski Ludowej utrącić raz na zawsze.
Kielce, 11 lipca
Odezwa w zbiorach Archiwum Państwowego w Kielcach, UWK II, 1242, k. 27–28, [cyt. za:] Wokół pogromu kieleckiego, red. Łukasz Kamiński i Jan Żaryn, Warszawa 2006.
Tak kochana Falo 49. Daj dalej znać tym, co nam zżerają mięso, kiełbasę, słoninę, że my nie możemy pracować o ogórkach, my pragniemy tłuszczów bez żadnych ogonków, bez tłoku, bez łamania kości, bo nam wstyd, jak żebracy cisnący się i krzyki w rzeźniach, bitwy o miejsce bliżej lady. Ja Falo 49 nie mogę patrzeć na te klątwy, na te tłoki, na te bluźnierstwa ludzi, ja nie mogę cierpieć, ja obejdę się czymkolwiek, kupię smalcu i basta, i dobra jest. Lecz mamy ludzi wrogo usposobionych – wykorzystują te chwile, śmiechy urządzają z ludzi przed sklepami. A macie spółdzielnie, macie tę dobroć komunistów i śmieją się. Ja oczywiście poszedłem do tychże panków i zacząłem reagować przeciwko ich śmiechom, prosiłem jednego z M.O. przechodzącego [by] chciał wysłuchać mnie o tych pankach. A ci jeszcze w większy śmiech, że to nawet i M.O. nie chce słuchać mnie, słowem okropności, okropności. Boleję bardzo nad tym, bo straszne zło wyrządza się ludowi kieleckiemu. Ogromne tysiące nasze nie jedzą mięsa w ogóle, a kiełbas nie znają, bo tylko po 20–40 dostawia się na sklep, a pod sklepem 300 osób, a więcej też.
Kielce, 16 lipca
Księga listów PRL-u. [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
W okresie panoszenia się w naszej Ojczyźnie kultu jednostki, w okresie gwałcenia zasad demokratycznych i praworządności został aresztowany Ordynariusz diecezji kieleckiej ks. biskup Czesław Kaczmarek. Po prawie 3-ch letnim areszcie śledczym pod „opieką” osławionego Różańskiego, Ordynariusz nasz został zmuszony znanymi metodami do przyznania się do niepopełnionych przestępstw i skazany przez Sąd Wojskowy. Wprawdzie po 4-ro letnim pobycie w więzieniu biskup Kaczmarek został ułaskawiony, ale istniejące jeszcze z dawnego okresu dyskryminacyjne w stosunku do Kościoła zarządzenia nie pozwalają mu na powrót do swojej diecezji.
Tego rodzaju postępowanie w stosunku do naszego Arcypasterza, człowieka, według naszego najgłębszego przekonania niewinnego, jest dla nas katolików kieleckich wielką boleścią, mącącą naszą radość, spowodowaną ogłoszeniem Waszego programu, którego urzeczywistnienie wzięliśmy sobie jak najbardziej do Serca. Ta boleść i smutek katolików kieleckich są tym przykrzejsze dla nas, że wielu skrzywdzonych już doczekało się naprawienia wyrządzonych im przez system kultu jednostki krzywd, a nasz Ordynariusz nie może się doczekać ani rehabilitacji ani zezwolenia na powrót do pracy w swej diecezji. A katolicy kieleccy: robotnicy, chłopi, inteligencja, młodzież czekają na ten powrót z utęsknieniem.
W dzisiejszych trudnych czasach jest niezbędna ściślejsza spójnia całego narodu polskiego. Katolicy diecezji kieleckiej pragną tej spójni i chcieliby, aby nic nie stało jej na przeszkodzie. Wy, Obywatelu Pierwszy Sekretarzu, nawołujecie i słusznie do tej jedności narodu. To też mamy nadzieję, że usuniecie wszystko to, co może przeszkadzać scementowaniu całego naszego narodu w dniach wielkiej próby.
Kierując się tym przesłankami oraz opierając się na Waszym umiłowaniu prawdy i poczuciu sprawiedliwości, katolicy kieleccy zwracają się do Was, Obywatelu Pierwszy Sekretarzu z całą ufnością: o zajęcie się sprawą naszego Ordynariusza biskupa Czesława Kaczmarka i spowodowanie jego jak najszybszego powrotu do Kielc celem objęcia zarządu diecezją kielecką.
[liczne podpisy]
Kielce, 6 listopada
Listy do pierwszych sekretarzy KC PZPR (1944–1970), wybór i oprac. Józef Stępień, Warszawa 1994.
Zwalniają, po jednej osobie, w sumie pięciu. Trwa to cały dzień, wciąż żegnamy się, śpiewamy, odprowadzamy. Humory poprawiły się, ludzie zaczynają się pakować, niektórzy wyraźnie nie wytrzymują, prawie płaczą. My się śmiejemy. Roman Lonc zrobił plakat z hasłem „Uwolnić Jacka Szymanderskiego” (ciężko przeżywa) — dopisujemy inne wesołe hasła: „Grzesiaki do paki”, „Lońca trzymać do końca”, „Krakowiacy do obozu pracy” itd. Siedzimy na korytarzu, turlamy się ze śmiechu, śpiewamy różne piosenki aż do dziesiątej wieczorem (my, tzn. Warszawa i Wrocław). Mimo wszystko humor trochę wisielczy.
Kielce, ośrodek internowania, 30 listopada
Milicjant w opozycji, „Karta” nr 35/2004.
Za miesiąc minie 44. rocznica pogromu dokonanego na ludności żydowskiej w Kielcach. Ten zbiorowy mord jest najbardziej ponurym wydarzeniem w historii stosunków między Polakami a Żydami w ciągu ostatniego półwiecza.
Ktokolwiek i w czyimkolwiek interesie sprowokował pogrom, zabójcami byli rodacy i dokonali tego na polskiej ziemi.
Antysemityzm nie zniknął z naszego życia zbiorowego. Nadal musimy walczyć z jego pozostałościami i bronić się przed jego powrotem.
Z innych krajów Europy dochodzą wiadomości o haniebnych ekscesach antysemickich. Tym ważniejsza jest pamięć o tym, co wydarzyło się w Kielcach 4 lipca 1946 roku.
Dlatego proponuję, by na miejscu pogromu wmurować tablicę, która byłaby uczczeniem pamięci niewinnych ofiar, wyrazem żalu i ostrzeżeniem dla przyszłych pokoleń.
5 czerwca
„Gazeta Wyborcza” nr 295, 5 czerwca 1990.