[...] tyle mówimy o kryzysie kapitalizmu i pod egidą konserwatywnego „Słowa” przemycamy tak rewolucyjne recenzje – że endecy niedawno na uniwersytecie wydali ulotkę, gdzie mówią o zgniłym kapitalizmie (przy czym pointa jest taka: wszystkiemu winni Żydzi). Właśnie dzisiaj pójdę na wiec wszechpolaków trochę się z nich ponabijać – jedyna kulturalna rozrywka.
Wilno, 15 października
Czesław Miłosz, Jaroslaw Iwaszkiewicz, Portret podwójny, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Tu w Wilnie „otoczyli mnie” i z przestrachem widzę, że utrzymanie zaszczytnego odosobnienia jest w polskich warunkach niemożliwe. „Miłosz pachołek faszyzmu”, „Miłosz
pseudoklasyk”, „Miłosz wtłoczony w mistycyzm i formy klasyczne” – najdelikatniejsze
jeszcze epitety, a co gorzej, że patrząc na błotniste ulice, na nędzę, na idiotyzm rządowych hec, nie ma się serca i odwagi, żeby mówić o czystej sztuce, nie ma się dość moralnego prawa. [...] Przestrach mnie chwyta, kiedy oglądam moich „rówieśników”. Czyżbym naprawdę tak daleko ich za sobą zostawił?
Wilno, 21 stycznia
Czesław Miłosz, Jaroslaw Iwaszkiewicz, Portret podwójny, Warszawa 2011, cyt. za: Hanna Antos, Polska Czesława Miłosza, „Karta” nr 69, 2011.
Kochany Jarosławie! […]
Dopiero po powrocie prof. Langego będę mógł ustalić datę wyjazdu do kraju. […] W ogóle 95% uchodźców uważa mnie za „agenta Stalina”. Ale jest grono ludzi, z którymi przez cały czas jestem w bliskiej serdecznej przyjaźni […]. Od roku nic nie piszę. Kwiaty polskie są w 2/3 ukończone. Resztę napiszę w kraju. To, co jest gotowe, liczy mniej więcej 8–9 tysięcy wierszy. Posyłam Ci pewne fragmenty, z prośbą o wydrukowanie w Twoim piśmie (którego jeszcze nie widziałem, jak również innych pism polskich); specjalnie byłbym Ci wdzięczny za umieszczenie fragmentów Kwiatów w jakimś piśmie łódzkim. – Przetłumaczyłem ostatnio pierwszą pieśń Oniegina. Oprócz tego pracuję nad słownikiem „slangu” polskiego, co zresztą, z braku źródeł, jest tutaj b. utrudnione; w kraju będę to kontynuował. […] Z Ameryką nie zżyłem się. Męczę się właściwie w tym kraju. To moja wina, nie Ameryki. – Wciąż jeszcze dają mi się we znaki moje przypadłości lękowo-agorafobiczne – i znowu cała nadzieja, że to w Polsce przejdzie.
Nowy Jork, 14 września
Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, oprac. Tadeusz Januszewski, Warszawa 1979.
W ogóle nie mogę wydążyć ze swoimi planami. Strasze panienki w ambasadzie miną krwawego tygrysa, nic to nie ma wspólnego z moim usposobieniem, tylko po prostu jestem stale niewyspany. Wygłaszam dużo odczytów po angielsku itp., bardzo to dobre dla ambasady, ale wcale nie tak dobre dla mnie. Tyle tylko, że jeżdżę po Stanach, ale jak chcę coś zrobić dla siebie, zostaje noc. […] Z uciechą obserwuję te same objawy u większości przyjeżdżających tutaj po raz pierwszy Europejczyków: bezgraniczne brzydzenie, rewolta, protest, dużo w tym samoobrony, ale poza tym to naprawdę trudno pojąć, że ludzie sobie żyją jakby nigdy nic, że mają problemy gdzieś z roku 1910 w Europie. […] Nadzwyczajnie mnie bawi i zajmuje Ameryka, cóż za zdumiewający gatunek ludzki, tak różny od mieszkańców bliżej znanych nam krajów jak Marsjanie albo Rosjanie. Że doprowadzono tutaj do tej unifikacji typu obyczajowego, wydaje się chwilami czarodziejstwem. Np. stosunek dwóch płci do siebie. Filmy są sexy, ogłoszenia są sexy, dziewczyny chodzą tak ubrane i umalowane, że ślina leci, ale spróbuj zrobić oko w autobusie, nic z tego, będziesz miał głupie uczucie, że próbujesz dostawiać się do koleżanek z tej samej klasy, z którymi przecież możesz spotykać się co dzień. Wszystko inaczej. Swoboda erotyczna duża, ale ze stałymi śladami purytanizmu. Wieczorem na bocznych drogach stoją rzędy aut, z których słychać częste jęki. Ba, żeby napisać mały traktacik o roli auta w cywilizacji amerykańskiej.
Waszyngton, 20 maja
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Jest tutaj daleko posunięty strach przed kontaktami ze Wschodem, w danym wypadku z Polską. […] W takiej aurze w ogóle szkoda gadać. Może to się jakoś ustoi. Najgorsze, że nie ma tutaj żadnej instytucji, która mogłaby wyłożyć pieniądze na pobyt polskich pisarzy, w zamian np. za zaproszenie pisarzy amerykańskich do Polski. PEN Club tutejszy jest instytucją mało poważną. Wiadomo, jak to w kraju echt-kapitalistycznym, każdy chodzi tylko koło własnych interesów. […] Pewne sposoby natomiast widzę. The „Exchange of persons” poparłby finansowo prof. Drzewieski z UNESCO, w rozmowie ze mną wyraził gotowość wyskrobania na ten cel pieniędzy. W Polsce chyba na goszczenie pisarzy amerykańskich pieniądze by się znalazły, czy możesz mi powiedzieć, jaką instytucję zapraszającą w Polsce widzisz, czy PEN, czy Związek. Gdyby występował PEN Club, to musiałby się zwrócić do PEN Clubu amerykańskiego, miałbym co do tego pewne zastrzeżenia […]. Chodzi o jakąś instytucję w Polsce, która by pobyt Amerykanów firmowała i opłaciła, pieniądze z UNESCO poszłyby na podróże i zapewne częściowo na sfinansowanie pobytu Polaków w Ameryce. […] Oczywiście Polaków (1,2 czy trzech) mogłaby oficjalnie sprowadzić Kościuszko Foundation w New Yorku, ale tak jak w tej chwili sprawy stoją, boję się, że to nie przejdzie, bo pisarz rzecz trefna, ma już odcień polityczny. […] Dziwisz się pewnie, że tak to jest w tej Ameryce, ale FBI (najlepiej zapewne zorganizowana służba bezpieczeństwa na świecie) słyszy, jak trawa rośnie, ludzie boją się o posady, co innego, kiedy nasi pisarze przyjeżdżają sami albo kiedy się zaprasza przedstawicieli ambasady na odczyty (ciekawość egzotycznych zwierząt), a co innego firmować przyjazd ludzi z kraju, który zagraża „amerykańskiemu sposobowi życia” (!) i co do których nie wiadomo, czy nie muszą się rejestrować jako „foreign agents”.
Waszyngton, 20 maja
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Ciągle myślę, jakby tu sprowadzić literatów polskich. Ostatnio napisałem ogromny materiał w tej sprawie do Commision for International Educational Reconstruction. Za kilka dni będę u prezydenta Rockefeller Foundation – tym też spróbuję to rzucić. Nie tracę nadziei, choć walczą tu u Amerykanów dwie tendencje, jeżeli chodzi o wschód Europy – chęć pokazania przybyszom, jaka Ameryka śliczna, i strach przed „czerwonymi”. Do Słowian są tak disgusted, że kasują wszystkie audycje w języku polskim w stacjach radiowych, niezależnie od zabarwienia politycznego (tzn. audycje robione przez amerykańskich Polaków dla Polonii).
Waszyngton, 24 października
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie. Korespondencja z pisarzami 1945–1950, red. Jerzy Illg, Kraków 1998.
Wszystko muszę przyjmować ze spokojem i muszę zdawać sobie sprawę, że to, co mnie spotyka, jest tylko wypadkową jakiejś gry taktycznej, że nie mogę chcieć niczego, co by mi się należało, bo przecież rewolucja trwa. Tacy jak Iwaszkiewicz są jedynie „właścicielami” Polski Ludowej, mają wszystko, czują się bezpiecznie i rozdzielają „dary życia”. Niesłuszne więc jest to, co pisałem [...]. Powinienem być szczęśliwy, że przetrwałem najcięższy okres i że teraz do mnie przychodzą. Przychodzą z jakiegoś musu. Ogarnia mnie wielka wdzięczność dla Boga — za wszystko. I Bogu tylko ufam. Będę pracował dalej tak, jak sobie zamierzyłem, niezależnie od tego, czy będą grać moje sztuki, czy nie. Właściwie rysuje mi się wizja nowej rzeczy, która pójdzie do szuflady. I tak jest dobrze.
Warszawa, 17 stycznia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Przedwczoraj zakończył się w Warszawie Zjazd Literatów. Prezesem został Jarosław Iwaszkiewicz. Zastąpił krnąbrnego Słonimskiego. [...] Zjazd powitał wicepremier zajmujący się gospodarką, Piotr Jaroszewicz, co zapewne pisarze odebrali jako policzek. Powiedział, że nie zamierza dociekać, jakimi środkami pisarz osiąga to, że staje się ludziom bliski i potrzebny, że służy ich życiu i pracy, ich postępowej walce społecznej. Pisarze sami muszą wybierać tematy swych dzieł i... zaczął wyliczać tematy, które czekają na pióro pisarza, słowo poety, pasje satyryka. A więc przeżytki dnia wczorajszego – sobkostwo, cyniczne hasło „śmierć frajerom”, kradzież mienia społecznego, korupcja, łapownictwo, kołtuństwo, walka z gusłami i znachorami itd.
Warszawa, 5–7 grudnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Jarosław Iwaszkiewicz, prezes ZLP:
Chciałbym Ministrowi, do którego mamy całkowitą sympatię i zaufanie — przedłożyć kwestię, która budzi w środowisku literackim głęboki żal i zaniepokojenie. Jest to sprawa zakazu przedstawienia Dziadów. Na temat tego zakazu krąży tysiące plotek, tysiąc najrozmaitszych tłumaczeń i interpretacji tego faktu. W Polskim Radiu powiedziano wyraźnie, że to Ministerstwo Kultury zdjęło Dziady z repertuaru Teatru Narodowego. Nie przypuszczam, aby to odpowiadało prawdzie, w każdym razie muszę powiedzieć, że sprawa budzi daleko posunięte zaniepokojenie. [...]
Istnieją pewne plotki, że to nie Ministerstwo zdjęło Dziady, tylko że była tu interwencja mocarstwa obcego...
Lucjan Motyka (minister kultury i sztuki):
[...] Postanowiono, zresztą wykorzystując zamierzoną kurację Holoubka — spowodować dłuższą nieco przerwę w wystawianiu przedstawienia, dla przerwania tych ekscesów i spokojnego przedyskutowania koncepcji tej kontrowersyjnej inscenizacji — zupełnie niezależnej od demonstracji. Rozkolportowanie po mieście fałszywych pogłosek, że 30 stycznia odbędzie się ostatnie przedstawienie Dziadów na scenach Polski Ludowej, sprowokowało godne pożałowania wystąpienia. [...] Za wszystkimi incydentami na sali teatralnej i po spektaklu [...] widać perfidną rękę wrogich politycznie inicjatorów. Trzeba prawdzie spojrzeć w oczy.
Warszawa, 7 lutego
Marta Fik, Marcowa kultura. Wokół „Dziadów”, literaci i władza, kampania marcowa, Warszawa 1995.
Od kilku dni straszliwe święto narodowe, takie [...] przyczepienie się, przypięcie do wielkiego poety [Jarosława Iwaszkiewicza], który dlatego być może jest tym, kim jest, że się wypiął na ten czas teraźniejszy. [...] A wczoraj pokazywano w telewizji ogromną kolację w Stawisku (?), gdzie jubilat siedział między Jaroszewiczem a Jabłońskim, a z przeciwka przemawiał Gierek („pan Edward”), a dookoła kilkadziesiąt czy kilkaset twarzy konsumentów (zarówno jadła jak i kultury), chyba biuro polityczne poszerzone o aktyw.
„Pan Edward” przeczytał kilka zdań życzeń dla jubilata, które [...] jubilat wysłuchał z uśmiechniętym napięciem, a inni z grobowymi minami, po czym („pan Edward”) mówił o wspaniałym narodzie budującym wspaniały ustrój, ale widać nie wszędzie dorasta, bo trzeba mu pomóc kulturalnie — takie właśnie zadanie wkłada na barki sędziwego jubilata. „Pan Jarosław” [..] odpowiedział spontanicznie, że owszem zaszczycony zadaniem, ale on już nie może, jest za stary [...], choć oczywiście nie domawia, w ciągu tych pięciu lat, które mu pan Edward wyznaczył, spróbuje się przyczynić (innymi słowy) do podniesienia poziomu swojego wspaniałego narodu. Taki był sens obydwu przemówień, których chyba nie będzie w prasie, bo nie były napisane.
Właściwie należałoby się cieszyć, że właśnie pan Jarosław, z pewnością największy, jeżeli nie jedyny, jest targany na pomnik. Gorsze są jak zwykle metody — jak on to wytrzymuje?
I ten okrutny paradoks socjalistycznego snobizmu — nie Broniewski, Putrament ani żaden z tych, którzy swoimi dziełami obwiesili ten ustrój jak choinkę, ale właśnie ten pisarz, chyba najbardziej niezależny, mimo oficjalnej lojalności, który słowa „socjalizm” unikał jak przysłowiowy diabeł święconej wody.
Warszawa, 20 lutego
Maria Czanerle, Dzienniki 1968–1983 w zbiorach Biblioteki Narodowej, akc. 17340.