Rząd Moraczewskiego naprędce sklecony, choć oddał wielką przysługę Polsce, jako zabezpieczenie przed propagandą komunistyczną, nie odpowiadał jednakże pragnieniom narodu. Thugutt nieoględnie mianował na stanowiska naczelników powiatów ludzi zupełnie nieodpowiednich. Trafiali się tam złodzieje i opryszki, co wywołało niezadowolenie szerokich kół i opozycję względem tego rządu. Nie miał on powagi i wiary w siebie, podatków mu nie płacono, dlatego musiał ustąpić. Lecz powtarzam, że rząd ten w dobie ówczesnej był zbawiennym dla Polski. Gabinet Świeżyńskiego doprowadziłby nasze państwo do anarchii.
Warszawa, 18 listopada
Relacja kardynała Aleksandra Kakowskiego, „Niepodległość" 1937, nr 15, s. 240–242.
Tymczasem zgotowano nam bolesne, a brzemienne w skutki rozczarowanie. Powstał pierwszy rząd Moraczewskiego, obejmujący i reprezentujący zaledwie część naszego narodu. Zamiast wyraziciela całej Polski, otrzymaliśmy rząd partyjny, dzielący, a nie łączący nas, rząd, który myślał tylko o zdobyczach dla pewnych grup, zamiast jak należało, początkowo pracować tylko dla całej Polski, kosztem ofiar wszystkich bez wyjątku warstw i stanów.
Tak rozpoczął się pierwszy akt naszej nowej tragedii. Utrudniono dzieło naszego wyzwolenia, przekreślono niejedną nadzieję i możność osiągnięcia korzyści narodowych [...].
Warszawa, 18 listopada
Tadeusz Dymowski, Moich 10 lat w Polsce Odrodzonej, Warszawa 1928.
Protestujemy przeciw powierzeniu władzy w tej historycznej chwili w ręce rządu partyjno-klasowego, który nie przedstawia nawet całych klas narodu, lecz tylko nikłe ich części. Nie tracimy nadziei, że nadejdzie wnet moment, w którym powstanie rząd prawdziwie narodowy, obejmujący wszystkie dzielnice Polski.
Warszawa, 20 listopada
Władysław Kuszyk, Walki klasowe na wsi polskiej 1918–1919, Warszawa 1968.
Nagłą jest sprawa samorządu gminnego, miejskiego i powiatowego. Ruch żywiołowy, dążący do nadania tym instytucjom charakteru demokratycznego, ruch całkiem naturalny i zrozumiały, grozi pewnym zamętem. Toteż nie przesądzając form ostatecznych samorządu lokalnego, co należy do sejmu, będziemy starali się już teraz wprowadzić w tej dziedzinie pewne tymczasowe normy ogólne, oparte na podstawach pięcioprzymiotnikowego glosowania bez różnicy płci.
Warszawa, 20 listopada
Pierwsze dni wolności. Warszawa od 10 do 18 listopada 1918r. (Wybór materiałów prasowych), oprac. Andrzej Stawarz, Warszawa 2008.
Utworzył się więc rząd. Jako fachowcy ci ludzie prócz może Supińskiego i Moraczewskiego nie przedstawiają nic — jako gabinet polityczny są zbyt jednostronni, wszak to wszystko prawie pepeesowcy. Ale bądźmy lojalni. Bądź co bądź to pierwszy rząd Niepodległej Polski. Czekajmy na czyny — exposé rządu, z wyjątkiem kawałka o nieograniczonej wybieralności urzędników, co jest śmieszne i niemożliwe — exposé to jest dobre. Opozycja jednak przeciw rządowi jest ogromna. Narodowa Demokracja zajmuje stanowisko nieprzejednane.
Warszawa, 20 listopada
Maria Dąbrowska, Wstaje Polska, „Literatura”, 5 kwietnia 1973.
Art. 1. Obejmuję jako Tymczasowy Naczelnik Państwa, Najwyższą Władzę Republiki Polskiej i będę ją sprawował aż do czasu zwołania Sejmu Ustawodawczego.
Art. 2. Rząd Republiki Polskiej stanowią mianowani przeze mnie i odpowiedzialni przede mną, aż do zebrania się Sejmu, Prezydent Ministrów i Ministrowie.
Art. 3. Projekty ustawodawcze, uchwalone przez Radę Ministrów, ulegają mojemu zatwierdzeniu i uzyskują moc obowiązującą, o ile nie będą przedstawione na pierwszym posiedzeniu Sejmu Ustawodawczego do jego zatwierdzenia.
Art. 4. Akty rządowe kontrasygnuje Prezydent Ministrów.
Art. 5. Sądy wydają wyroki w imieniu Republiki Ludowej.
Art. 6. Wszyscy urzędnicy Państwa Polskiego składają przysięgę na wierność Republice Polskiej według ustalić się mającej przez Radę Ministrów roty.
Art. 7. Mianowanie wyższych urzędników państwowych zastrzeżone w myśl przepisów dotychczasowych Głowie Państwa, wychodzić będzie ode mnie, na propozycję Prezydenta Ministrów i właściwego Ministra.
Art. 8. Budżet Republiki Polskiej na pierwszy okres budżetowy uchwali Rząd i przedłoży mi do zatwierdzenia.
Dan w Warszawie, 22 listopada
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Rząd Moraczewskiego w Warszawie, mimo wystąpienia z niego ludowców, trzyma się jeszcze i wydaje różne niesłychane zarządzenia, szerząc zamęt i spustoszenia.
Przed dwoma dniami był zamach na ten rząd. Tłumy wpadły do pałacu Kronenberga, ale ministrów tam już nie było. Poniszczono tylko akta. Cały kraj prócz garści socjalistów jest przeciw temu rządowi. Ale trzyma się konwulsyjnie.
Chwilami pocieszam się tym, że nie ma tego złego, co by na dobre wyjść nie mogło. Może trzeba było przejść z samego początku przez próbę partyjnych rządów socjalistycznych, by się te rządy raz gruntownie skompromitowały i w opinii uniemożliwiły. Może się to wszystko na dobre jeszcze obrócić, ale przetrzymać ten okres anarchii i niszczycielskich eksperymentów — ciężko.
Niwiska, 4 grudnia
Jan Hupka, Z czasów wielkiej wojny. Pamiętnik nie kombatanta, Lwów 1937.
W piątek 27 grudnia, przed południem, odbyła się manifestacja na cześć Paderewskiego, po południu urządzili Niemcy kontrdemonstrację. Przybyły do Poznania tego dnia rano niemiecki pułk gwardii nr 6 wyszedł o 4 po południu z koszar; do niego przyłączyli się po drodze inni żołnierze i osoby cywilne. Gdy żołnierze zdarli chorągwie francuskie i amerykańskie z gmachu Naczelnej Rady Ludowej, rozpoczęła się walka. Wzięła w niej udział cała ludność polska wraz z siłą zbrojną, wysłaną przez miasta okoliczne Swarzędz i Środę.
Właściwie walki regularnej na ulicach nigdzie nie było, nie było również barykad, bo Niemcy strzelali z ukrycia, z bram i okien domów. Strzelanina obustronna trwała dwa dni. Polacy zdobywali poszczególne budynki publiczne i wojskowe. W ciągu dwóch dni zdobyli arsenał, zamek królewski, regencję, prezydium policji, dworzec kolejowy, pocztę i składy wojskowe. Twierdza wraz z wszystkimi fortami znalazła się już 28 grudnia w rękach polskich. Po rozbrojeniu 6 pułku gwardii w dniu 29 grudnia znalazł się cały Poznań w rękach polskich.
Poznań, 27-29 grudnia
Jędrzej Moraczewski, Przewrót w Polsce. 1. Rządy Ludowe. Szkic wypadków z czasów wyzwolenia Polski do 16 stycznia 1919 roku, Kraków–Warszawa 1919.
Przygotowania były ukończone. Dostałem polecenie zaaresztowania w nocy z dnia 4 na 5 stycznia wszystkich podanych osób, celem wysłania ich posiadanymi do dyspozycji samochodami do Poznania, zamiast, jak początkowo projektowano, na Forty Czerniakowskie. Z samego rana w dniu 4 stycznia jeszcze raz przekonferowałem dokładnie wydane instrukcje z kierownikami poszczególnych grup, a w godzinę później przesłałem na ręce Jaźwińskiego swoją jako szefa powierzonego mi okręgu Straży Narodowej dymisję, proponując na mego zastępcę p. Tyrakowskiego.
Na godzinę 10 w nocy wyznaczono zbiórkę naszej piątki w mieszkaniu jednego z zamachowców przy ul. Królewskiej w pobliżu Komendy Miasta, dokąd o godzinie 12, po opanowaniu telefonów, projektowano się przenieść. Wtedy dopiero dalsze rozkazy co do obsadzenia pozostałych punktów Warszawy wydawać miał sam Januszajtis.
Ostatnie godziny wieczoru spędziłem z żoną. Żegnając się, mimo woli wzbudziłem podejrzenie, że mam jakąś wyjątkową misję do spełnienia. Trudno było znaleźć odpowiednie słowo uspokojenia.
Dwaj najbardziej oddani mi ludzie, w tym nieoceniony, chętny do wszelkich ofiar robotnik M. Różański, czekali już na dole.
Idąc z Mokotowskiej na Królewską, zdawałem sobie dokładnie sprawę, że nie po zaszczyty, nie dla kariery, lecz celem spełnienia twardego i przykrego obowiązku idę wykonać dobrowolnie przyjęte na siebie zadanie. Rozumowałem, że skoro się zamach powiedzie, w porachunku jakiś „towarzysz” pośle mi kulę zza węgła; nie uda się — wtedy zasłużony odwet pozostających przy władzy. Nie przewidywałem innego, tak często u nas w Polsce spotykanego zakończenia.
W umówionym lokalu zastałem już wszystkich współdziałających. Poprawioną i uzupełnioną odezwę do narodu przesłano do druku, polecając zaufanemu puścić na maszynę i natychmiast rozkleić po otrzymaniu z Komendy Miasta odpowiednich zleceń.
Wkrótce nadeszła wiadomość o zajęciu telefonów, a w parę chwil potem brat Januszajtisa doniósł, że kompania z Podchorążówki nadchodzi.
Warszawa, 4 stycznia
Tadeusz Dymowski, Moich 10 lat w Polsce Odrodzonej, Warszawa 1928.
Punktualnie o godzinie 12 na czele tego oddziału weszliśmy do Komendy Miasta, internując znajdującego się tam i mocno zdziwionego naszym nocnym najściem komendanta miasta, generała Zawadzkiego.
Od tej chwili aż do aresztowania generała Szeptyckiego akcja potoczyła się sprawnie, z nieznacznymi tylko niespodziankami, budząc podziw dla jej wykonawców.
Pierwszy telefon zawiadomił, że grupa posłana po Moraczewskiego i Wasilewskiego nie musiała się trudzić do ich mieszkań, gdyż wprost z Belwederu, gdzie byli na obradach, odwieziono ich na punkt zborny do garażu wojskowego przy ul. Al. Jerozolimskie. [...]
Najwięcej komizmu było z aresztowaniem ministra spraw wewnętrznych [Thugutta], który na dobrą sprawę, gdyby miał w swych rękach należycie zorganizowaną służbę bezpieczeństwa, winien był nas uprzedzić, likwidując przed czasem zamach, o którym głośno mówiła cała Warszawa. Po Thugutta posłano zbyt gorących chłopców. Kiedy Thugutt otworzył im drzwi z łańcucha, jeden z nich, mimo wyraźnego zakazu, widząc broń w ręku ministra, nie wytrzymał i „kropnął”. Podobno pan minister upadł. Przypuszczając, że Thugutt został zabity, złożyli odpowiedni raport w Komendzie Miasta.
Tymczasem, dzięki opanowaniu centrali telefonicznej, skierowano do nas, zamiast do komendy milicji ludowej telefon Thugutta, który informował o napadzie. W lot zorientowawszy się w sytuacji, odpowiedzieliśmy, iż rzeczywiście na mieście wynikły zamieszki, które są już na zlikwidowaniu. Poprosiliśmy pana ministra o przyjazd na Komendę, motywując naszą prośbę obecnością niektórych jego kolegów. Wkrótce przybył posłanym w tym celu samochodem pan minister i zdumiał, znalazłszy się między nami, a w parę minut później w otoczeniu swych kolegów na punkcie zbornym.
Warszawa, 5 stycznia
Tadeusz Dymowski, Moich 10 lat w Polsce Odrodzonej, Warszawa 1928.
W niespełna dwie godziny ważniejsze posterunki były już obstawione. Jednocześnie mieliśmy wszystkich przeznaczonych na wywiezienie do Poznania.
Zamierzałem wydać odpowiednie polecenia i przepustki, gdy naraz wezwano mnie do gabinetu Januszajtisa, gdzie zastałem zgromadzonych innych członków niedoszłego rządu. Oczom moim przedstawił się dziwny i nadspodziewany widok. Generał Szeptycki przekładał coś Januszajtisowi i czynił mu gorzkie wyrzuty za wciągnięcie wojska do zamachu politycznego.
Okazało się, że bez porozumienia, na własną rękę, chcąc zyskać również niektórych dowborczyków za postawioną przez nich cenę, mianowania Dowbor-Muśnickiego szefem sztabu generalnego, Januszajtis zarządził zaaresztowanie Szeptyckiego. W tym celu delegowano do „Bristolu” jakiegoś wojskowego, który widocznie obawiając się stanąć przed obliczem samego generała, polecił grupie cywilnych ludzi sprowadzić Szeptyckiego na komendę. Dziwny podobno był widok, kiedy wysoki i postawny generał w otoczeniu czterech uzbrojonych cherlaków cywilnych szedł na komendę i po drodze, spotkawszy żołnierzy Januszajtisa, kazał zaaresztować wszystkich konwojentów, a sam zgłosił się na rozmowę.
Januszajtis, widocznie zbity z tropu, zamiast decydującego gestu w formie choćby internowania generała, najspokojniej wypuścił Szeptyckiego, mówiąc: „Niech pan generał pójdzie się przespać, jutro pogadamy”. W chwili kiedy Szeptycki wychodził, nadciągał oddział 21 pp., wezwany przez Januszajtisa celem obsadzenia Sztabu Generalnego, Prezydium Rady Ministrów, Zamku, Elektrowni, Gazowni itp. punktów. Teraz zmieniły się role. Szeptycki wezwał dowódcę oddziału do obsadzenia komendy i niewypuszczania wojskowych.
Warszawa, 5 stycznia
Tadeusz Dymowski, Moich 10 lat w Polsce Odrodzonej, Warszawa 1928.
Motywy zmiany gabinetu były następujące:
Brak środków technicznych i brak możności wytworzenia ich w Polsce zmuszał w polityce zewnętrznej skierować wszystkie wysiłki w kierunku uzyskania od Ententy pomocy pieniężnej, aprowizacyjnej i uzyskania od niej broni.
Cel ten najłatwiej mógł być uzyskany przez ugodę z narodową demokracją.
W polityce wewnętrznej chodziło mi o to, by doprowadzić do sejmu bez zbyt ostrej formy walk wewnętrznych, które by mogły doprowadzić do krwi rozlewu.
Cel ten mógł być osiągnięty przez oparcie się na części lewicy (ludowcy – PPS), co wywołało podział całej lewicy społecznej na dwa obozy i osłabiło siłę jej uderzeń opozycyjnych.
Trudność polegała na utrzymaniu zgodności i równoległości tych dwóch linii, jednej wychylającej się z konieczności polityki zewnętrznej na prawo, drugiej wychylającej się w polityce wewnętrznej na lewo.
Trudności spiętrzyły się, gdy wbrew poprzednim przewidywaniom moim, że Niemcy dopiero w marcu poczną opuszczać swoje tereny okupacyjne Oberostu, ruch ewakuacyjny rozpoczął się o wiele wcześniej i niebezpieczeństwo wskutek tego inwazji bolszewickiej stało się jak najbardziej bliskie. Ustępujący ze Wschodu Niemcy nie są wcale rozbici i zdemoralizowani, owszem stanowią siłę, z którą trzeba się poważnie liczyć. Współdziałają oni z bolszewikami i Polskę czeka konieczność wojny z tym sojuszem niemiecko-bolszewickim, wojny, którą jedynie Polska w całej Europie musi wziąć realnie na swoje barki.
Wszystkie te fakty sprawiły, że kwestia pomocy Ententy stała się sprawą jak najbardziej palącą i stąd konieczność gabinetu Paderewskiego, przez którego, jak liczę, pomoc ta będzie mogła być uzyskana.
[...]
Katastrofalny brak amunicji, zwłaszcza niemieckiej, a przede wszystkim zupełna pustka kasy państwowej zmusiła mnie do przyśpieszenia decyzji w sprawie gabinetu fachowego. Dotychczasowy gabinet w sposób zupełnie nieopatrzny nie postarał się o możności techniczne wybijania nowych banknotów i w ostatniej chwili, gdy katastrofa finansowa już zawisła, przekonał się, że wybijanie monety może być uruchomione dopiero w połowie lutego. Poznańczycy, którzy mają w zanadrzu miliony, nie chcieli pieniędzy tych oddać do dyspozycji gabinetu Moraczewskiego.
Obecny gabinet fachowy ma przede wszystkim ułatwić uzyskanie pomocy od Ententy, która jak dotychczas obiecuje ją, ale w stopniu niedostatecznym. Po drugie, ma wybrnąć z sytuacji finansowej.
Warszawa, 17 stycznia
Józef Piłsudski, O państwie i armii, t. 1, Wybór pism, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1985.
Włocławek rozpaczliwie bronił się z okopów, przekopanych przez ulice nadbrzeżne. Bolszewicy zasypywali miasto huraganem pocisków. Wisły jednak nie przeszli. W okopach bronił się, kto żył. Cywilni, żołnierzy szczupła garstka — policjanci, ochotnicy. Kobiety i dzieci, przemykając od bramy do bramy mimo kul i pocisków, donosiły amunicję, żywność, kawę — aż do samych okopów. Jedna dziewczyna straciła obie nogi od granatu bolszewickiego. [...]
Stacja, którą mieliśmy objąć, była ustawicznie ostrzeliwana. Kolejarze jednak solidarnie postanowili wytrwać na stanowisku — przepuszczając pociągi do Torunia, mimo iż huk naszej artylerii, usadowionej tuż obok torów, wstrząsał co chwila salwą wystrzałów. Kilka naszych wagonów podziurawiły kule i szrapnele. [...]
Wreszcie w piątek 20 sierpnia Włocławek odetchnął. Bolszewicy opuścili w nocy drugi brzeg Wisły, za nimi podążyły patrole przeprawiając się na łódkach. Wszyscy wylegli z piwnic i schronów na ulice, pełne gruzów, szczątków sprzętów, drutów, połamanych drzew. [...] Przy moście wre gorączkowa praca. Były premier, obecnie kapitan, Jędrzej Moraczewski kieruje budową rampy nadbrzeżnej, z której by można ładować na berlinki i statki artylerię i wozy, by przewieźć je na drugi brzeg. Pospędzano cywili [...], którzy pracowali w pocie czoła. Warto było widzieć eleganckich panów, z pierścionkami i dewizkami, rozebranych do kamizelki — sypiących wał ziemny, znoszących deski, pale i kamienie.
Włocławek, 20 sierpnia
Kazimierz Mitera, Z walk Wojsk Polskich w roku 1920. Walka o most na Wiśle pod Włocławkiem, „Kronika Diecezji Włocławskiej” nr 9-10, 1991.
Herbata urządzona przez [Jędrzeja] Moraczewskiego w mieszkaniu [Bogusława] Miedzińskiego — dla zetknięcia się z Piłsudskim i wysłuchania jego poglądu na obecny stosunek do Rosji i na sprawę organizacji najwyższych władz wojskowych, inaczej mówiąc — miał Piłsudski zakomunikować warunki, pod którymi wróciłby do wojska. [...]
Rozmowę inicjuje Artur Śliwiński: „W wojsku niedobrze, wszyscy tęsknią za Komendantem...”. Piłsudski: „Wojsko, wojsko! Panowie posłowie, gracie wojskiem w futbol, robicie gole, a za bramkę służy wam najczęściej Józef Piłsudski; a Józef Piłsudski nie kopie piłki, tylko w zęby, w zęby...!”. Konsternacja!
[...] Na wyraźne i brutalne zapytanie [Stanisława] Thugutta, jakie warunki stawia, żeby objąć Naczelne Dowództwo, wręcz odmówił odpowiedzi. Natomiast zapoczątkował dyskusję na temat Sejmu [...]. Pogadanka dość wymuszona na temat parlamentaryzmu ciągnęła się do godziny 1.00 w nocy, a do tematu, dla którego zebranie było zaproszone, nie doszło. „Komendant musi się rozgadać” — mówili bliscy. Wyszedłem po godzinie 1.00, a Komendant nie mógł się rozgadać do godziny 4.00 rano [...].
Pozostało u wszystkich dużo niesmaku i przykrości. Przykro jest patrzeć z bliska na kończenie się człowieka wybitnego, na to, jak się sam obdziera z blasku, w którym winien wejść do historii.
Warszawa, 2 lutego
Maciej Rataj, Pamiętniki, Warszawa 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Towarzysze robotnicy z PPS!
Was o zdradę lub tchórzostwo nikt posądzić nie może, a nawet nie śmie. Ze wspólnej walki, ze wspólnych cierpień, ze wspólnych ofiar dla sprawy wiemy, że wy, robotnicy z PPS, nie cofnęlibyście się tak jak i dawniej przed żadnym poświęceniem dla sprawy. Tu winy waszej nikt szukać nie może, tkwi ona gdzie indziej.
Wina wasza, jak zresztą i nasza polega na tym, że zbytnio zawierzyliśmy wodzom, których nie znaliśmy należycie, których ideologia była obca klasowym interesom ludu pracującego.
Wodzowie zawiedli nasze zaufanie! [...]
I oto teraz, gdy niepodległość została osiągnięta, wyszło na jaw, że ci inteligenci szlacheccy, którzy w ruchu pozostali jako wodzowie PPS, niczym się nie różnili w swej ideologii od odstępców z roku piątego.
Oni w ruchu pozostali jedynie dla wykoślawienia go, przyjęli na się w stosunku do proletariatu osławioną rolę Wallenrodów — szlachty — zdrajców. [...]
Walka o wolność polityczną, o wolność prasy, o wolność związków zawodowych w rozumieniu przywódców PPS polegać miała na oswobodzeniu zamachowców endeckich Januszajtisa i innych przez Moraczewskiego, i wprowadzeniu przez tegoż samego Moraczewskiego carskiego kodeksu karnego, na podstawie paragrafów, którego zamyka się związki zawodowe, konfiskuje wydawnictwa i sadza do więzień tysiące działaczy robotniczych.
Walka o ośmiogodzinny dzień pracy przemienioną została na nędzne targi, z których jednak przywódcy PPS zrezygnowali na Górnym Śląsku, aby górnośląscy kapitaliści niemieccy mieli większe możliwości konkurencyjne.
Walka o ustawodawstwo robotnicze — to tylko pozory dla nieutracenia resztek wpływu w masach.
Walka o socjalizm dla wodzów PPS — to koalicja z burżuazją! Lecz nie dość na tym!
Dla ratowania kapitalizmu wodzowie PPS wyrzekają się nawet niepodległości. [...]
Ani jeden robociarz nie może pozostać pod zdradzieckim wpływem! Do tego wzywamy was, towarzysze robotnicy, członkowie PPS, my, starzy pepeesowcy, od czasów rewolucji 1905 r. walczący pod sztandarami PPS, którzy jednak zawdzięczając polityce ugodowych przywódców, znaleźli się już poza szeregami tej partii.
Do walki o wolną i niepodległą Polskę robotników i chłopów!
Do walki o wolność i socjalizm!
Do walki o uratowanie starych bojowych sztandarów!
Kraków, 17 kwietnia
Archiwum Zakładu Historii Partii, 117/III — 2/1926, poz. 1, [cyt. za:] PPS Lewica 1926–1931. Materiały źródłowe, oprac. Ludwik Hass, Warszawa 1963.