Mój syn stał w drzwiach. Widziałam, jak biją go w twarz i głowę. Z płaczem błagałam, by odeszli, bo awantura grozi życiu ojca. Podchodziłam do różnych osób, pytałam, dlaczego to robią — czy chcą mieć na sumieniu śmierć człowieka? [...]
Niektórzy ubliżali mi ordynarnie, grożąc ucięciem rąk, powyrywaniem paznokci, mówiono do mnie: „Ty stara kurwo”. Byłam bita po rękach; obie ręce wykręcono mi do tyłu, stojący za mną mężczyźni bili ciosami karate po ramionach i przedramionach. Apelowałam do mocno zbudowanego, barczystego blondyna, w pseudowojskowej kurtce, włóczkowej czapeczce, naciągniętej aż po oczy, i w czarnych rękawiczkach. W odpowiedzi chwycił mnie za szyję pod uszami i podniósł do góry, a wtedy ktoś inny uderzył go mocno po rękach i zawołał: „Precz!”. Napastnik puścił mnie. Widocznie interweniujący uznał, że zachodzi niebezpieczeństwo śmierci.
Warszawa, 21 marca
Andrzej Kaczyński, Gaja, „Rzeczpospolita” nr 272, z 22 listopada 2003, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.