27 września 1987 miałem zaszczyt spotkać się z wiceprezydentem USA George’em Bushem, który przybył z czterodniową wizytą do Polski. Była to ważna i konkretna rozmowa. Wiceprezydent Bush poinformował mnie, że dzięki amnestii ogłoszonej przez polskie władze we wrześniu 1986 prezydent Reagan zdecydował się powrócić do dialogu z naszym krajem. Jednocześnie podobno zaznaczył, że całkowita poprawa stosunków będzie możliwa tylko wtedy, gdy rząd polski znacznie poszerzy zasadę poszanowania praw i dążeń społeczeństwa. [...] Komentarzem stosunku rządu USA do wysiłków polskiej opozycji były nasze wspólne odwiedziny grobu księdza Jerzego Popiełuszki. Natomiast jako ponury żart trzeba przypomnieć fakt, że gdy wiceprezydent Bush spotkał się z takimi przedstawicielami opozycji, jak Bronisław Geremek, Janusz Onyszkiewicz i Klemens Szaniawski, rzecznik polskiego rządu oskarżył tych ostatnich o współpracę z CIA.
Warszawa, 27 września
Lech Wałęsa, Droga do wolności. 1985-1990 decydujące lata, Warszawa 1991.
W dniach od 25 do 28 września przebywał w Polsce wiceprezydent USA, George Bush. Rozmawiał z W[ojciechem] J[Jaruzelskim], [premierem] Messnerem, Glempem, Wałęsą oraz innymi facetami z opozycji i ze mną. Postępował według znanego założenia polityki amerykańskiej wobec Polski: będzie więcej wolności (oczywiście zgodnej z koncepcją USA), będzie bardziej życzliwy stosunek Waszyngtonu wobec komunistycznej władzy, jeżeli zaakceptujemy opozycję. Po koniec pobytu Bush wystąpił w „Dzienniku Telewizyjnym”. Mówił m.in. o „Solidarności” i Wałęsie. Po dzienniku odbyła się dyskusja na temat tego wystąpienia, […] raczej marna.
Warszawa, 28 września
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1987–1990, Warszawa 2005.
Wiceprezydent USA, George Bush, sympatyczny, pełen uroku amerykański lotnik z II wojny światowej, zakończył swą czterodniową wizytę w Polsce, etap jego europejskiej podróży. Składał wieńce przy Nieznanym Żołnierzu i Grobie ks. Popiełuszki, Zamkowi ofiarował popiersie Waszyngtona, Jeffersona i Franklina, był na Wawelu przy sarkofagu Kościuszki, w Oświęcimiu przy Ścianie Śmierci, w Łomiankach przy pomniku lotników amerykańskich, poległych w sierpniu 1944, gdy śpieszyli na pomoc Warszawie. Wszędzie witany entuzjastycznie przez tłumy Polaków, podkreślił to w przemówieniu TV, mówiąc też o szczególnych więzach USA z Polską: „Duch walczącej Warszawy żyje wciąż w Was! Polak nie sługa. W waszej walce nie będziecie sami. Spotkałem się z Lechem Wałęsą i przywódcami „Solidarności”. Popieram ich walkę o poszanowanie praw ludzkich, tworzenie wolnych związków zawodowych i stowarzyszeń, od czego uzależniam pomoc USA dla Polski”.
Warszawa, 29 września
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
W poniedziałek od rana panował w Warszawie iście waszyngtoński upał. Po przedpołudniowej wymianie wizyt i podpisaniu porozumień, prezydencka grupa przyjechała do rezydencji na obiad. Gospodarze, przyjętym zwyczajem, czekali w holu, gdzie każdy z wchodzących gości mógł zamienić parę słów z prezydentem i panią Bush, a fotograf Białego Domu miał czas na wykonanie pamiątkowego zdjęcia. I znowu byliśmy świadkiem niezwykłych scen, które parę miesięcy wcześniej nikomu przy zdrowych zmysłach nie przyszłyby do głowy w najśmielszych snach. Jacek Kuroń w źle skrojonym garniturze, kupionym niedawno na chybcika w Waszyngtonie przed wizytą w Białym Domu, rozmawia ze swoim niedawnym prześladowcą, ministrem spraw wewnętrznych Czesławem Kiszczakiem. Albo taki obrazek: nowo wybrany poseł na Sejm Adam Michnik, jak każdy mężczyzna nie nawykły do noszenia krawata, ma kłopoty z ułożeniem węzła; z pomocą przychodzi mu szef ZSL Roman Malinowski, a że jest wielki i potężnie zbudowany, i manipulując przy krawacie Michnika, stanął za jego plecami, Adam wygląda jakby się znalazł w objęciach niedźwiedzia. Gdzie indziej Joanna Onyszkiewicz i Ania Geremkowa naradzają się szeptem, usiłując zidentyfikować panią Kiszczak, której nigdy nie widziały na oczy (w Polsce, podobnie jak w przedgorbaczowowskiej Rosji, żony dygnitarzy nie pojawiały się publicznie). Poprowadziwszy gości na taras do stołu, prezydent Bush naturalnym gestem zdjął marynarkę, zapraszając panów, aby poszli za jego przykładem. Sztywny zazwyczaj generał Jaruzelski, którego trudno było sobie wyobrazić w zwykłej rozmowie, oświadczył na to żartobliwym tonem, iż w tej sytuacji zdejmie również szelki, a kiedy nieco później wstawał do mikrofonu, by odpowiedzieć na toast prezydenta Busha, powiedział na odchodnym do Barbary Bush, że musi uważać, aby nie zapomnieć o braku szelek. Generał w swoim toaście podkreślił najpierw znaczenie faktu, iż mogli się spotkać w rezydencji amerykańskiego ambasadora w tak pluralistycznym gronie, w przyjaznej atmosferze. Wspomniał również, iż za znak czasu uważa to, że mieszkając od szesnastu lat w najbliższym sąsiedztwie, pierwszy raz przekroczył próg tego domu. Dalszy ciąg toastu był utrzymany w równie ciepłym tonie. Po Jaruzelskim do mikrofonu podszedł Bronisław Geremek, który w swej jak zawsze pełnej czaru oracji przypomniał, między innymi, iż dwa lata wcześniej ówczesny wiceprezydent Bush i jego żona w tym samym domu rozmawiali z członkami Solidarności, i chociaż on i jego koledzy usłyszeli wówczas słowa niosące nadzieję, nie spodziewali się, że za dwa lata spotkają się tu znowu w tak odmienionej sytuacji. Po tym jak obiad dobiegł końca bez najmniejszego zgrzytu, odczułam tak wielką ulgę, że reszta wizyty wydała mi się czystą zabawą. [...]
Helen Carey Davis, Amerykanka w Warszawie. Wspomnienia żony amerykańskiego dyplomatyz czasów poprzedzających upadek komunizmu w Polsce, tłum. E. Krasińska, Kraków 2001.
Miało to być spotkanie ściśle prywatne — tylko George i Barbara Bush, Lech i Danuta. Ale Lech nie mówi po angielsku. Ani Danuta. W jakimś momencie przygotowań Lech zaproponował, żeby doprosić Johna, ale pomysł upadł, bo gdyby był John, to Bakera też trzeba by zaprosić, a jak Bakera, to i Scrowcrafta, i co wtedy zrobić z Sununu? Stanęło w końcu na tłumaczu przy stole, z tym że na spacer po ogrodzie Bush i Lech mieli pójść tylko we dwóch. Jakiś dowcipniś z ambasady radził, żeby tłumacza przebrać za wiewiórkę. Wszystko to było trochę absurdalne, bo przy tej liczbie dziennikarzy, tłumaczy, członków ochrony i zwykłych pieczeniarzy, pojęcie „prywatności" w odniesieniu do prezydenta zakrawa w najlepszym razie na sprzeczność.
Wizyta w Gdańsku i tak przypominała wielką demonstrację polityczną. Na trasie przejazdu z lotniska zgromadziło się dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. Jeszcze większe tłumy wyległy pod bramę Stoczni (podówczas im. Lenina), gdzie Bush zjawił się z Wałęsą pod pomnikiem ofiar 1970 roku — ponadczterdziestometrową stalową konstrukcją złożoną z trzech zwieńczonych kotwicami krzyży, którą wzniesiono w grudniu 1980 roku (Wałęsa osobiście uczestniczył w spawaniu pomnika i zapalił pod nim wieczny ogień).
Prosto ze Stoczni prezydent udał się na Westerplatte, miejsce, gdzie padły pierwsze salwy drugiej wojny światowej. Bush złożył tam wieniec, a w swoim przemówieniu oddał też sprawiedliwość Jaruzelskiemu, mówiąc: „Podejmując owe historyczne posunięcia, władze dały dowód mądrości i wyobraźni”. W tym czasie świta pani Bush torowała jej drogę do gdańskiego Ratusza. Na pięknie wybrukowanym pieszym trakcie kłębiły się tłumy, które niemal bez naszego udziału niosły całą grupę ku Zielonemu Mostowi na drugim końcu Starego Miasta, skąd po spotkaniu z burmistrzem Gdańska i wpisaniu się do sześćsetletniej Księgi Miasta (zawierającej wpis Piotra Wielkiego!) prezydencka para miała się udać wprost na lotnisko. A że byliśmy, jak zwykle, trochę spóźnieni, nadgorliwcy z prezydenckiej obsługi chcieli szacowną księgę zabrać do limuzyny i dać ją prezydentowi do wpisu podczas jazdy na lotnisko. Żeby zaoszczędzić parę minut! Z trudem zdołaliśmy im to wyperswadować.
Gdańsk, 11 lipca
Helen Carey Davis, Amerykanka w Warszawie. Wspomnienia żony amerykańskiego dyplomatyz czasów poprzedzających upadek komunizmu w Polsce, Kraków 2001.
W listopadzie Lech Wałęsa został zaproszony do Ameryki, gdzie miał wygłosić przemówienie do połączonych izb Kongresu Stanów Zjednoczonych. Ja i John polecieliśmy do Waszyngtonu, by uczestniczyć w tym wydarzeniu. Wałęsa był pierwszym obcokrajowcem niereprezentującym swojego rządu, który przemawiał w Kongresie od czasu wystąpienia Winstona Churchilla w 1945 roku. Mimo tremy, polski przywódca pokazał się w Ameryce od najlepszej strony. Lech ma dosyć zmienne usposobienie; widywaliśmy go w różnych nastrojach; potrafi być rozdrażniony, znudzony, przygnębiony, napuszony. Tym razem jednak był po prostu niezrównany.
Pierwszym punktem programu była uroczystość wręczenia Wałęsie w Białym Domu prezydenckiego Orderu Wolności. Prezydent Bush wygłosił na cześć laureata wyjątkowo poruszającą orację, nadającą ton całej wizycie. Zwróciwszy uwagę na fakt, iż mimo trzydziestu czy czterdziestu przyznanych mu honorowych doktoratów i niezliczonej ilości zaproszeń, Lech Wałęsa pierwszy raz zawitał do USA, prezydent roztoczył przed zebranymi obraz pustych foteli, które od 1982 roku stały na podiach amerykańskich uczelni, czekając na jego przybycie. [...] Wszyscy, nie wyłączając Wałęsy, mieli łzy w oczach.
Wystąpienie Wałęsy na połączonej sesji Kongresu było ekscytujące i wzruszające. Od razu po pierwszych słowach: „My naród...”, wybuchły burzliwe oklaski — pierwsza z dwudziestu kilku owacji, jakimi przerywano jego przemówienie. [...] Przemówienie trwało blisko godzinę, a kiedy Wałęsa skończył, mając i tym razem wilgotne oczy, sala zgotowała mu owację na stojąco.
Bezpośrednio po przemówieniu zostaliśmy zaproszeni do sali jadalnej Senatu na uroczysty obiad na cześć gdańskiego elektryka. Wałęsa, wstając od stołu, przyznał, iż po „największym przemówieniu w jego życiu” ma jeszcze „miękkie kolana”, nie przeszkodziło mu to jednak wznieść na poczekaniu zręczny i dowcipny toast. Wspomniał na zakończenie, że na sali siedzi osoba, której chciałby szczególnie podziękować, a jest nią „nasz ambasador”, po czym poprawił się, mówiąc: „powinienem go właściwie nazwać waszym ambasadorem, bo mam na myśli Johna Davisa, ale my Polacy uważamy go za «swego»”. Biedny Jan Kinast, polski ambasador w Waszyngtonie, który oczywiście reprezentował dawny reżim, nie wiedział, co z sobą zrobić. Wypowiedziawszy te piękne słowa pod adresem Johna, Lech zszedł z podium, ruszył przez salę do mojego stołu i serdecznie mnie uściskał. Siedzący obok mnie senator Ernest Hollings zauważył, że teraz już wie, kto jest tutaj naprawdę ważny i nie będzie mnie odstępować.
Waszyngton, 15 listopada
Helen Carey Davis, Amerykanka w Warszawie. Wspomnienia żony amerykańskiego dyplomatyz czasów poprzedzających upadek komunizmu w Polsce, Kraków 2001.
Szanowny Panie Prezydencie,
Zwracamy się niniejszym do Pana, ażeby prosić o pomoc w udzieleniu odpowiedzi na obawy rządu polskiego związane z procesem jednoczenia Niemiec.
Na początku pragniemy zauważyć, że Pańska administracja poczyniła już poważne wysiłki w celu zapewnienia rządu polskiego, że proces jednoczenia Niemiec nie będzie zagrażał powojennym granicom Polski. Z zadowoleniem przyjmujemy Pańskie niedawne oświadczenie, że „Stany Zjednoczone oficjalnie uznają obecną granicę Polski z Niemcami” oraz że „nigdy nie zostanie osiągnięte jakiekolwiek porozumienie, które by dotyczyło polskich granic, bez udziału Polski”.
Wierzymy także, że kanclerz RFN Kohl podjął poważne działania w celu uspokojenia polskich obaw, inicjując rezolucję Bundestagu przewidującą oświadczenie obydwu państw niemieckich zrzekające się wszelkich roszczeń terytorialnych względem Polski i potwierdzające zasady KBWE dotyczące powojennych granic w Europie.
Witając działania kanclerza Kohla, popieramy jednocześnie stanowisko rządu polskiego, że proces jednoczenia Niemiec nie może zostać zakończony bez wstępnego porozumienia pomiędzy Polską i obydwoma państwami niemieckimi w sprawie nienaruszalności obecnych granic. Takie porozumienie mogłoby zostać następnie ratyfikowane przez państwo niemieckie po zjednoczeniu i nalegamy, aby poparł Pan stanowisko rządu polskiego w tej kwestii.
Waszyngton, 13 marca
Mieczysław Tomala, Zjednoczenie Niemiec. Reakcje Polaków. Dokumenty i materiały, Warszawa 2000.
Dla Polski sprawą o szczególnym znaczeniu jest sposób, w jaki dokonane zostanie zjednoczenie Niemiec. Chodzi o to, aby jego rezultatem było umocnienie stabilności na kontynencie europejskim i poczucia bezpieczeństwa, zwłaszcza państw sąsiednich. Nie popieramy koncepcji neutralności zjednoczonych Niemiec i uważamy, że ich uczestnictwo w Sojuszu Północnoatlantyckim oraz wojskowa obecność USA w Europie powinny stanowić ważny czynnik stabilizujący na kontynencie, a także gwarancje bezpieczeństwa dla granic naszego kraju. Raz jeszcze pragnę podziękować Panu za osobiste zaangażowanie w tej sprawie. Liczymy na to, że te żywotne dla nas problemy zostaną ostatecznie wyjaśnione w trakcie tej części rozmów „2+4”, w których Polska będzie brała udział.
Warszawa, 12 czerwca
Mieczysław Tomala, Zjednoczenie Niemiec. Reakcje Polaków. Dokumenty i materiały, Warszawa 2000.