To co mnie najgłębiej wstrząsnęło, co mię wciąż i wzrusza, i gnębi, to wstrząsnęło szeroki ogół, więc o tym się prawie wciąż mówi – to straszliwa zbrodnia: zamordowanie namiestnika [Galicji] A[ndrzeja] Potockiego przez dzikiego Rusina [Mirosława Siczyńskiego, studenta ukraińskiego]. Stało się to przed 10 dniami, 12-go [sic!], w niedzielę. Nigdy tego dnia nie zapomnę – okropność! Zamordowano jednego z najszlachetniejszych ludzi, dobrego Polaka, zdolnego i gorliwego w pracy, idealnego męża i ojca dziewięciorga dzieci! Współczucie jest ogólne i tak wielkie, tak serdeczne, że już nie może być większe i oburzenie, i jakieś dziwne rozdrażnienie wciąż… Przeszły Święta Wielkanocne [19–20 kwietnia], tak niepodobne do innych; nie wiem czy kto gdzie się weselił, bo ja widziałam tylko smutnych i zgnębionych ludzi, albo wyjątkowo sztucznie ożywionych. Mnie prawie bez ustanku w oczach stoi ta kobieta z rozdartym sercem, co go tak ogromnie kochała, tak wcześnie i nagle straciła i w taki straszny sposób. Czy ona potrafi przebaczyć mordercy?... Ach! nie wiem, nie wiem…
Lwów, Galicja Wschodnia, 12–22 kwietnia
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Wojna!... Czy to prawda, czy sen ciężki?... To co przed półtora rokiem było widmem groźnym, dziś ziszcza się. Na razie wojna Austrii z Serbią, ale są wielkie obawy (czy też nadzieje?...), że może być europejska. A my, my?... Jaka w niej będzie nasza rola i nasze losy? Strach myśleć, a znowu któż wie czy to nie zorza wolności?...
Lwów, Galicja Wschodnia, 26 lipca
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Stało się! padły kości – od 3 dni wojna – prócz Austrii z Serbią, wojna Niemiec z Rosją i z Francją – powszechna mobilizacja – prócz tamtych, mobilizują prawie wszystkie państwa europejskie, a nasi są we wszystkich szeregach. Straszne!... Co będzie, co będzie!... Może kataklizm, a może odrodzenie na nowe, piękniejsze życie… […] Tu od trzech dni ruch ogromny – biorą rekrutów, powołują rezerwę, biorą konie, wywożą amunicję – ci co idą do boju, w jakiejś części idą z zapałem, z nadzieją, inni z rezygnacją, wielu z rozpaczą. Nie mogę patrzeć na te długie szeregi ludzi pędzonych jak bydło na rzeź.
Lwów, Galicja Wschodnia, 9 sierpnia
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Stronnictwa nasze wszystkie, wszystkie partie i odcienie porozumiały się, zjednoczyły i stworzyły Naczelny Komitet Narodowy o dwóch sekcjach dla Galicji wschodniej i zachodniej [sic!]. Nie ma już różnic i sporów partyjnych – jednolite działanie, skupienie, więc siła. To się spełniło wczoraj, 16-go [sic!] sierpnia. Pamiętny, wielki dzień. Naczelny Komitet tworzy legiony – znowu „legiony”, ach, jak tamte niegdyś, takie ofiarne, święte, oby szczęśliwsze!
Lwów, Galicja Wschodnia, 17 sierpnia
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Zaszły wielkie, straszne zmiany. Jesteśmy pod panowaniem Rosji!... – Po dwukrotnym, bezpodstawnym popłochu, fałszywym alarmie (27-go [sic!] i 31 sierpnia), istotnie, faktycznie weszło zwycięsko do Lwowa, po ustąpieniu wojska austriackiego, rosyjskie, z naczelnym wodzem von Rhode, który później zginął, z gubernatorem wojennym Szeremetiewem i zajęło miasto. To było 3-go [sic!] września, we czwartek, o 10-ej przed południem stanęły patrole na Placu Bernandyńskim i na rynku. Ja widziałam ich dopiero na drugi dzień. Nigdy tej chwili nie zapomnę. I potem… To pierwsze wyjście moje… Boże!
Zaczęły się dziwne, nieopisanie ciężkie dni…, walka wrzała, kipiała, tuż koło Lwowa, w niesłychanie długiej linii – padały setki tysięcy ludzi z obu stron, rannych i zabitych… Straszliwe! Raz przez półtora dnia i całą noc słychać było nieustający huk armat i grzmot karabinów maszynowych. Obawiano się bombardowania miasta. Ciężko było oddychać – zdawało się, że jakiś kamień olbrzymi leży na piersiach, że nieustannie dusi nas zmora. Ulice na przemian ze wzmożonym, gorączkowym ruchem, albo puste, głuche, martwe. Ciągła trwoga, ucisk, tępy a nieznośny ból. Oni przecież zachowywali się i zachowują dotąd wcale przyzwoicie i grzecznie – nieuniknione poszczególne wybryki są natychmiast karane – planuje porządek, rozporządzenia są rozsądne i słuszne przeważnie – ach! ale te okrutne sądy wojenne za lada co… i to wszystko, wszystko, takie okropne!... Pełno po murach coraz nowych obwieszczeń, nakazów, zakazów, w dwóch językach…
Lwów, Galicja Wschodnia, 20 września
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Dziewiąty dzień dzisiaj od tej chwili, od naszej względnej wolności, ja nieraz wierzyć nie mogę, że to nie sen, że „tamtych” istotnie już nie ma i mocno jestem przekonana, że nie wrócą, choć kiedyś chwilowo dałam się wystraszyć. […] Tak mi teraz świat i życie inaczej wygląda, mój Lwów kochany jest znowu polski, zniknęły nazwy ulic moskiewskie i mnóstwo szyldów itd., zniknęły szare, nieznośne mi postacie, przeważnie gburowate i brzydkie twarze (czasem tylko bardzo piękne, ale i te nieznośne) i to wszystko takie grube, ciężkie, hałaśliwe, a szczególnie krzykliwe, wyjące, szczekające, pędzące bez pamięci automobile, które co dzień po kilka osób rozjeżdżały, bez żadnej za to odpowiedzialności. Och! jaka to była despotyczna i szorstka, tatarska ręka! […] Ja przez tych 10 miesięcy nie żyłam, tylko męczyłam się we wszystkich rzeczach i wielkich, i małych, i własnych, i drugich – każde wyjście na ulicę było męką – teraz chodzę swobodna, lekka, odmłodzona.
Lwów, Galicja Wschodnia, 1 lipca
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Szkoda, że nie pisałam pod świeżym wrażeniem. To cudne dnie były, 17 i 18 – dla mnie samej tylko pierwszy z nich – Piłsudski był we Lwowie!... Nie tak był przyjmowany jak zasługuje – to było wzbronione – ale jednak bardzo, i tak serdecznie. W piątek [17 marca] był w N[aczelnym] K[omitecie] N[arodowym] i w Lidze – tam przemówił na powitanie Lisiewicz, u nas, na moją prośbę, pani Tomicka. Odpowiedział krótko, z prostotą, słowami uznania dla pracy i poświęcenia kobiet. We wszystkim taki prosty i szczery, naturalny a szlachetny – ogromnie sympatyczny. Wyraz twarzy mówi o duszy niesłychanie prawej, czystej, silnej i głębokiej. Taki Litwin…
Panowie z N[aczelnego] K[komitetu] N[arodowego] urządzili wspólną fotografię, ale nie uprzedzili nas, z czego wyniknęły wielkie przeoczenia i błędy przykre. Ja dostąpiłam tego zaszczytu, że umieszczono mię koło Niego – no, jako przewodniczącą Ligi, ale to tak niezasłużone, że mię aż bolało ze wstydu. Chciałam uciec – przytrzymano mię za rękę.
Potem zwiedzono Schronisko Inwalidów i Ochronkę – ja tam już nie poszłam, bo byłam nieopisanie zmęczona i wzruszeniami i po bezsennej nocy. Aż żal mi bardzo. Wieczór – przedstawienie Halki – bez innych owacji (były zakazane), prócz powstania wszystkich z miejsc, gdy wszedł do loży, no i kwiatów. Byłam w loży dla prezydium Ligi, więc też obok Niego. Po pierwszym akcie wszedł do nas na chwilę, ale właściwie nie mówił z nikim – pani P. [Walewskiej] odpowiedział zaledwie parę słów. – W przedstawieniu raził mię balet – w takiej strasznej, krwawej chwili i dla takiego człowieka!...
Lwów, Galicja Wschodnia, 17–22 marca
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Życie jest tak złożone, tyle przynosi zmian, wrażeń, tak nieraz nasze uniesienia ludzie albo wypadki nagle zmrożą, jak pełnia szczęścia skurczy się bolem lub smutkiem dojmującym…, że naprawdę żadne dziś nie jest podobne do wczoraj, ani nawet godzina do godziny. […] Pamiętam i nigdy nie zapomnę, jak już 3-go wieczorem, po jakimś małym posiedzeniu naszym wszedł do Ligi pan Tomicki i powiedział: „Jutro będzie ogłoszony manifest cesarzy uznający Królestwo wolną i niepodległą Polską”. Pani Mościcka stała najbliżej, rzuciłam się jej na piersi i rozpłakałam się z radości – o! takimi łzami nie płakałam jeszcze nigdy w życiu – taka chwila jest jedyną a wielkość jej równa chyba tylko chwilom mistycznego zachwytu. Na razie nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to dopiero, że to dopiero część naszych pragnień i dążeń, że tyle Polski jeszcze zostaje w niewoli, a i ta wolność częściowa jeszcze nie urzeczywistniona…
Chodziłam odtąd jak zaczarowana, jak w ciągłej ekstazie. Nazajutrz od rana (4-go, sobota) robienie biało-aramantowych kokardek – niesłychane mnóstwo się ich narobiło […]. Na koniec po pół do dziesiątej ktoś wpadł z oznajmieniem, że Prezes nasz idzie – „już jest na robotach!”. Serce uderzyło jak młot. Za chwilę byłyśmy w sali posiedzeń i panów bardzo wielu – Laskownicki, niezmiernie wzruszony, uroczyście, dobitnie odczytał manifest. Stałyśmy, a mnie prędko ktoś podsunął krzesło i rękę podał, tak okropnie zbladłam. Po odczytaniu L[askownicki] przemówił. Mówił przepięknie, serdecznie, mocno, płomiennie, z ogólną myślą, z najszlachetniejszymi uczuciami Polaka. Utkwiło mi szczególnie w duszy to, że my tu w Galicji powinniśmy stłumić ból i żal z powodu, że nie jesteśmy jeszcze wolni, a cieszyć się gorąco, że są nimi bracia nasi w Królestwie, że Gal[icja] miała być polskim Piemontem, tak się długo zdawało, a teraz staje się nim Królestwo – że to pierwszy krok, podwaliny, a gmach wolności naszej stanie cały i wielki z pewnością.
Lwów, Galicja Wschodnia, 3–26 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
To było wczoraj. O! dniu promienny i płomienny! dniu niezapomniany, raczej nie do zapomnienia, najpiękniejszy dniu mojego życia! Och poranku, od wiosny mej o Tobie marzyłam, pragnęłam Ciebie – nie powiem: wyglądałam… ja nie śmiałam pomyśleć, że to się stanie za moich dni, że moje oczy będą oglądać słońce wybawienia. Raz tylko jeden, jedyny, miałam taki sen. Byłam wtedy bardzo młodziutką, może 15-letnią… Pamiętam dotąd, że zbudziłam się z mocnym biciem serca i uczuciem szczęścia, które mi piersi rozpierało. A teraz, to rzeczywistość! I teraz serce mi wciąż mocno bije – dziw, że nie pęka – i szczęście czuję niewymowne. O! Boże, Boże, czym ja na to zasłużyłam?...
Lwów, Galicja Wschodnia, 5–6 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Do rozmów pokojowych nie dojdzie tak szybko, za dzień czy dwa nastąpi jedynie zawieszenie broni. Sprawa zacznie się wyjaśniać. Ale już dziś możemy powiedzieć, że austriaccy Ukraińcy na wszystkich ziemiach austro-węgierskich, na Bukowinie, w północno-wschodnich Węgrzech, w Galicji Wschodniej – wszyscy organizujemy się jako samodzielne Państwo Ukraińskie.
To nasz narodowy obowiązek. Uważamy się za naród, który ma prawo żyć własnym życiem, budować swoje odrębne życie narodowe.
Lwów, Dom Ludowy, 19 października
I. Boberskyj, Sodennik 1918–1919, zebrał i uporządkował o. Jurij Mycyk, Kijów 2003.
Jakież te dnie się przeżyło, Boże, Boże! i straszne i cudne razem. Sytuacja bojowa była okropna, niebezpieczeństwo dla Ojczyzny naszej wciąż niesłychane, ale też z drugiej strony niesłychany wywołany nim zapał i ofiarność – wszystko co żyje i czuje (ach! i jeżeli może) rzuciło się i do szeregów i do pracy dla nich – stowarzyszenia połączyły się w jeden wielki Komitet p.n. „Wszystko dla frontu”… Posypały się najrozmaitsze, rozliczne odezwy, wezwania, oświadczenia się z gotowością wszystkich urzędów i instytucji, zwolniono od innych obowiązków, zawezwano bardzo młodych, dziewczęta i chłopaków, wprost dzieci, do rozmaitego rodzaju służby – posypały się obficie składki na wojsko, ustanowiono podatek powszechny od okien, itd., itd. Słowem, wytężenie wszystkich sił na ratunek Ojczyzny. Tak było parę dni, gorąco i jasno i pięknie, tak jak być powinno. Wtem nagle (we środę! [14 lipca]) ciemna czy krwawa plama – jest źle, bardzo źle, bolszewicy o krok od nas, przyjdą do Lwowa – urzędy się pakują, któryś poleca wysłać jak najprędzej rodziny, bo potem w ostatniej chwili ich nie wezmą – popłoch, panika szalona. Koło mnie już się pakują…
Lwów, woj. lwowskie, 14–17 lipca
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.