Gaj-Chan [Bżyszkian] był młodym człowiekiem, lat około trzydziestu pięciu, przystojny, z typowo wschodnią piękną twarzą, czarnymi, bystrymi oczami i krótko przystrzyżonymi wąsami. W milczeniu przeglądał moje papiery i, trzymając w ręku rozkaz operacyjny 1 Armii, zapytał: „Skażitie, gdie stoit sztab pierwoj armii?” [Gdzie stacjonuje sztab 1 Armii?].
[...] Twardo odpowiedziałem, że jestem, jak on, oficerem, i że on wie, iż nie mogę mu odpowiadać na pytania charakteru operacyjnego. Zaległa długa cisza, w czasie której decydowały się moje losy. [...] Gaj-Chan nic nie odpowiadał, tylko bębnił palcami po stole. Jego oficerowie wpatrywali się w niego, [...] widać było, że był silnym i zdecydowanym dowódcą i musiał „trzymać za mordę” swój sztab.
Po dłuższej chwili, która wydawała się wiekami, Gaj-Chan powiedział [po rosyjsku], a słowa te dobrze zapamiętałem: „Dobrze, jest pan uczciwym oficerem, skoro nie chce pan odpowiadać, nie będę pytać. Porozmawiajmy o polityce”. Odetchnąłem i pomyślałem: żyję. [...]
Gaj-Chan pytał mnie, czy ja rzeczywiście nie rozumiem, co się dzieje. Przecież to jest zagłada polskiej armii i jej klęska. Jego kozacy tak rwą naprzód, że konie padają. To jest koniec Polski, tu powstanie nowa władza komunistyczna, tu się wszystko zmieni. Jego korpus idzie na Grodno i dalej niepowstrzymanym marszem. „I sztoż wy dumajetie ob etom?” [I co pan na to?]
Wilno, 15 lipca
Wacław Jędrzejewicz, Wspomnienia, Wrocław 1993.