Ktoś obok zawołał, że to opróżniają więzienie przy Gęsiej 24. Jeśli rzeczywiście tak było faktycznie, znaczyło to, że deportacje zaczęły się naprawdę! W jednej chwili tłum ludzi, wśród nich i ja, rzucił się hurmem w tamtym kierunku. Kiedy w końcu dotarłam do skrzyżowania Lubeckiego z Gęsią, na ulicy kłębiły się już setki mieszkańców getta. Policja żydowska pełniła wartę. Nikomu nie wolno było wejść na chodnik przed bramą, gdzie stały rzędy pustych furgonów. Kilka z nich wjechało już do środka. Zauważyłam, że co pewien czas brama otwiera się i do środka wjeżdża kolejny samochód.
[...] Przez dłuższy czas tłum stał nieruchomo i patrzył. Nagle powstał wielki tumult, ludzie zaczęli się przepychać i cisnąć jedni przez drugich. Rozdzierający krzyk przeszył powietrze. To na ciężarówce wyjeżdżającej zza bramy ktoś rozpoznał swoich bliskich. W jednej chwili żydowscy policjanci rzucili się do rozpędzania gapiów. Z nimi nacierali niemieccy żołnierze. W popłochu rzuciliśmy się do ucieczki. Powstał nieopisany chaos, słychać było jeden wielki ogłuszający lament. Ale stopniowo zagłuszył go i pochłonął warkot ciężarówek i stukot końskich kopyt o uliczny bruk...
I tak to wszystko się zaczęło.
Warszawa, 22 lipca
Władka Meed, Po obu stronach muru, Warszawa 2003.