16 września 2000
Ewa Berberyusz, autorka książki „Książę z Maisons-Laffitte″:
Wbrew powszechnej opinii Jerzy Giedroyc nie był ani surowy, ani chłodny, ani zdystansowany. Obcowałam z Nim wiele, przygotowując książkę „Książę z Maisons-Laffitte”. Wydawało mi się, że siedzę przed człowiekiem, któremu wszystko mogłabym powiedzieć, nawet, że jestem tajnym współpracownikiem UB albo że kogoś zabiłam. Nie to, że On nie krytykował, rozgrzeszał. Był to człowiek, który wszystko rozumiał. Był niesłychanie dobrze wychowany, o czym świadczą odpowiedzi na wszystkie listy, jakie otrzymywał - zanikająca już cecha kindersztuby. Miał jakąś taką bliskość z ludźmi. [...] On odpowiadał merytorycznie, krytykował, brutalnie nawet, gdy mu się coś nie podobało. Był surowy, ale kiedy mówił: „Mnie się nie podoba to, co pani zrobiła”, to nie oddalało. Od niego nauczyłam się, jak mam się zachowywać wobec Polski. On nie używał słowa patriotyzm ani nawet racja stanu. Ale Polska była dla Niego bezwzględnym i najważniejszym imperatywem. A zajął się Polską, kiedy zamordowano prezydenta Narutowicza. Był uczniem. Po zamachu Jego koledzy klaskali z radości. Wtedy przeżył szok.
Niesłychanie narażając się polskiej emigracji, powiedział, że Ukraińcom trzeba oddać Lwów, a Litwinom Wilno. Nie widział siebie w limuzynie, przyjmowanego z honorami na lotnisku. Dlatego nie przyjechał do Polski. Myślę, że laudacje były dla Niego bolesne. Wolałby, żeby czytano „Kulturę”. O ironio losu, teraz, kiedy nakład „Kultury” w Polsce wzrósł, już „Kultury” nie będzie.
16 września
Źródło:
„Gazeta Wyborcza” nr 217, 16 września 2000.
Link bezpośredni:
Informacje o prawach autorskich:
Baza tekstów źródłowych jest wciąż rozbudowywana. Zachęcamy do jej współtworzenia — wyślij materiał (tekst wspomnień, fragment z prasy etc.) na adres [email protected].