Od rana straszna wiadomość: Związek Radziecki zajął Węgry. Walki toczą się jeszcze na prowincji, ale sprawa jest już przegrana. Może to się odbić także na naszych losach — i nawet na losach świata, bo sprawa Węgier weszła pod obrady Rady Bezpieczeństwa [ONZ].
Przeczuwam rzeczy najgorsze, obym się mylił.
W tej chwili telefonowałem do [Tibora] Csorby, węgierskiego pisarza. Jest on w rozpaczy. Walki w Budapeszcie trwają. Siły są nierówne na korzyść Związku Radzieckiego. Radio podało w południe wiadomość o zajęciu Budapesztu przez armię sowiecką. Powstał nowy rząd, który zażądał pomocy Sowietów. W Radzie Bezpieczeństwa trwają obrady nad sytuacją Węgier.
Warszawa, 4 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Na Węgrzech ciągłe walki z oddziałami powstańczymi. Nie można znieść tej strasznej tragedii. Znamy to przecież z własnych przeżyć. Świat tylko manifestuje, zakłada protesty, ale cóż z tego? Papież także wydał ostrą, potępiającą Związek Radziecki odezwę. Straszna rozpacz i wstyd! Wstyd, że taka zbrodnia dzieje się na naszych oczach, że nie można pomóc Węgrom, nie można publicznie i głośno o tym mówić.
Warszawa, 7 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Jeszcze jakieś rozmowy, przechadzki, jazdy trolejbusem, odwiedziny, spotkania, szczegóły, to ostatni dzień w Budapeszcie, przyjaciele pomogli Zygmuntowi zdobyć ropę do Toyoty (cudzoziemcom normalnie się nie sprzedaje) i jutro o świcie możemy ruszać. Obiad w secesyjnej restauracji New York (z Panią Gracją rozrzutnością tą zwykliśmy byli wieńczyć niegdysiejsze tutaj pobyty), za socjalizmu New York przechrzczono na Hungarię, a obecnie obie nazwy współistnieją na szyldzie w ramach kompromisu: Hungaria – New York. Tutaj trwa, brzęcząc cienkimi szkłami i szeleszcząc bielą serwetek, dziewiętnasty wiek, Austro-Węgry z literatury, starzy kelnerzy wprowadzają w dawny świat gołowąsych adeptów, bez gniewu, lecz stanowczo tłumacząc im, jak się kładzie sztućce, jak ujmuje butelkę by pochylić ją na[d] kieliszkiem. Lecz ten azyl niedzisiejszości przysługuje nam nie na długo, opuszczamy go nie wiedząc nawet, czy przez moment nieobecności nie zostaliśmy w tyle za własnym wiekiem, wciąż przyśpieszającym biegu i samemu sobie szykującym niespodziankę za niespodzianką.
Budapeszt, 24 października
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.