No ale dość uciechy, teraz muszę na Ciebie trochę poburczeć – i to wciąż na ten sam temat – skąd ten ton ciężaru trosk w twoich listach. Jak korespondencja z Oświęcimia. Piszesz, że wszystkim wam tak strasznie ciężko – czemu? [...] Co was tak drogie dziewczyny gniecie? Ja naprawdę pytam z całą powagą i nie rozumiem. W przyzwoitych warunkach, z wysoką stopą życiową, człowiek ma wreszcie czas, żeby używać szarych komórek w spokoju i zaraz dramat. [...] Próbuję zrozumieć co to jest – jakaś epidemia?
Mam parę pomysłów na podstawie samej korespondencji. Zacznijmy od tego, ze Twój list jest cały w nastroju: już, już wychodzę na wolność [...]. To oczywiste psychiczne samobójstwo. Gdybym sobie kiedykolwiek na takie pomysły pozwolił, to już parę lat temu bym się leczył w zamkniętym zakładzie. Pod żadnym, ale to żadnym pozorem nie wolno przeżywać swojego uwolnienia. Nie wolno!!! To wcale nie znaczy, że masz się nastawiać na wieczne siedzenie. Przeciwnie, jak mówią złodzieje: to tylko zamknąć cię nie musieli – wypuścić muszą. No ale właśnie skoro masz [to] jak w szwajcarskim banku, to nie zawracaj sobie tym głowy. Konkretnie myśleć musisz w kategoriach – co przeczytasz, napiszesz, zrobisz – już, pojutrze, w czwartek... ale tu, to jest żelazna zasada! Nie wolno czekać!
Białołęka, 28 kwietnia
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.
Bo kiedy Ciebie boli, bo kiedy cierpisz, to ja chromolę ojczyznę, wszystkie idee. Nie chcę, nie chcę, nie chcę... A przecież Ciebie boli zawsze, jak mnie nie ma. No prawda? Chcę tego straszliwie i boję się tego. [...] No i co ja mam zrobić do cholery? Podpisałbym współpracę z UB, ale wtedy Tobie bym zrobił krzywdę. Może byś mnie nawet wyrzuciła.
Dziewczyny wolą ułanów niż księgowych... i co ja, mały piesek, na to poradzę. Nie urodziłem się na Don Kichota, nie ma już wiatraków, a ja [...] próbuję walczyć ze smarkaczami...
Białołęka, 7–8 lipca
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.