Przed kilkoma tygodniami rozwiązałem parlament. W życiu kraju to czas szczególny. Kiedy nie ma parlamentu, a rząd zmuszony jest zajmować się tylko administrowaniem, odpowiedzialnym za sytuację staje się prezydent. Mam świadomość tej odpowiedzialności. Zwracam się dziś do Państwa. Przed nami ważne i trudne decyzje. Powinniśmy o tym rozmawiać, aby decydować mądrze.
Rozpoczęła się kampania wyborcza.
Ja jej nie prowadzę. Wykonuję obowiązki. Do nich należy troska o kontynuację przemian oraz poszukiwanie nowych i przyszłych rozwiązań. Przez najbliższe tygodnie będziemy rozważać: za jakim opowiedzieć się programem? Komu zawierzyć? Jakiego dokonać wyboru?
Rozumiem, że dla wielu z Państwa będzie to decyzja trudna. Nie dziwię się waszym wahaniom i wątpliwościom. Trudno mi jednak pojąć racje tych, którzy w ogóle nie zamierzają pójść do wyborów. Domyślam się, że chcą w ten sposób wyrazić niezadowolenie, rozczarowanie rządami demokracji. To zły sposób. Miał on sens w poprzedniej epoce. Nieobecność przy urnie wyborczej była formą protestu. Głosy wyborców nie miały wpływu na skład parlamentu. Dziś jest inaczej. Prawo pilnuje, aby żadna odgórna władza nie przesądzała o wynikach wyborów. Tylko od Was zależy, jacy ludzie zasiądą w parlamencie. Macie prawo głosu. Daje go Wam demokracja. Nikogo jednak nie zmusza, by z tego prawa korzystał. Wybiorą inni, ci, co do wyborów pójdą. Wybiorą swoich kandydatów.
Przypominam o tym nie po to, żeby agitować i namawiać. Nie jestem w tej kampanii jakąkolwiek stroną. Chciałbym jedynie, aby była pełna jasność. Wasz udział w wyborach to ani mój, ani rządu, ani nawet przyszłego parlamentu interes. To przede wszystkim Wasza, drodzy Państwo, sprawa. Jakich posłów i jakich senatorów wybierzecie, taki będzie Sejm i Senat. Jakie poprzecie programy, taki będzie kierunek polskich przemian.
„Gazeta Wyborcza” nr 162, z 14 lipca 1993.