Wprowadzono mnie do lochu, gdzie leżała słoma. Podoficer policji wprowadził mnie do wnęki i kazał uklęknąć z podniesionymi rękami. Po chwili weszło dwóch policjantów, którym kazał załadować broń. Miało to stworzyć pozory, iż szykują się do egzekucji. Po parominutowej ciszy ten sam podoficer oświadczył mi, że jeśli będę usiłował uciec, to mnie zastrzeli.
Bereza Kartuska, 8 lipca
Piotr Siekanowicz, Obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej 1934–1939, Warszawa–Chicago 1991.
Jeszcze pierwszego dnia odbył się apel wieczorny. Prowadził go komendant obozu podinspektor policji Bolesław Greffner. [...] Krępy, gruby, przysadzisty, zawsze w ciemnych okularach, był klasycznym typem wyższego oficera policji, sadysty. Z wyglądu przypominał mi trochę Himmlera. [...]
Na pierwszy apel przybył z Brześcia, stolicy Polesia, wojewoda płk [Wacław] Kostek-Biernacki, nadzorca miejsca odosobnienia. Wygłosił do nas krótkie pouczenie w stylu wojskowym. Mówił, że znaleźliśmy się w Berezie, ponieważ jesteśmy ludźmi, którzy z tych czy innych powodów nie szanują państwa ani jego ustroju, którzy nie doceniają istnienia i siły wolnej Polski. Wobec tego nauczy się nas tutaj szacunku dla państwa polskiego. A szacunek dla państwa — filozofował dalej — zaczyna się od szacunku dla tego, kto jest symbolem i narzędziem władzy państwowej, to jest od szacunku dla policjanta. W Berezie — wykładał wojewoda — musimy na każdym kroku, w każdym momencie oddawać honory policjantowi. Jesteśmy również zobowiązani wypełniać każdy rozkaz bez sprzeciwu, gdyż każdy policjant jest naszym bezpośrednim i absolutnym zwierzchnikiem, nawet gdy nie jest na służbie. Przed policjantem musimy frontować, tak jak przed Prezydentem, Marszałkiem i Naczelnym Wodzem, to znaczy stanąć na baczność trzy kroki przed nim, śledzić go wzrokiem i czekać, aż oddali się o trzy kroki. Nie wolno nam w Berezie chodzić, lecz zawsze mamy biec. Wreszcie wojewoda zapowiedział, że dostaniemy wszyscy jednakowe pasiaki jako symbol, że od każdej jednostki, każdego obywatela państwo wymaga takiego samego minimum lojalności i szacunku dla władzy. [...]
Wreszcie dano rozkaz udania się na spoczynek. Ale już pierwszej nocy był alarm. Policjanci, krzycząc, wbiegli do sal, kazali nam wyjść na korytarz, a sami wyrzucili słomę z sienników na podłogę, zrewidowali złożone w kostkę na ławkach korytarza ubrania. Alarmy te powtarzały się co parę nocy i były bardzo męczące.
Bereza Kartuska, 8 lipca
Włodzimierz Sznarbachowski, 300 lat wspomnień, Londyn 1997.
Sala, do której weszliśmy, była dość duża, długa na około 12 metrów, a szeroka — na 5. Trzy wielkie okna były niemal do samej góry zabite deskami, a górne szyby, których deski nie zakrywały, były gęsto pobielone wapnem, tak że przepuszczały bardzo mało światła. W środkowym oknie u góry była tylko jedna mała kwaterka, którą się otwierało z nakazu dyżurnego policjanta, tylko dwa razy po pół godziny na dobę. Nic dziwnego, że powietrze w sali było ciężkie, tym bardziej że koło drzwi stała blaszana parasza [wiadro na odchody]. Całą resztę umeblowania stanowił jeden stół pośrodku pokoju z dwoma wiadrami wody. Głodni i spragnieni, rzuciliśmy się do stołu i chciwie piliśmy wodę, prosto z wiader. Ani prycz, ani ławek w sali nie było. Ławki stały tylko wzdłuż ścian na ciemnym korytarzu, oświetlonym w dzień naftowymi lampami.
Takich cel, obliczonych na 30 aresztantów każda, było sześć w jednym korytarzu, po trzy z każdej strony. [...] Żadnej kanalizacji ani sieci wodociągowej nie było. Wodę należało — jak się wkrótce dowiedzieliśmy — przywozić kilka razy dziennie beczkami przeciwpożarowymi ze studni z kieratem, gdzie niemal ciągle kręciło się dwóch lub czterech aresztantów. Przed przerobieniem koszar wojskowych na obóz koncentracyjny w budynku nie było elektryczności. Założyli ją dopiero na nasze przybycie; według nakazu wojewody — w nocy światło nigdy nie śmiało zgasnąć.
Poszczególne punkty regulaminu wywoływały wśród nas żywą dyskusję. Optymiści komentowali:
— Ee, aż tak źle tu chyba nie będzie! Przewidziane jest czytanie książek, przysyłanie paczek z żywnością, korespondowanie z rodziną, zapłata za pracę — niemalże tak, jak w więzieniu. Z kolei pesymiści zwracali uwagę, że nawet regulamin przewiduje bicie, że praca ma trwać 10 godzin dziennie i tak dalej.
Nasze rozmowy przerwało gwałtowne wejście dyżurnego policjanta. Jak się zdawało, obszedł już kilka sal z aresztowanymi i wszędzie dawał pierwszą lekcję obozowego bon tonu. Widząc, że niektórzy z nas siedzą na stołach, inni leżą na podłodze lub opierają się obojętnie o okna, wrzasnął:
— Powstań! Nie jesteście u siebie w domu! Kiedy do sali wchodzi władza, każdy musi się zerwać na równe nogi i stanąć na baczność! Komendę ma podać ten aresztant, który pierwszy zobaczy pana posterunkowego! I jeszcze jedno: w sali ma być idealna cisza. Rozmawiać nie wolno!
Bereza Kartuska, 10 lipca
Wołodymyr Makar, Bereza Kartuźka. Roky newoli ta borot’by, Toronto–Kijów 2001, tłum. fragm. Anna Richter.
Dojeżdżamy. Stacja Bereza Kartuska oddalona jest od miasta o 5 kilometrów i właściwie nazywa się Błudeń. Kilka nędznych, poleskich chatek. Policjanci wyprowadzają transport z wagonu. Jeden z konwojujących „oczyszcza” peron z publiczności, reszta otacza [...] więźniów zwartym pierścieniem.
Siadam na chłopski wózek i jadę do Berezy. Po drodze mijam więźniów. [...] Wszyscy są brudni, nieogoleni, ale hardo patrzą przed siebie. Jeden ma na głowie czapkę studencką, a w klapie marynarki „mieczyk”, znak ONR-u. [...] Między eskortowanymi jest dwóch ludzi starszych, mniej więcej około czterdziestki. Wyglądają na ukraińskich chłopów. Jest również trzech Żydów. [...] Wpatrują się we mnie uporczywie, jakby chcąc coś powiedzieć [...]. Ja również nie mogę odezwać się do nich, bo wiozący mnie chłopek uprzedził, że za próbę rozmowy z prowadzonymi — aresztują.
W odległości kilometra od Berezy Kartuskiej widzę jakiś tłum na szosie. Podjeżdżamy bliżej i oto mam przed sobą członków „obozu” przy pracy. [...] Każdy trzyma łopatę lub młot i pracuje przy naprawie szosy. Więźniowie są w swoich ubraniach, a raczej w łachmanach. Mimo że nie jest zbyt gorąco, większość pozdejmowała koszule i pracuje do połowy nago. Kilku za całe ubranie ma krótkie majteczki kąpielowe. Wśród pracujących są bardzo młodzi chłopcy, mogą mieć najwyżej 20 lat, a są i ludzie mający ponad 50 lat. Chudzi, bladzi, widać, że brak im sił do tej ciężkiej pracy. Niektórzy poprawiają co chwila okulary, spadające przy kopaniu rowu.
Eskortę mają dobrą. Na każdych trzech pracujących jest jeden policjant, który stoi im za plecami. Ci również mają bagnety na karabinach. Za nimi, regularnym półkolem, w gęstej tyralierze, co 5–6 kroków, otaczają ich inni policjanci. [...] Z obu stron szosy policjanci na koniach.
Gdy wózek, na którym jechałem, zrównał się z grupą więźniów, jeden z policjantów podskoczył ku mnie, wołając: „Prędzej przejeżdżać, nie gapić się!”. Woźnica podciął konia. [...] Jadąc szosą prużańską od strony miasta widzę tuż przed miastem biały parkan wysokości około 4 metrów. Parkan zakończony jest w górę dwiema kondygnacjami drutu kolczastego, od drogi oddzielony linią drutu; w „korytarzu”, między parkanem i drutem przechadzają się policjanci z karabinami, na których osadzone są bagnety.
Bereza Kartuska, 13 lipca
Wacław Czarnecki, Bereza Kartuska, „Robotnik” nr 251 z 13 lipca, nr 252 z 14 lipca, nr 253
z 15 lipca 1934.
Ostrzegam mieszkańców okolicznych i przyjezdnych obywateli przed jakimkolwiek usiłowaniem nawiązania stosunków z odosobnionymi z pominięciem administracji miejsca odosobnienia, pomagania im w ewentualnym przygotowaniu ucieczki lub w samej ucieczce, oraz przed wszelkimi czynnościami sprzeciwiającymi się przepisom o miejscu odosobnienia.
Winni popełniania powyższych czynów będą surowo karani w przepisanej drodze administracyjnej, a nadto mogą być zamknięci w miejscu odosobnienia jako zagrażający spokojowi i bezpieczeństwu publicznemu niezależnie od ewentualnej odpowiedzialności karno-sądowej.
Bereza Kartuska, 13 lipca
Wczesnym popołudniem we wtorek 18 września 1934 przyjechała komisja z Warszawy. Ci cywilni panowie na ciemno ubrani, z czarnymi teczkami — klasyczni wyżsi urzędnicy — zaczęli kręcić się po obozie jak po zoo. Poznałem wśród nich dyrektora Departamentu Politycznego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Henryka Kaweckiego. Miałem intuicję, że przyjechali, aby nas zwolnić. [...]
Przyszła kolej na mnie i wszedłem do sali na parterze naszego budynku. Za wielkim stołem siedzieli wokół wojewody Kostka-Biernackiego: dyrektor Kawecki, podinspektor Greffner, komisarze Kamala i Kundera oraz cywilni panowie z Warszawy. Zameldowałem się u Biernackiego:
— Panie wojewodo, odosobniony numer sześć melduje się posłusznie na rozkaz.
On przerwał:
— Niech się pan melduje panu dyrektorowi.
Zacząłem od nowa, Kawecki machnął ręką i mówi:
— Pan ma za pasem egzaminy. Na pewno pan straci rok. Uprzedzam pana, że jeżeli będzie pan kontynuował swoją działalność, wróci pan do Berezy. Chyba się pan orientuje, że nie pomoże to panu ani na zdrowie, ani w studiach. [...]
Niosłem z sobą na pamiątkę mój numer „6” z pleców, który odprułem, jak nam kazano, ale którego nie oddałem do magazynu. [...] Gdy wsiedliśmy do pociągu, Nowicki i ja, wywołaliśmy sensację wśród podróżujących, gdy dowiedzieli się, że wracamy z Berezy. Obaj byliśmy potwornie obdarci, gdyż zatrzymaliśmy na sobie ubranie noszone przez cały pobyt w obozie, a podeszwy moich butów turystycznych odpadały, więc przywiązałem je sznurkiem. [...]
Do mieszkania [w Warszawie] zaczęli wkrótce przychodzić dziennikarze. Moja matka odprawiała ich, mówiąc krótko, że grozi nam ponowne zesłanie do Berezy, jeżeli będziemy opowiadać. I to poszło w prasie.
Bereza Kartuska-Warszawa, 18 września
Włodzimierz Sznarbachowski, 300 lat wspomnień, Londyn 1997.
Więźniowie wstawali o godzinie 5.00 rano. W ciągu 15 minut musieli ubrać się i — ustawieni rzędem — śpiewać Pierwszą Brygadę. Kto nie śpiewał z dostatecznie dużym zapałem, tego każdorazowo kierowano do grupy pracującej w gorszych warunkach, w błocie. [...]
Po powrocie z roboty odbywały się „wykłady”. Jeden z więźniów musiał głośno czytać Pisma, mowy, rozkazy marszałka Piłsudskiego. Później następował egzamin. Więźniowie opowiadali treść przeczytanych utworów, cytowali ważniejsze zdania.
Co dwa tygodnie przyjeżdżał do Berezy wojewoda Kostek-Biernacki, który wygłaszał przemówienia. Zwracał więźniom uwagę, że jest to ostatnia próba „poprawienia” ich, że powinni skorzystać z dobrodziejstw rządu, postępującego właśnie w ten sposób. Pan wojewoda oświadczał, że pierwsza kara jest łagodna i ma na celu przekonanie izolowanych o ich winie. Następnym razem grozi bowiem sąd i więzienie.
Warszawa, 27 września
Jak żyli więźniowie w Berezie Kartuskiej?, „Robotnik” nr 327 z 27 września 1934.
21 bm. wieczorem o godzinie 8.30 mąż mój wyszedł z domu i więcej nie wrócił. Z rana udałam się na policję, gdzie dano mi wymijającą odpowiedź. Dopiero nazajutrz, jak energicznie zażądałam na policji wyjaśnień, powiedziano mi, że mąż mój został wysłany do obozu izolacyjnego w Berezie Kartuskiej.
Mój mąż jest rzemieślnikiem i kupcem zajmującym się wyrobem i sprzedażą krawatów; był członkiem Komitetu Związków Gospodarczych w walce przeciw antysemityzmowi; nigdy nie był karany. Choruje mój mąż od dzieciństwa, ostatnio często miewał krwotoki, co udowodnić mogę świadectwem lekarskim. Obawiam się, że jego pobyt w Berezie skończyć się dla niego może katastrofalnie.
Jednocześnie podaję do wiadomości, że 6 bm. została u mnie przeprowadzona o 2.00 w nocy rewizja trwająca kilka godzin i żadnych obciążających dowodów nie znaleziono. Będąc przeświadczona, że mąż mój padł ofiarą omyłki, upraszam o interwencję celem zwolnienia go.
Sosnowiec, 25 kwietnia
List A. Solnik do Ligi Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Polsce, AAN, zesp. Liga Obrony Praw Człowieka, sygn. 180/II-8, k. 24.
30 kwietnia pracowaliśmy od rana przy fundamentach koszar, które wysadzono jeszcze w okresie I wojny światowej: rękami wytaczało się z dwumetrowej głębokości dołów ogromne kamienie. Podczas przerwy obiadowej policjant na korytarzu jął nagle wykrzykiwać nazwiska. Wśród dwudziestu nazwisk wymienił też moje. W czasie obiadu — cóż by to znaczyło? O tej porze zazwyczaj odbywały się zwolnienia. Czyżby to było możliwe?
Wywołanych zamknięto w małej komórce. Słyszeliśmy, jak wszystkich pozostałych wyganiano z budynku na dwór. Potem otwarto drzwi i kazano nam zabierać manatki, odzież i sienniki. Wątpliwości już nie było: zwolnienie! Nie powiem, żeby nas upoiła radość: coś wypaliło się w naszych sercach — to, czym człowiek cieszy się i smuci: wrażliwość na świat. Byliśmy jak kamienie — niezdolni do wzruszeń.
Bereza Kartuska, 1 maja
Aleksander Hawryluk, Bereza, Warszawa 1956.
Wobec powtarzających się prób i usiłowań anarchizowania życia społecznego zarówno na odcinku bezpieczeństwa publicznego, jak i na odcinku finansowo-gospodarczym państwa przez poszczególne jednostki przestępcze o wybitnie antyspołecznym nastawieniu, MSW poleca przedłożyć jak najrychlej wnioski na odosobnienie w Berezie Kartuskiej:
a) wszystkich wybitniejszych kryminalistów recydywistów, których działalność, częstokroć terrorystyczna lub bandycka, grozi w każdej chwili naruszeniem spokoju i bezpieczeństwa publicznego, wzbudza stały niepokój ludności, a przez nieuchwytność dowodów, wystarczających dla sądu, stwarza pozory bezkarności i indolencji władz,
b) wszystkich wybitniejszych szkodników na odcinku finansowo-gospodarczym, a więc przemytników dewiz, spekulantów, lichwiarzy, podbijaczy cen na artykuły pierwszej i koniecznej potrzeby w życiu gospodarczym kraju itp. jednostki, których działalność wymierzona jest w pierwszym rzędzie przeciwko Skarbowi Państwa i równowadze budżetowej, przeciwko zaufaniu szerokich rzesz ludności do Skarbu i państwowych instytucji finansowych, a następnie przeciwko szerokim kołom społeczeństwa, i znowu dowodów winy, wystarczających dla sądów, zebrać niepodobna lub postawić te jednostki w stan oskarżenia w normalnych warunkach wymiaru sprawiedliwości z tych czy innych względów trudno.
Ministerstwo wyjaśnia przy tym, że nie chodzi o akcję masową, zwłaszcza w odniesieniu do mniejszej miary przestępców [...], lecz o unieszkodliwienie w drodze wyjątkowej i natychmiastowej jednostek najwybitniejszych, znanych szerszemu ogółowi ze swej szkodliwej roboty, a niestety dotychczas bezkarnych i nieuchwytnych.
Warszawa, 4 października
Pismo Ministerstwa Spraw Wewnętrznych do Urzędów Wojewódzkich w sprawie osadzenia w miejscu odosobnienia recydywistów kryminalnych i spekulantów z 4 października 1937, AAN, zesp. MSW Wydział Bezpieczeństwa, sygn. 1270, k. 3–4.
16 lutego nastąpiły pierwsze aresztowania wśród młodzieży narodowej, między innymi aresztowano aplikanta adwokackiego Witolda Świerzewskiego, z którym stale współpracowaliśmy na terenie politycznym. [...] W godzinach porannych 17 lutego przyszli do mieszkania mego dwaj wywiadowcy PP i oświadczyli, iż jestem wezwany do prokuratora miasta Wilno — wezwania jednak formalnego nie doręczyli. [...]
Zostałem przez nich odprowadzony do Urzędu Śledczego przy ulicy Świętojańskiej 2 — gdzie doręczono mi nakaz prokuratora na przeprowadzenie u mnie rewizji osobistej, po czym bez żadnego badania odprowadzono do aresztu policyjnego przy zaułku Ignacowskim 7. Była godzina 13.00. [...] O 20.00 przeprowadzono mnie do kancelarii aresztu i doręczono mi dekret podpisany przez wojewodę Bociańskiego nakazujący osadzenie mnie w Berezie Kartuskiej.
Wilno, 17 lutego
Protokół przesłuchania Stefana Łochtina z 21 kwietnia 1940, zesp. Komisja powołana w związku z wynikiem kampanii wojennej 1939 r., Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie (AIPiMS), sygn. A.20.5/18.
5 września rano stanęliśmy na miejscu na stacji Błudeń w pobliżu Berezy Kartuskiej. [...] Wyładowano z pociągu powyżej tysiąca osób. [...] Po dwóch godzinach marszu przyszliśmy do obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej. [...] Przy furtce stało dwóch policjantów z gumowymi pałkami policyjnymi w rękach, którymi okładali przechodzących i nawoływali: „Szybciej, biegiem”. Biegnąc dalej, zauważyłem wyciągnięte dwa sznury policjantów i cywilów (jak się później dowiedziałem — przestępców kryminalnych), zaopatrzonych w specjalne „bykowce”, sękate kostury, koły. Każdy z więźniów musiał przejść przez wyciągnięty w ten sposób „korytarz” policjantów i kryminalistów, którzy wrzeszcząc w niebogłosy: „Biegiem, skurwysyny, biegiem, kurwa wasza mać, biegiem, nie bójcie się, jeszcze was nie wieszamy!” — okładali trzymanymi w rękach narzędziami biegnących więźniów. [...]
Kiedy znaleźliśmy się na placu, każdy musiał położyć się twarzą do ziemi w następstwie wydanej komendy: „Od czoła padnij, kłaść się na pyski!”. Następnie policjanci na tę zbitą masę ludzi wchodzili i depcząc po ludziach, bili ich pałkami gumowymi, krzycząc: „Nie podnosić łbów, mordy do ziemi!”.
Bereza Kartuska, 5 września
Protokół przesłuchania Franciszka Klimy z 2–5 stycznia 1942, zesp. Komisja powołana w związku z wynikiem kampanii wojennej 1939 r., Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie (AIPiMS), sygn. A.20.5/18.
Zasnąłem spokojnie i, zdaje się, spałem długo. W nocy obudził mnie hałas w izbie. Panowało tu niebywałe podniecenie: niektórzy wyglądali przez okno, po czym obracali się ku nam i szlochali nieprzytomnym, rwącym się głosem: „Wolność...”.
Bereza Kartuska, 17 września
Bereziacy, red. Leonard Borkowicz i inni, Warszawa 1965.