Mąż przeprowadził się do Belwederu 29 listopada 1918 r., w rocznicę powstania listopadowego. Mieszkanie w tym smutnym pałacu wyremontował inż. Skórewicz, który był administratorem gmachu. Pałac nie był strzeżony. Mąż zawsze śmiał się z obaw o jego bezpieczeństwo. Ale kiedy doszły wiadomości, że koła prawicowe przygotowują zamach, wzmocniono ochronę i nie pozwolono wpuszczać na podwórze belwederskie większej ilości osób.
Warszawa, 29 listopada
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989.
Zwracam się do panów jeszcze, żebyście weszli w położenie człowieka, który postawiony został na czele nowo powstającej Polski, w którego rękach jest urząd naczelnika państwa i naczelnego wodza. Zgodzicie się sami — co to za państwo, gdzie [...] stale i systematycznie stoję w ogniu oskarżeń. Mnie bierze obrzydzenie do państwa, które ma takiego przedstawiciela, który swoją osobą zadrażnia stosunki [...]. Musimy zdać sobie sprawę, że musi być jakaś przyczyna, że nasze wojska teraz ciągle przegrywają. [...] Przecież ci sami ludzie, którzy prowadzili do zwycięstw, dziś przegrywają. Jest jedno słowo Napoleona, które laikom wydaje się śmieszne: trzy czwarte powodzenia to jest moralność, a jedna czwarta technika. I kiedy ludzie, którzy zwyciężali, teraz się załamują, to im brak tej morali, ale ją wojsko musi wziąć z kraju. [...] Wobec braku morali, wobec zawiedzenia nadziei, że interwencja Ententy będzie prędka, zróbcie nareszcie, [by stronnictwa] powiedziały sobie — bronimy państwa, zróbcie ten rząd, porwijcie ludzi, poruszcie masy. Żeby żołnierz widział, że w tym kraju jest jakaś chęć obrony [...]. Wy wszyscy stoicie nad przepaścią, wy jutro wyrzynać się będziecie; czy wobec tego nie możecie wyrzec się pewnych rzeczy? Czy wobec tego armia może być zdrowa: kiedy przyszły chwile próby, wyście nie wytrzymali. Proszę panów, zastanówcie się, jeżeli ja mam czynić niezgodę, to usuńcie mnie, weźcie kogo innego, może się pogodzicie na chwilę, ale zbudźcie [się], [...] bo inaczej jest tylko łatanie, na które ja idę, bo to jest mój psi obowiązek.
Warszawa, Belweder, 19 lipca
Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990.
Zaraz po 12.15 wywołuje mnie do telefonu porucznik Laszkiewicz i melduje, że przed chwilą Prezydent w Zachęcie został ciężko ranny.
Nie wiedząc w jakim stanie mogę zastać Prezydenta, daję rozkaz by oprócz otwartego auta przygotować lando i zaalarmowałem szwadron, z którym wyruszyłem do Zachęty.
Kiedy przyjechałem, ciało Prezydenta jeszcze leżało na podłodze.
Przybyły władze sądowe, minister spraw wewnętrznych.
[…]
Po ukończeniu niezbędnych sądowych formalności, wyniesiono na noszach ciało, złożono w otwartem lando i przykryto flagą…
Wraz z doktorem pułkownikiem Piestrzyńskim, stanęliśmy na stopniach otwartego powozu i zawieźliśmy ciało do Belwederu…
Warszawa, 16 grudnia
Jan Jacyna, 1918–1923 w wolnej Polsce. Przeżycia, Warszawa 1927, [zachowana pisownia oryginału].
19 grudnia o 2.30 odbyła się eksportacja ciała Prezydenta na zamek do Sali rycerskiej.
Podczas pochodu nie zakłócono spokoju.
Za trumną szła rodzina, następnie marszałek Sejmu, ja za nim; następnie gabinet ministrów, członkowie Sejmu i Senatu, generalicja, różne delegacje, i ogromna ilość publiczności, stały szpalery wojsk. Był mroźny dzień, prószył drobny śnieg… pochód trwał z górą 2 godziny.
Warszawa, 19 grudnia
Jan Jacyna, 1918–1923 w wolnej Polsce. Przeżycia, Warszawa 1927, [zachowana pisownia oryginału].
20 grudnia o 1-ej godzinie odbył się wybór nowego Prezydenta.
Postawiono tylko dwie kandydatury: p. [Kazimierza] Morawskiego (przez prawicę) i p. [Stanisława] Wojciechowskiego (przez lewicę).
Został wybrany p. Wojciechowski 270 głosami, a p. Morawski otrzymał 220 głosów.
Tegoż dnia na 7 godzinę wyznaczono zaprzysiężenie nowego Prezydenta.
Kiedy 20-go zrana przyjechałem do Belwederu, znalazłem drzwi od Sali, gdzie spoczywało ciało Prezydenta jeszcze zamknięte.
Gdy kazałem otworzyć, ujrzałem z przerażeniem, że nie zabrano katafalku; wszystko zostało tak, jak w chwili eksportacji.
Za kilka godzin miał przyjechać nowy Prezydent.
Gdyby nie moja przypadkowa interwencja, kto wie, byłby zastał w Sali recepcyjnej katafalk!...
Między 7 a 9/1/2 w szybkim tempie odbył się cykl uroczystości, w których brałem udział, jako czasowy Generalny Adjutant nowo obranego Prezydenta – a mianowicie: uroczyste zaprzysiężenie nowego Prezydenta w Sejmie, objęcie władzy i następnie przyjęcie korpusu dyplomatycznego.
Z Sejmu Prezydent pojechał na Zamek, gdzie złożył wieniec na trumnie ś.p. [Gabriela] Narutowicza, potem pojechał do Belwederu, gdzie odbyła się prezentacja personelu, defilada oddziałów przybocznych, a następnie przyjęcie ministrów.
Warszawa, 20 grudnia
Jan Jacyna, 1918–1923 w wolnej Polsce. Przeżycia, Warszawa 1927, [zachowana pisownia oryginału].
Dyktatorem byłem kilka miesięcy. Decyzją moją głupią czy rozumną, to jest wszystko jedno, postanowiłem zwołanie Sejmu, oddanie władzy mojej w jego ręce i stworzenie legalnej formy życia państwa polskiego. Była to moja decyzja. Decyzja ta została usłuchana. [...]
Parę tygodni potem stał się nowy fakt historyczny, nowy akt wybrania mnie jednogłośnie w Sejmie na Naczelnika Państwa Polskiego i Naczelnego Wodza wojsk znajdujących się w tym czasie w Polsce. [...] Z jednych zaszczytów szedłem do drugich. [...]
Dlaczego ten nieodłączny pracownik państwa polskiego, którego niegdyś na wysokie regiony wzniesiono, ozdobiony tak wielkim imieniem i zaszczytami, dlaczego on opuszcza swoje stanowisko — odpowiem wprost: szanuję swoją historię [...]. Szanuję ją dla przyszłych historyków, którzy by także w twarz mi napluli, gdybym razem z potwornymi karłami, którzy mnie obniżyć chcieli — pracował. [...] Nie będę przypisywał sobie większych zasług niż te, które mi świat przypisuje. Jeżeli mówią o mnie, że z narodem polskim rady sobie nie dałem — to przecież żadna krytyka, żadna śmiałość nie sięgnie po moje laury wojskowe. Okryłem chwałą oręż polski. [...]
Gdy Belweder, miejsce zaszczytu, miejsce honoru Polski, opuściłem, wszedł tam inny człowiek, wybrany legalnie aktem uroczystym, podpisanym przez marszałka Sejmu. [...] Dobrowolnym aktem włożono na niego obowiązek, że ma być naszym przedstawicielem, ma w pieczy mieć nasz honor, naszą godność. Ta szajka, ta banda, która czepiała się mego honoru, tu zechciała szukać krwi. Prezydent nasz zamordowany został po burdach ulicznych, obniżających wartość pracy reprezentacyjnej przez tych samych ludzi, którzy ongiś w stosunku do pierwszego reprezentanta, wolnym aktem wybranego, tyle brudu, tyle potwornej, niskiej wartości wykazali. Teraz spełnili zbrodnię. Mord karany przez prawo.
Moi panowie, jestem żołnierzem. Żołnierz powołany bywa do ciężkich obowiązków, nieraz sprzecznych ze swoim sumieniem, ze swoją myślą, z drogimi uczuciami. Gdym sobie pomyślał na chwilę, że ja tych panów, jako żołnierz, bronić będę — zawahałem się w swoim sumieniu. A gdym się raz zawahał, zdecydowałem, że żołnierzem być nie mogę. Podałem się do dymisji z wojska.
Warszawa, 3 lipca
Józef Piłsudski, Pisma zbiorowe, t. VI, Warszawa 1937, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
W ciągu niedzieli (9 maja) odbywa się jakby wyścig w tworzeniu gabinetu: jeden w Belwederze tworzy Władysław Grabski, drugi smaży się w Sejmie. Kto prędzej dojdzie do celu? [...] Desygnowanie Władysława Grabskiego na premiera, najbardziej niespodziewane pod słońcem, wywołało zdumienie [...]. Władysław Grabski był najbardziej znienawidzonym, niepopularnym człowiekiem. Jak mógł nie zdawać sobie sprawy z tego prezydent Wojciechowski?
[...] Chciał sobie Grabski pozyskać Piłsudskiego: zaprosił go Wojciechowski do Belwederu i w obecności Grabskiego zapytał o radę w sprawie teki wojskowej. „Porozumienie z Piłsudskim” miało być bardzo potężnym atutem w rękach nowego rządu. Ale Piłsudski nie wzruszył się uprzejmością i powiedział panu Grabskiemu szereg bardzo nieprzyjemnych rzeczy na temat jego poprzednich rządów — w formie, jak mi mówiono, bardzo brutalnej.
Wrogie stanowisko opinii publicznej, odmowy kandydatów [na ministrów], a zwłaszcza stanowisko zajęte przez Piłsudskiego, przekreśliły misję Grabskiego. [...]
Rozmowa z Witosem: tłumaczę jeszcze raz i ostrzegam. Witos się chwieje, ale boi się być podejrzanym o tchórzostwo! [Poseł Alfons] Erdman go uprowadza [do restauracji] pod „Bachusa”. Przed północą targi dobite w Sejmie [...], większość jest i Witos ma być premierem. Władysław Grabski ustępuje miejsca. Belweder szuka za Witosem, znaleziono go pod „Bachusem”! Podjął się misji!
Warszawa, 9 maja
Maciej Rataj, Pamiętniki, Warszawa 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Mimo wszystko, co się działo, Rada Ministrów postanowiła wytrwać. Wiedząc, że w gmachu Prezydium może być już w najbliższej chwili otoczona i uwięziona, postanowiła przenieść się do Belwederu, ażeby mieć osobisty kontakt z prezydentem i pewną swobodę ruchów. Postanowiliśmy wyjechać partiami, by nie zwracać zbytnio na siebie uwagi tłumów, coraz głośniej wyjących i coraz bardziej rozjuszonych. Wyjechałem pierwszy. Zaraz za bramami dziedzińca, jak okiem sięgnąć, widziałem niezliczone tłumy ludności rozkołysane agitacją, patrzące z nienawiścią w stronę siedziby rządu. Przejechać mogłem tylko dzięki temu, że Szkoła Podchorążych utworzyła gęsty szpaler i zajęła wobec naciskających tłumów bardzo zdecydowaną postawę. Okrzyków przeciw sobie przy samym wyjeździe nie słyszałem. Widocznie mnie nie poznano.
Wskutek nagromadzonych na ulicach tłumów samochód posuwał się bardzo wolno, musiałem też wysłuchiwać obelżywych okrzyków pod moim i rządu adresem skierowanych.
Warszawa, 12 maja
Wincenty Witos, Moje wspomnienia, t. III, Paryż 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Po przybyciu wieczorem do Komendy Miasta zaprosiłem do siebie pana marszałka [Macieja] Rataja i stwierdziłem od razu, że mam już przewagę sił, które wzrastać będą niemal z każdą godziną, lecz że i teraz uniknąć chcę większych wstrząśnień, na co jest jeszcze czas — i dlatego proponuję mu, że jeśli uważa to za potrzebne, by rozpoczął mediacje między mną a Belwederem. Dodałem, iż spieszyć z tym trzeba, gdyż z natury rzeczy już dnia następnego, jeśli mediacje nie będą zakończone w przeciągu nocy, będę musiał iść dalej siłą ze wszystkimi jej konsekwencjami. Pan marszałek Rataj zgodził się ze mną i podjął tę próbę.
Warszawa, 12 maja
Józef Piłsudski, Pisma wybrane, Warszawa 1934, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Kule armatnie zaczęły padać znowu i coraz częściej. Za małą chwilę odezwały się karabiny maszynowe z niewielkiej odległości od Belwederu. Padały na podwórze, uderzały w ściany, kilka ich wpadło do pokoju służącego nam za mieszkanie. Wyszedłem na podwórze. Robiono na nim od strony drogi bardzo słabe, niemal dziecinne zabezpieczenie z ziemi. [...]
Oddziały wojsk Piłsudskiego zbliżały się coraz liczniej do Belwederu różnymi drogami. Kule karabinowe biły w mury belwederskie coraz to gęściej, odbijały się od nich, brzęczały po szybach, wpadając do pokojów.
Warszawa, 14 maja
Wincenty Witos, Moje wspomnienia, t. III, Paryż 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Reszta niezwykłego korowodu skierowała się ku Siekierkom. Na czele szedł pułkownik Anders z małym oddziałem żołnierzy, dalej w towarzystwie kapelana prezydent Wojciechowski, jak zawsze sztywny, wyprostowany, w czarnym tużurku i meloniku, wreszcie ministrowie otoczeni zbrojną strażą generalską. Na wysokości koszar szwoleżerskich padły pierwsze strzały. Prezydent, który odmówił zajęcia miejsca w jedynym towarzyszącym nam samochodzie, szedł nadal nieporuszony. Gdy pułkownik Anders zarządził krótki postój i z jakiegoś domu wyniesiono dla prezydenta krzesełko, postawił je ostentacyjnie na środku drogi i siadł spokojnie w najdalej widocznym, najbardziej narażonym miejscu. Kul, które nad jego głową dzwoniły po okrytych pierwszymi wiosennymi pąkami gałęziach, nie raczył zauważyć.
Warszawa, 14 maja
Kajetan Morawski, Tamten brzeg. Wspomnienia i szkice, Paryż [1961], [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Organizowałem obronę [Belwederu], mając północne skrzydło oparte o ulicę Klonową, a z tyłu za sobą, na wschód, Belweder, w szczególności wartownię belwederską. [...]
Jeszcze przeciwnik nie podszedł od czoła, a już strzelano do nas zewsząd z otaczających kamienic. Podchorąży Różycki dostał postrzał gdzieś z góry i z tyłu przez łopatkę, gdy tylko zaczął kopać nowy wnęk. Upadł ranny. Zewsząd rozległy się okrzyki przeciwnika: „Niech żyje Józef Piłsudski!”. Podchorążowie skończyli okopywać się, co chwila zresztą wybuchała strzelanina, którą gasiłem okrzykiem: „Przerwij ogień”. Lada moment spodziewałem się natarcia. Wobec tego przemówiłem do podchorążych lapidarnie: „Chłopcy, będziemy się bronić tutaj do ostatniego. Za nami już tylko Belweder!”. Ledwie wypowiedziałem te słowa, kiedy przyszedł goniec od dowódcy kompanii z ustnym rozkazem, że mam się wycofać.
Warszawa, 14 maja
Henryk Piątkowski, Wspomnienia z „wypadków majowych” 1926 roku (i dyskusja na ten temat), „Bellona”, z. III, 1961, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
O godzinie szesnastej mamy z Elżunią [Elżbieta Barszczwska] akademię w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. […] Czułem się fatalnie. Sam mówię dużo utworów, a poza tym zapowiadam. W czasie akademii robię skróty, bo czuję, że nie wyciągnę. Mówię fatalnie. Mam niesmak. […] Ledwie skończyliśmy, już przyjechali po mnie na drugą akademię. Tam mówiłem lepiej, ale nadal czuję się fatalnie. Prosili, żebym bisował, odmówiłem, po prostu nie mogłem. Wróciłem przed chwilą do domu. […] W tej chwili obywatel Prezydent Bierut z sali Pompejańskiej z Belwederu mówi orędzie do narodu. Jak zawsze mówi świetnie. Potem mają być salwy.
Warszawa, 21 lipca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1939, Warszawa 1995.
Dzieci z Pałacu Młodzieży ze Stalinogrodu wręczają towarzyszowi [Bolesławowi] Bierutowi album. Inne dzieci patrzą z zazdrością. One nie przygotowały albumu. Ale nagle wpada im inna myśl. Przynoszą towarzyszowi Bierutowi pomarańcz. Po prostu pomarańcz. Trzymają ją na talerzyku: chcą ją zjeść wspólnie z towarzyszem Bierutem na znak przywiązania, wierności, miłości, przyjaźni. Towarzysz Bierut dzieli na cząstki złoty, soczysty owoc. To pomarańcza przyjaźni. […] Gra orkiestra. Pięknie tańczą dzieci: lekko, powabnie, trochę jeszcze niewprawnie. W przerwach wszyscy siadają na podłodze i śpiewają piosenki harcerskie. Potem tworzy się wielkie koło. Wśród dzieci, trzymając je za ręce idą towarzysze Bierut, [Józef] Cyrankiewicz i [Kazimierz] Mijal. Wielki taneczny korowód kroczy przez salę, rozłamuje się na dwie części, łączy się i znów rozchodzi…
Warszawa, ok. 7 stycznia
„Sztandar Młodych”, 7 stycznia 1954, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.