Z rana sejm. W południe powitanie premiera Afganistanu na lotnisku. Zabawna uroczystość, coś oczywiście z konwencjonalnego teatru. Elementem urozmaicenia było wojsko, które przyszło z orkiestrą. Cały rząd z premierem Cyrankiewiczem, cały korpus dyplomatyczny — i trzech członków Rady Państwa: Kulczyński, Horodecki i ja. Ustawiono nas przed rządem, na prawym skrzydle. Premier Mohammad Dand, starszy człowiek, czarny, łysy. Słuchał mów i odbierał defiladę z połkniętym kijem, jak przystało na Królewską Wysokość, bo tak go właśnie tytułowano.
Warszawa, 27 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Nowa sytuacja międzynarodowa. Dwa dni temu, na prośbę Afganistanu, Związek Radziecki skierował do tego kraju siły zbrojne, które Zachód ocenia na 10 tysięcy ludzi. [...] Od przeszło roku w Afganistanie rządzą marksistowscy rewolucjoniści, którzy do tej pory sami nie są w stanie zlikwidować oporu, jaki stawia im naród, będący pod wpływem mułów muzułmańskich. Rosjanie pakują się w kabałę, która może zakończyć się „małym Wietnamem”. [...] Cały Zachód mówi i pisze o inwazji radzieckiej. Afgańczycy są już trzecimi, którzy „poprosili” ZSRR o pomoc (po Węgrach i Czechach).
Warszawa, 29 grudnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1979-1980, Warszawa 2004.
Wszystkie radiostacje grzmią wiadomościami z Afganistanu, gdzie działają duże siły powstańcze przeciw agresji sowieckiej. A u nas? Radio i telewizja gruchają jak synogarlice: o planach, o maszynach, o zjeździe partii, wspominając jedynie marginesowo „życie w Afganistanie normalizuje się”. Wiemy przecież, jak wygląda taka „normalizacja”, jest tam podobno 60–100 tysięcy wojska z dużą ilością sprzętu technicznego. Wystarczająca siła, aby „życie się normalizowało”.
Co z tego będzie — nie wiadomo. Ja osobiście absolutnie nie wierzę, aby Związek Radziecki zgodnie z żądaniami całego świata, Rady Bezpieczeństwa itd. wycofał swoje wojska z Afganistanu. Jeśli Rosja postawi gdzieś nogę — czy to carska, czy obecna — to już jej nie cofnie. A jeśli nawet „wycofa wojska”, to pozostaną one, z tą tylko różnicą, że w cywilnych ubraniach, a nie w mundurach.
Warszawa, 10 stycznia
Teresa Konarska, dziennik w zbiorach Ośrodka KARTA.
Myślę o tej okropnej edukacji, która się ciągnie od rozbiorów, której każde stwierdzenie zaczyna się od: „My Polacy…”, Słoń a sprawa polska. I straszliwa unifikacja [...]. Naród jak te kurczaki. Sztucznie urodzone, wykarmione, zamordowane, obskubane, które nigdy chyba nie były kurczakami naturalnymi, jakie kiedyś malowali malarze, o jakich pisali poeci. Zestawienie absurdalne, a jednak. [...]
A radio rozbrzmiewa komunikatami o szlachetnym czynie Rosji, która przyszła z pomocą Afganistanowi. Komunikaty są pełne oburzenia, czemu się to Stany wtrącają w wewn[ętrzne] Sprawy Afganistanu. Co innego oni — zostali zaproszeni. [...] Jak twierdzą codzienne doniesienia — w Afganistanie panuje spokój, tylko naszym filmowcom trudno znaleźć nieco mniej przerażone twarze, świadczące o błogostanie. Zastanawiam się, jaki kraj [...] ma jeszcze w takiej propagandzie własnych obywateli, żeby ich tak okłamywać. Kłamstwo weszło w krew, stało się metodą powszechną, właściwie obowiązującą, bo nie tylko dotyczy polityków i niemal wszystkich postaci działających w systemie propagandy. Doszło do tego, że prawda publicznie powiedziana (np. na zebraniu) czy napisana, budzi zdumienie i niepokój. Jeśli ktoś mówi prawdę, to robi to „nie bez kozery” [...], czyli prowadzi jakąś grę, która może być bardziej groźna niż dobrze znane kłamstwo, do którego wszyscy przywykli.
Warszawa, 12 stycznia
Maria Czanerle, Dzienniki 1968–1983 w zbiorach Biblioteki Narodowej, akc. 17340.