Przywieźliśmy ze sobą szczegółowy memoriał, omawiający całokształt życia żydowskiego. Przemawiając w tych sprawach, muszę przede wszystkim wskazać na bezpieczeństwo ludności żydowskiej, która stoi właściwie poza prawem i to zarówno w domu, jak i na ulicach.
Jestem przewodniczącym Rady Żydowskiej w Warszawie i sądzę, że najlepiej uczynię, ilustrując panom, jak wygląda mój dzień w Gminie Żydowskiej. Otóż, kiedy rano idę do pracy, widzę, jak na ulicach miasta „łapią” Żydów do pracy przymusowej. Pytam się wtedy: po co w takim razie, z rozkazu władz, zebrałem na podwórzu Gminy przeszło 8 tysięcy ludzi, czekających na odmarsz do różnych punktów pracy? Zbliżam się do Gminy i widzę, że [także] w pobliżu Gminy łapie się dziko Żydów, a z podwórza zaczynają wychodzić Bataliony Pracy.
.Po przyjściu do biura, słyszę nagły alarm. Przychodzą policjanci i żądają grzywny za to, że napotkano w mieście dwóch Żydów bez przepisowych opasek. Nie mam pieniędzy, więc moi urzędnicy zostają pobici i każdy daje tyle, ile ma przy sobie... Dalszy rozkaz brzmi: natychmiast dostarczyć meble, pościel, inne urządzenia... Następnie zjawia się u mnie dwóch przedstawicieli władz i, nie mówiąc, o co chodzi, odprowadzają mnie do jakiegoś daleko położonego urzędu, gdzie komunikują mi, że ponieważ jacyś tam Żydzi nie udali się do dezynfekcji, Gmina musi zapłacić parę tysięcy złotych grzywny.
Po powrocie do biura, dowiaduję się, że wykonana dopiero co rejestracja Żydów do pracy przymusowej była źle pomyślana i że muszę natychmiast przystąpić do nowej. Pierwsza kosztowała 36 tysięcy, druga 180 tysięcy złotych. Wracając do biura z moim zastępcą, zostaję zatrzymany i wezwany do pracy przymusowej. Pokazujemy nasze przepustki, nic to nie pomaga. W końcu ja muszę zapłacić za zwolnienie 10, a mój zastępca 5 złotych. W domu zastaję ślady dopiero co dokonanej rewizji. Wszystko wywrócono, zabrano artykuły żywnościowe, teczki i inne drobnostki.
[...]
Jeżeli zatem tak wygląda dzień u mnie, jako przewodniczącego Rady Żydowskiej, to nietrudno sobie wyobrazić, jak przeżywa dzień w Warszawie zwykły, szary Żyd...
Kraków, 27 marca
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Do gabinetu prezesa Gminy [Adama Czerniakowa] weszło trzech panów: major SS [Hermann] Höfle, dowódca przybyłej do Warszawy Vernichtungskommando, Untersturmführer SS [Karl] Brandt, referent do spraw żydowskich w Warszawie i Oberscharführer [Gerhard] Mende. Prezes powstał z fotela, kolejno podali mu ręce na powitanie. Zajęli wolne wygodne fotele. Brandt uprzejmym głosem pozwolił prezesowi usiąść.
[...] Niepokoiła go ta wizyta, niepokoiła przesadna uprzejmość i układne, spokojne gesty „gości”. Ciszę przerwał nieco ochrypły głos Brandta. „Warszawskie getto przeludnione — skandował każde słowo — ludność getta w przeważającej części nie pracuje. Zaledwie znikoma część pracuje w warsztatach, produkujących towary dla potrzeb wojennych. Reszta — zatrzymał się przez chwilę, jakby szukając odpowiedniego zwrotu — nic nie robi, próżnuje, zajmuje się handlem niedozwolonymi artykułami, uprawia czarną giełdę lub nic nie robi. W warszawskim getcie jest ciasno, nawet ulice są przeludnione. Tyfus plamisty panuje od dwóch lat. Epidemia, mimo środków zaradczych, jakie przedsięwzięto, stale wzrasta. Szmugiel, pomimo obostrzeń, jakie zastosowano, stale wzrasta. W sklepach sprzedają artykuły, które w getcie nie rosną. Olbrzymi procent Żydów korzysta z waszej opieki społecznej, żyje na koszt Judenratu, a Judenrat nie ma pieniędzy”. Słowa padały coraz wolniej. Czerniaków siedział nieporuszony. Zahipnotyzowany samym dźwiękiem cedzonych powoli słów. „Na to wszystko, co wymieniłem, jest jedna [rada], która wyjdzie na dobre Judenratowi i Żydom. Wysiedlenie. [...] Należy wysiedlić element nieproduktywny, szkodliwy, który żyje kosztem innych. Przesiedlimy ich na wschód, gdzie będą pracowali. W tym celu [...] — znów namyślał się chwilkę — podpisze nam Pan ten arkusz”. Pochylił się do przodu i wolnym ruchem położył na biurku memoriał gestapo. Rozkręcił duże wieczne pióro i podał je, odwróciwszy je przedtem stalówką do siebie. Czerniaków wziął papier i pióro. [...]
Udawał przez chwilę, że jeszcze czyta. Chciał przymknąć na chwilę zżarte nagle gorączką suche powieki. Opanował się. Wiedział, że trzy pary oczu biją w niego. Trzymał jeszcze w ręku [...] piekące pióro. Odłożył arkusz papieru. „Pozwolą panowie...” Trzej panowie poruszyli się jednocześnie, jak gdyby mieli zamiar rzucić się na niego. Zrozumiał. „Proszę panów o pół godziny. W ciągu pół godziny prześlę panom podpisaną prośbę”. Wyszli, nie spojrzawszy na niego [...] Po pół godzinie zaintrygowani radni zaczęli zaglądać [do gabinetu]. Twarz prezesa była blada, ale uśmiechnięta. Wyzwalającym uśmiechem śmierci. Prezes otruł się maleńkim proszkiem cyjankali. Gorące serce inżyniera Adama Czerniakowa, prezesa największej żydowskiej gminy w Europie, przestało bić.
Warszawa, 23 czerwca
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Prezes Gminy, Adam Czerniakow, popełnił samobójstwo. Zrobił to ostatniej nocy, 23 lipca. Nie mógł znieść swego okropnego brzemienia. Zgodnie z wiadomościami, jakie tu do nas docierają, uczynił ten tragiczny krok, gdy Niemcy zażądali podwyższenia kontyngentu deportowanych. Nie widział innego wyjścia, jak tylko opuszczenie tego potwornego świata. Jego najbliżsi współpracownicy, którzy widzieli go na krótko przed śmiercią, mówią, że do końca wykazywał wielką odwagę i energię.
Warszawa, 24 lipca
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.