Obławy odbywały się dziś w Warszawie w samym Śródmieściu. Zwykle na ten cel przeznaczone są auta kryte brezentem — tym razem ujętych wieziono w autach otwartych, nie starając się ukryć akcji, przeciwnie, dążąc widocznie do wzniecenia postrachu, może i tą drogą — do zapisywania się dobrowolnego. Obława znów objęła osoby znalezione w cukierniach, ale chwytano też na ulicach przechodniów, głównie młodych chłopców, ale też dziewczyny, także starsze osoby — łapano nawet osoby w opaskach, jakkolwiek zasadą jest, że Żydów do Niemiec się nie wysyła. Ulice opustoszały, ludzie starają się jak najmniej wychodzić, czują się jak zaszczute zwierzęta.
Warszawa, 8 maja
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Cała ludność Warszawy żyje w ciągłym strachu. Obławy uliczne nie ustają, przeprowadzane już nie tylko w cukierniach, ale i na ulicach, w tramwajach itd.; wielka obława np. przeprowadzona była dzisiaj na bazarze na Koszykowej. Trudno jest zorientować się, na kogo obławy te są nastawione i jaki jest los ofiar. Początkowo wydawało się, że jest to zabieranie ludzi na roboty [do Rzeszy]; przeczą jednak temu fakty zabierania także starszych ludzi, pomijania kobiet — które przy rekrutacji rolnej są co najmniej równie ważne jak mężczyźni, wybierania natomiast inteligentów czy osób o takim wyglądzie. Ostatecznie więc wydaje się, że są to aresztowania o charakterze masowym: po co dokonywane — nie wiadomo. Wydaje się, że Niemcy zmierzają po prostu do sterroryzowania ludności i złamania w ten sposób jakiegokolwiek oporu. Dokonywa się tego nie bez rozlewu krwi: opowiadano mi dziś o wypadku, gdy ktoś uciekający przed obławą wpadł na podwórze domu, za nim policjant niemiecki i Niemiec strzelił do uciekającego raniąc go w nogę, tym jednak się nie zadowolił, strzelił jeszcze raz, teraz już kładąc zbiega trupem.
Warszawa, 9 maja
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
W Warszawie trwają przesiedlenia Żydów [...], trwają też obławy na Żydów do różnych robót — słyszałem np. o „werbunku” na tej drodze Żydów do pracy na jakichś zarządzanych przez Niemców folwarkach.
Za to nowe uderzenie w możliwości względnie normalnej pracy dla Żydów stanowi okólnik, wydany dla komisarzy domów żydowskich, zakazujący im zatrudniania Żydów w charakterze rządców względnie nakazujący natychmiastowe ich zwolnienie, oczywiście bez jakiegokolwiek odszkodowania. W ten sposób Niemcy, tak ciągle narzekający na lenistwo Żydów, na ich niezdolność zabrania się do normalnej pracy — odcinają Żydom wszędzie, przy każdej sposobności jej możność. Ale — do takiego stanu rzeczy w znacznej mierze przyzwyczailiśmy się i przestało to już niemal robić jakiekolwiek wrażenie.
Warszawa, 9 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
Znowu dziś był dzień emocji: „łapanie”. Terenem obław było kilka dzielnic: Żoliborz, Grochów, Powiśle, Kolonia Staszica i Lubeckiego, domy różnych spółdzielni na Grójeckiej. Obławy odbyły się z samego rana, o godz. 5–7; odbyły się w ten sposób, że obstawiano domy, po czym obchodzono mieszkanie za mieszkaniem — wymagało to użycia wielkiej ilości sił policyjnych; jak słychać, sprowadzono oddziały policji z Lublina. W wyniku rewizji przeprowadzonych bardzo starannie w mieszkaniach, we wszelkich ubikacjach itd., zatrzymano wszystkich mężczyzn w wieku od 18 do 45 lat, a zdarzały się wypadki zatrzymywania i starszych; na punktach zbornych część zatrzymanych — zatrudnionych w niektórych instytucjach itd. — zwalniano [...].
Charakter obław można by więc, jak się zdaje, określić w ten sposób, że było to łapanie na roboty, ale z szukaniem przy tej sposobności osób podejrzanych politycznie i z wybraniem „podejrzanego” środowiska — inteligencji. Na to wskazuje już wybór dzielnic: na Woli i na Ochocie, jak się zdaje, obław nie było, na Grójeckiej wyraźnie wybrano domy zamieszkiwanie przez inteligencję. I znowu to wrażenie, że się jest przedmiotem polowania, różni krewni i znajomi złapani, i oczekiwanie, jaki będzie ich los.
Warszawa, 19 września
Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, Warszawa 1962.
W noc Rosz Haszana Niemcy zebrali przedstawicieli Gminy z inżynierem Czerniakowem na czele i oświadczyli, że żądają natychmiast pięciu tysięcy mężczyzn do obozów pracy. Gmina odmówiła wykonania tego rozkazu. Wtedy Niemcy wpadli do getta i urządzili prawdziwy pogrom. Polowanie na ludzi trwało cały wczorajszy dzień i dziś rano, ze wszystkich stron słychać było strzały.
Akurat byłam na ulicy, gdy zaczęło się polowanie. Udało mi się wpaść do bramy pełnej ludzi, którzy stali tam już od dwóch godzin. Kwadrans po ósmej, zdając sobie sprawę, że droga z Leszna na Sienną zajmie mi pół godziny, zdecydowałam ruszyć do domu, aby zdążyć przed godziną policyjną.
Na rogu Leszna i Żelaznej ogromna masa ludzi stała w wojskowych szeregach przed biurem pracy. Większość z nich stanowili młodzi mężczyźni w wieku od osiemnastu do dwudziestu pięciu lat. Żydowscy policjanci zmuszeni byli pilnować, żeby nikt nie uciekł. Ci młodzi mężczyźni stali z opuszczonymi głowami, jak gotowi na rzeź. Tysiące mężczyzn, którzy zostali wysłani do obozów pracy, po prostu zniknęło bez śladu.
Warszawa, 23 września
Mary Berg, Dziennik z getta warszawskiego, tł. Maria Salapska, Warszawa 1983.
Jadę rano tramwajem na wykład z chemii, na Saską Kępę. Niemcy zatrzymują tramwaj na Targowej. Wygarniają nas na zewnątrz. Dostaję kopniaka i ląduję „na budzie”, czyli w ciężarówce z plandeką. Mam papiery na własne nazwisko, na Magdalenę Rusinek. Jestem zatrudniona niby w XIII Urzędzie Wyżywienia, który zajmuje się aprowizacją frontu wschodniego. To bardzo mocna Arbeitskarta. Do tego mam jeszcze specjalną opaskę na rękę z nazwą tego urzędu.
Niemcy co jakiś czas wprowadzają zmiany w papierach. A to jakaś nowa pieczęć, a to nowy kolor, dopisek. Bez tego nawet najlepsze dokumenty są nieważne. Dla Niemców oznaczają, że możesz być z podziemia. [...]
Niemcy [często] rozstrzeliwują ludzi złapanych na ulicach. Jestem przekonana, że wszystkich z tego tramwaju i ulicy też to czeka. Tym bardziej że budy jadą w kierunku getta. Tam nas rozstrzelają. Przez szpary w plandece rozpoznaję jednak bramy Pawiaka. To dla mnie prawdziwe bramy niebios. Jeszcze chwila życia.
Tego dnia zatrzymali w Warszawie ponad dziesięć tysięcy osób. Największa łapanka. [...]
Mam skrawek szarego papieru i krótki ołówek. Drę papier na sześć kawałków i piszę swój adres, telefon, nazwisko i że złapana. Roluję i wyrzucam je na ulicę. Wszystkie dotarły do babuni Rusinkowej. Wszystkie przedtem zostały odczytane przez telefon. Taka była Warszawa.
Warszawa, 16 stycznia
Magdalena Grodzka-Gużkowska, Szczęściara, Warszawa 2007.
Podobno wczoraj były jeszcze większe polowania na ludzi niż w środę. Pobrano ludzi na zakładników – dzisiaj mówili przez szczekaczkę czyli megafon. Jeżeli zginie jakiś Niemiec, co dziesiąty będzie rozstrzelany. Podali nawet nazwiska zatrzymanych. Bardzo przykro i ponuro zrobiło się w Warszawie.
Warszawa, 15 października
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.