W poniedziałek od rana panował w Warszawie iście waszyngtoński upał. Po przedpołudniowej wymianie wizyt i podpisaniu porozumień, prezydencka grupa przyjechała do rezydencji na obiad. Gospodarze, przyjętym zwyczajem, czekali w holu, gdzie każdy z wchodzących gości mógł zamienić parę słów z prezydentem i panią Bush, a fotograf Białego Domu miał czas na wykonanie pamiątkowego zdjęcia. I znowu byliśmy świadkiem niezwykłych scen, które parę miesięcy wcześniej nikomu przy zdrowych zmysłach nie przyszłyby do głowy w najśmielszych snach. Jacek Kuroń w źle skrojonym garniturze, kupionym niedawno na chybcika w Waszyngtonie przed wizytą w Białym Domu, rozmawia ze swoim niedawnym prześladowcą, ministrem spraw wewnętrznych Czesławem Kiszczakiem. Albo taki obrazek: nowo wybrany poseł na Sejm Adam Michnik, jak każdy mężczyzna nie nawykły do noszenia krawata, ma kłopoty z ułożeniem węzła; z pomocą przychodzi mu szef ZSL Roman Malinowski, a że jest wielki i potężnie zbudowany, i manipulując przy krawacie Michnika, stanął za jego plecami, Adam wygląda jakby się znalazł w objęciach niedźwiedzia. Gdzie indziej Joanna Onyszkiewicz i Ania Geremkowa naradzają się szeptem, usiłując zidentyfikować panią Kiszczak, której nigdy nie widziały na oczy (w Polsce, podobnie jak w przedgorbaczowowskiej Rosji, żony dygnitarzy nie pojawiały się publicznie). Poprowadziwszy gości na taras do stołu, prezydent Bush naturalnym gestem zdjął marynarkę, zapraszając panów, aby poszli za jego przykładem. Sztywny zazwyczaj generał Jaruzelski, którego trudno było sobie wyobrazić w zwykłej rozmowie, oświadczył na to żartobliwym tonem, iż w tej sytuacji zdejmie również szelki, a kiedy nieco później wstawał do mikrofonu, by odpowiedzieć na toast prezydenta Busha, powiedział na odchodnym do Barbary Bush, że musi uważać, aby nie zapomnieć o braku szelek. Generał w swoim toaście podkreślił najpierw znaczenie faktu, iż mogli się spotkać w rezydencji amerykańskiego ambasadora w tak pluralistycznym gronie, w przyjaznej atmosferze. Wspomniał również, iż za znak czasu uważa to, że mieszkając od szesnastu lat w najbliższym sąsiedztwie, pierwszy raz przekroczył próg tego domu. Dalszy ciąg toastu był utrzymany w równie ciepłym tonie. Po Jaruzelskim do mikrofonu podszedł Bronisław Geremek, który w swej jak zawsze pełnej czaru oracji przypomniał, między innymi, iż dwa lata wcześniej ówczesny wiceprezydent Bush i jego żona w tym samym domu rozmawiali z członkami Solidarności, i chociaż on i jego koledzy usłyszeli wówczas słowa niosące nadzieję, nie spodziewali się, że za dwa lata spotkają się tu znowu w tak odmienionej sytuacji. Po tym jak obiad dobiegł końca bez najmniejszego zgrzytu, odczułam tak wielką ulgę, że reszta wizyty wydała mi się czystą zabawą. [...]
Helen Carey Davis, Amerykanka w Warszawie. Wspomnienia żony amerykańskiego dyplomatyz czasów poprzedzających upadek komunizmu w Polsce, tłum. E. Krasińska, Kraków 2001.