Kierując się potrzebą zapewnienia wzmożonej ochrony podstawowych interesów państwa i obywateli, w celu stworzenia warunków skutecznej ochrony spokoju, ładu i porządku publicznego oraz przywrócenia naruszonej dyscypliny społecznej, a także mając na względzie zabezpieczenie możliwości sprawnego funkcjonowania władzy i administracji państwowej oraz gospodarki narodowej — działając na podstawie art. 33 ust. 2 Konstytucji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej — Rada Państwa wprowadziła stan wojenny.
13 grudnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Zwracam się do was wszystkich jako żołnierz, który pamięta dobrze okrucieństwo wojny. Niechaj w tym umęczonym kraju, który zaznał już tyle klęsk, tyle cierpień, nie popłynie ani jedna kropla polskiej krwi. Powstrzymajmy wspólnym wysiłkiem widmo wojny domowej. Nie wznośmy barykad tam, gdzie potrzebny jest most. [...]
Zwracam się do was, obywatele starszych pokoleń: ocalcie od zapomnienia prawdę o latach wojny, o trudnym czasie odbudowy. Przekażcie ją swym synom i wnukom. Przekażcie im swój żarliwy patriotyzm, gotowość do wyrzeczeń dla dobra ojczystego kraju.
13 grudnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Wychodząc z baru zderzyłem się z człowiekiem, który bardzo przejęty zapytał, czy jestem z Komisji Krajowej „Solidarności”. Po czym poprowadził mnie do frontowego okna, a tam na zewnątrz sprzętu i ludzi uzbrojonych tyle, jakby odbywały się manewry. A biegają sierżanci, a ustawiają te drużyny, ciężarówki, autobusy – nareszcie, nareszcie za mordę, do więzienia, drwa, wióry, jak leci, będzie porządek. Więc spytałem tego człowieka:
— Czy tu się da kędyś spieprzyć?
I poszliśmy do innego okna, w stronę plaży — tam też desant. Człowiek wtedy odpowiedział spokojnie:
— Nie, w tej sytuacji nikt stąd nie ucieknie.
Wróciłem do baru, gdzie była jeszcze grupa naszych i zanim zdążyłem potwierdzić informację na ucho Tadeuszowi Mazowieckiemu (który wpierw zareagował słowami: „Co pan powie... a dużo ich jest?”), siedząca przy barze nocna niewiasta przestała chichotać, wypuściła kieliszek z okrzykiem: „O Jezu!” i uciekła. W ciągu minut na sali została tylko „Solidarność” — nocny element rutynowo zbiegł. W tym czasie powoli, nierówno wygasała orkiestra, ale po krótkim czasie jej trzeźwy lider zarządził:
— Grać, jakby się nic nie stało!
Sopot, 13 grudnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Około trzeciej ZOMO spod „Monopolu” zwinęło się i odjechało. Wtedy ja mówię do Janasa: „Idziemy zobaczyć, co tam było”. W hotelu drzwi zamknięte, ale dostrzegliśmy asystentkę Janusza Onyszkiewicza, która macha nam, żeby uciekać. Na to ja: „Nie gorączkuj się, sprowadź kogoś, kto otworzy drzwi, bo chcemy pogadać”. Idziemy na górę po schodach, a ona mówi, że Janusza wzięli. Na to ja: „Czy oni zwariowali, Janusza Onyszkiewicza...? Przecież to taka znana osoba, przecież to strajk w całym Regionie będzie zaraz”. Ale idziemy dalej, a ona mówi, że widziała, jak Wądołowskiego z pokoju w kajdankach wyprowadzili. Noo, jak ja usłyszałem, że wzięli pierwszego wiceprzewodniczącego „Solidarności”, to mi trochę nogi w kolanach zmiękły. Pytam, kogo jeszcze, a ona płacze i mówi, że całe prezydium aresztowane, uratowali się chyba tylko Szumiejko i Konarski. Rany boskie! Pytamy, czy ktoś jeszcze został w hotelu, na co ona: „Służba Bezpieczeństwa chodzi po pokojach i sprawdza”. Wtedy już żeśmy z nią dłużej nie gadali, tylko w dół po schodach i do drzwi.
Gdańsk, 13 grudnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Zbliżając się do drzwi klatki schodowej, zauważyłem, że z dworu po schodach idzie dwóch mundurowych milicjantów i cywil. […] W chwili gdy mieliśmy się mijać, ów cywil poprosił mnie o dowód osobisty. […] Przeczytał nazwisko i spytał czy to jestem ja. Potwierdziłem. W tym momencie dwaj mundurowi energicznie chwycili mnie pod ramiona, ostrzegając, bym nie próbował się wyrwać.
Zrozumiałem! Zrozumiałem wszystko w jednym mgnieniu! Te milicyjne ręce pod moimi pachami były jak olśnienie. […] Za tym, co jeszcze przed sekundą było teraźniejszością i wydawało się przyszłością, nie tylko moją, lecz całego kraju, zatrzasnęła się krata zamykająca powrót, a otwierająca rzeczywistość nacechowaną murami, drutami, kajdankami, strażnikami, ubowcami. Pęknięcie czasu i świadomość, że rozpoczęto likwidowanie „Solidarności” – dopiero na komendzie dowiedziałem się, że ten cel zamaskowano terminem „stan wojenny”.
Warszawa, 13 grudnia
Waldemar Kuczyński, Burza nad Wisłą. Dziennik 1980-1981, Warszawa 2002.
Na Mokotowskiej silne oddziały ZOMO z pałkami, tarczami i z opuszczonymi przyłbicami ochronnymi wypierały raz po raz gromadzący się tam tłum. Ludzie chcieli wiedzieć, co się dzieje w siedzibie „Solidarności” Regionu Mazowsze. Zomowcy nie patyczkowali się; kiedy tyraliera, wypierając tłum, otaczała poszczególne grupki przechodniów, bito bez litości i nie zważając na wiek, płeć, kondycję. „Przecież oni są «naszpanowani»” — wołał starszy pan. „Gestapo! Gestapo! Gestapo!” — krzyczała młodzież.
Warszawa, 13 grudnia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Kiedy dowiedziałem się o wprowadzeniu stanu wojennego, musiałem coś zrobić.
13 grudnia postanowiliśmy zorganizować strajk głodowy w lundzkiej katedrze. Poszedłem do biskupa katedry w Lund, poprosiłem go o wyrażenie zgody i on się zgodził. Pozwolił też odprawić katolicką mszę za sprawę polską w krypcie katedry — pierwszy raz od czasów reformacji.
Strajk stał się wydarzeniem bardzo spektakularnym: tysiącletnia katedra, najstarsze biskupstwo w Skandynawii, a przy wejściu leżało dziesięcioro młodych ludzi w koszulkach „Solidarności”. Paliły się biało-czerwone świece, stały transparenty. Zjawili się dziennikarze z całego świata, którzy czekali na ostatni prom z Polski. Prom nie przypłynął, więc zainteresowali się strajkiem. Postulowaliśmy, żeby rząd szwedzki działał na rzecz powołania międzynarodowej komisji, która oceniłaby sytuację w Polsce. Ale tak się niestety nie stało.
13 grudnia
Katarzyna Puchalska, Droga przez Bałtyk, Relacja Józefa Lebenbauma nagrana przez Katarzynę Puchalską w czerwcu 2005, „Karta” nr 47/2005.
Pan Erich Honecker jest tak samo jak ja zdumiony, że było to konieczne. Mam szczerą nadzieję, że narodowi polskiemu uda się rozwiązać jego problemy. Utrzymują się one już bardzo długo. A możliwości gospodarczej i finansowej pomocy innych krajów dla Polski nie są wszak nieograniczone.
13 grudnia
Zbigniew Gluza, Dekada polsko-niemiecka, „Karta” nr 39, 2003.
Trzynastego wypadło wprawdzie w niedzielę, ale ja pracowałem w systemie trzyzmianowym, czterobrygadowym. Miałem właśnie wtedy pierwszą zmianę. […] Idąc ulicą Kasprowicza, na wysokości linii tramwajowej, zauważyłem „budę” i milicyjne samochody. Milicjanci byli rozstawieni w poprzek chodnika. Każdego legitymowano. Gdy ich mijałem, porozumieli się wzrokiem. Rozstąpili się, robiąc mi przejście. Pomyślałem: jakaś akcja, i poszedłem dalej. Dopiero po chwili zrozumiałem ich decyzję. W klapę kurtki miałem wpięty duży znaczek z napisem „Solidarność”. Wpuścili mnie więc, jak rybę w sieć.
Podchodząc do bramy Huty, już z daleka zauważyłem niespotykany o tej porze ruch oraz rozwieszone transparenty, m.in. „Strajk okupacyjny”. Ludzie byli zdenerwowani i podekscytowani, nocna zmiana nie opuściła zakładu.
Warszawa, 13 grudnia
Ludzie ze stali. Wspomnienia hutników warszawskich, red. Roman Bortnowski i in., Warszawa 2007.
Sądząc, że telewizory (kolorowy i zwykły) są zepsute ze względu na bezgłośne, gwałtowane migotanie, włączyłam radio i pierwsze słowa były... informacją o ogłoszeniu STANU WOJENNEGO. Może „wyjątkowego”? Odwołano wszelkie programy. Udało mi się złapać Radio Wolna Europa: potwierdzono stan wojenny w Polsce od północy dnia dzisiejszego, proklamowany przemówieniem gen. Jaruzelskiego o godzinie szóstej w radiu (program I, inne zawieszone). [...]
W telewizji wojskowi. Odczytano deklarację Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, powołanej jako „ostatnia szansa ocalenia kraju”. [...] Internowano „ludzi niebezpiecznych” oraz winnych rządów 1970-1980 (w tym: Gierek, Jaroszewicz, Grudzień, Szydlak). [...]
Doczekałam więc nowego stanu wojennego, nowej okupacji, nowej konieczności Ausweissu, nowego znęcania się nad bezbronnymi ludźmi... W deklaracji owej Rady Ocalenia nie wahano się użyć słów: „Mając za sobą wojsko” ogłaszam stan... itd. Jasne! Bagnety rozwiązują wszystko! Siła przed prawem trwa wciąż! Należy żałować, że tego bestialskiego elementu nie wzięła pod uwagę „Solidarność”, zapowiadając otwartą walkę i strajk powszechny na dzień 17 grudnia. Po cóż odkrywać karty?! Należało działać w ukryciu, wzmocnić siłę (co jest wprost niewykonalne, niestety, w naszych warunkach) i dopiero potem wystąpić. A teraz co? Strajki zakazane, przywódcy aresztowani, rządy wojskowe, kula w łeb za jakąkolwiek próbę buntu! Taką bezwzględnością osłania się „konieczność ocalenia kraju” i podkreśla „nieśmiertelnymi słowami Hymnu Narodowego”, jak zakończył swe wystąpienie Jaruzelski: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Jakże boleśnie te słowa brzmią! I kto je wypowiada! Boże Miłosierny!
Po wygłoszeniu przez spikerów w mundurach komunikatów o restrykcjach stanu wojennego (godzina policyjna od 22 do 6 rano, przerwano funkcjonowanie poczty i telefonów), telewizja nadaje mazurka Chopina! Co za okrucieństwo w odwoływaniu się do skarbów kultury narodowej, bezczeszczenie wielkości i czujności tej muzyki...
Stan wojenny. Cóż to za termin? Kto z kim prowadzi wojnę?! Nastąpiła wojskowa okupacja własnego kraju! Czyli przemoc, mord, bratobójstwo. Jak można mówić, że „Wojskowa Rada Ocalenia” ma na względzie dobro kraju!
Spikerzy odczytują Dekret o Stanie Wojennym, obejmujący ponad 60 artykułów, świadczący o tym, że rzecz musiała być długo przygotowywana. Dotyczy wszystkiego, nie wyłączając gospodarstw rolnych i metrażu (5 m2 na osobę!), do którego można teraz przydzielać obcych ludzi, i określa potworne wręcz kary od roku do 10 lat za nieprzestrzeganie przepisów, gorsze, ostrzejsze niż za okupacji niemieckiej, bo wtedy nie karano za nieprzyjście do pracy aż 5 latami więzienia! Co za upadek! Jaka potworność! Milicja ma prawo używania broni palnej, czyli można strzelać do ludzi na ulicy, wkraczać do mieszkań, znęcać się nad „obywatelami”... — „do kary śmierci włącznie”.
Poczta, telefon, telewizja, koleje, porty, energetyka, transport samochodowy — wszystko objęte przez wojsko, zmilitaryzowane, służba równoznaczna z rozkazem wojskowym. Dekret sprawia wrażenie pomyślanego na długi okres, na lata...
Warszawa, 13 grudnia
Józefa Radzymińska, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 13710/2.
Późnym rankiem 13 grudnia Jan Paweł II, wciąż głęboko poruszony, zwrócił się do wiernych, powtarzając sześciokrotnie słowo „solidarność”. Potem, zwracając się do Matki Bożej (tak, jakby to ona była rozmówcą, a nie Kreml), wyjaśnił różne aspekty społecznej nauki Kościoła, sprawiedliwości. Stąd zrodził się pomysł modlitwy do Pani Jasnogórskiej, którą Papież kończył każdą środową audiencję generalną. Przypominał w niej prawo swych rodaków do wolności i do samodzielnego rozwiązywania wewnętrznych problemów zgodnie z przekonaniami.
Tamtego wieczora, pod koniec kolacji, Ojciec Święty powiedział nam: „Módlmy się. Módlmy się z radością. I oczekujmy znaku z Niebios”. Zawierzając się całkowicie Bogu, Bożej Opatrzności, zdołał przetrwać tamte dramatyczne chwile. Zastanawiał się też, co czynić, jak pomóc uciśnionej Ojczyźnie.
Watykan, 13 grudnia
Stanisław Dziwisz, Świadectwo. W rozmowie z Gian Franco Svidercoschim, Warszawa 2007.
Milicja zatrzymała mnie w nocy z 12 na 13 grudnia – jak z przyjęcia imieninowego Oli Maurer wracałem taksówką, wspólnie z Sylwią i Janem Kantym Pawluśkiewiczami. Oni pojechali dalej, a ja wysiadałem na Al. Krasińskiego przy budynku z numerem 26, dokładnie naprzeciwko siedziby Zarządu NSZZ Solidarność Małopolska. Wysiadając z taksówki, zobaczyłem zbiorowisko milicyjnych samochodów. Natychmiast wytrzeźwiałem i pomyślałem, że trzeba szybko powiadomić o tym ludzi z „Solidarności”. Byłem jedynie zwykłym członkiem związku, ale znałem wielu ważnych działaczy w Nowej Hucie. Przebiegłem szybko z prawego pasa jezdni na drugi i zamachałem ręką przed jadącym Alejami małym fiacikiem. Prowadzący autko zatrzymał się. wytłumaczyłem, o co chodzi i że trzeba jechać szybko do Huty, żeby ostrzec chłopaków.
Milicja zatrzymała nas dwieście metrów dalej. Wyciągnęli mnie z samochodu i suką zawieźli na komisariat przy Szerokiej. Nie wiem, co stało się z kierowcą fiacika, ja trafiłem do celi, w której już siedziało parę osób. Od znajomego milicjanta, który akurat w tym czasie miał dyżur, dowiedziałem się, że jestem aresztowany. O internowaniu dowiedzieliśmy się chyba w tym samym momencie, kiedy z głośnika radiowego usłyszeliśmy przemówienie generała [Wojciecha] Jaruzelskiego o ogłoszeniu stanu wojennego. Następnego dnia już o 8 rano, a może o 8.30, znalazłem się w więzieniu w Nowym Wiśniczu.
Kraków, 12/13 grudnia
Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski, Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentacji Służby Bezpieczeństwa, Kraków 2006.
Tuż po dziewiątej rano, w niedzielę 13 grudnia 1981 r., przed wejściem do Teatru Dramatycznego zaczęli gromadzić się uczestnicy Kongresu. Drzwi były zamknięte, w hallu widać było umundurowanych i cywilnych funkcjonariuszy. Nikogo nie wpuszczono do środka i poinformowano jedynie przez zamknięte drzwi, że Kongres został rozwiązany, a na pytania o pozostawione w środku materiały odpowiedziano, że wszystkie zostały zabrane w nocy.
Na drzwiach wisiał skreślony mazakiem na kawałku bristolu: „Na mocy prezydenta m.st. Warszawy Kongres Kultury został rozwiązany”. Wkrótce jednak pod drzwiami Teatru pojawił się przewodniczący Kongresu prof. Jan Białostocki powiadamiając zgromadzonych, że minister kultury Józef Tejchma informując go oficjalnie o wprowadzeniu stanu wojennego kilkakrotnie podkreślił fakt zawieszenia obrad, a nie rozwiązania Kongresu. Na tej podstawie członek sekretariatu Kongresu, Andrzej Jarecki, dokonał odpowiedniej poprawki napisu.
Warszawa, 13 grudnia
„Przegląd”, Aktorzy, Nr 1, Warszawa 1983.
W obliczu zaistniałej sytuacji stanu wojennego, która ostatecznie zerwała dialog między społeczeństwem a władzą, wnosimy stanowczy i gorący protest przeciw pozbawieniu wolności naszych kolegów, czołowych przedstawicieli kultury polskiej. Jak nam dotąd wiadomo, znajdują się wśród nich: Halina Mikołajska, Klemens Szaniawski, Andrzej Kijowski, Andrzej Szczypiorski, Zbigniew Kubikowski, Jerzy Jedlicki, Roman Zimand, Jerzy Markuszewski. Nie istnieją żadne racje, które by usprawiedliwiały tego rodzaju akcję. Za podobnie bezzasadne uważamyaresztowanie czołowych działaczy „Solidarności”. Żądamy natychmiastowego zwolnienia wszystkich internowanych i publicznego przeproszenia ich za ten bezprzykładny w naszej historii fakt.
Warszawa, 13 grudnia
„Przegląd”, Aktorzy, Nr 1, Warszawa 1983.
Po 13 grudnia wszystko potoczyło się inaczej. Ostrzeżony, bym nie wracał, bo moja rola w Polskim Porozumieniu Niepodległościowym została ujawniona przez jednego z przesłuchiwanych współpracowników, przyjąłem ponowioną (a wysuniętą już w 1978 roku) propozycję objęcia stanowiska dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa.
Grudzień
[datowanie przybliżone]
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Natychmiast po zatrzymaniu rano 13 grudnia usiłowano mnie przesłuchiwać na Rakowieckiej w sprawie PPN-u. Z góry powiedziałem, że odmawiam odpowiedzi i na tym się właściwie skończyło. Skąd się orientowano? Chyba z podsłuchów.
Wydaje mi się, że na stałym podsłuchu był Najder. Niekoniecznie tylko podsłuch, obserwacja mieszkania też mogła prowadzić do takich wniosków, często się z nim spotykałem, on mi przekazywał teksty, ja jemu uwagi. Raczej rzadziej u mnie, częściej u niego. Fachowy konspirator powiedziałby, że to było zupełnie bez sensu.
Warszawa, 13 grudnia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Natychmiast po zatrzymaniu rano 13 grudnia usiłowano mnie przesłuchiwać na Rakowieckiej w sprawie PPN-u. Z góry powiedziałem, że odmawiam odpowiedzi i na tym się właściwie skończyło. Skąd się orientowano? Chyba z podsłuchów.
Wydaje mi się, że na stałym podsłuchu był Najder. Niekoniecznie tylko podsłuch, obserwacja mieszkania też mogła prowadzić do takich wniosków, często się z nim spotykałem, on mi przekazywał teksty, ja jemu uwagi. Raczej rzadziej u mnie, częściej u niego. Fachowy konspirator powiedziałby, że to było zupełnie bez sensu.
Warszawa, 13 grudnia
PPN. 1976–1981. Język niepodległości, wybór i oprac. Łukasz Bertram, Warszawa 2012.
Około godz. 23.00 nadeszła wiadomość o próbach aresztowań ludzi z kręgu Ruchu Młodej Polski. Odcinano stopniowo połączenia telefoniczne i teleksowe. Stacje benzynowe informowały o zakazie sprzedaży benzyny. Czuliśmy, że wokół nas dzieje się coś niezwykłego. Dziennikarze obserwujący obrady spekulowali na ten temat. Komisja Krajowa chciała jednak za wszelką cenę zakończyć posiedzenie. Było późno. Po podjęciu i przegłosowaniu zasadniczej uchwały określającej stanowisko Związku wobec sytuacji w kraju wszystkie tematy już skracano. Nie zrobiły na obecnych wrażenia kuluarowe informacje o koncentracji sił milicyjnych ani oficjalnie odczytany list prymasa Józefa Glempa do Wałęsy, apelujący o umiar i cierpliwość. Około godz. 24.00, kończąc obrady, Wałęsa poinformował o przerwaniu łączności oraz o zatrzymaniach. Nie wydał jednak żadnych poleceń. Wszyscy ruszyli do wyjścia. Stocznia nie była zablokowana. Większość członków krajówki dotarła do swoich hoteli. Część udała się bezpośrednio samochodami do swoich regionów, niektórzy poszli na dworzec kolejowy. Wraz z kolegami udaliśmy się fiatem do siedziby Zarządu Regionu i Komisji Krajowej. Było tu kilkanaście osób pozostałych na normalnych nocnych dyżurach. Mnożyły się doniesienia o kolejnych aresztowaniach w mieście. […]
[…] pod budynek regionu zajechały budy milicyjne, z których wysypali się ZOMO-wcy i obstawili gmach. Włączyliśmy reflektor teatralny na balkonie, którym oświetliliśmy atakujących oraz głośniki. Ktoś z naszych wołał na całą dzielnicę: „Polacy! Jesteśmy atakowani przez milicję! Wzywamy pomocy!”.
Trwało to krótko; odcięto nam dopływ prądu. Wezwanie powtarzaliśmy przez ręczną tubę. Za chwilę na górze było niebiesko od mundurów milicyjnych. Nie stawialiśmy oporu. Zabrano nam dowody osobiste. Któryś z towarzyszących milicji cywili oznajmił, że od północy obowiązuje w Polsce stan wojenny, a władzę przejęło wojsko. Sprowadzono nas na dół i załadowano do budy stojącej przed budynkiem. Zawieziono nas na komisariat MO w Pruszczu Gdańskim.
Gdańsk, 12/13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Około 4.00 w nocy wprowadzono nas do pokoju-świetlicy. Stoły ustawione w podkowę, na ścianach zdjęcia z życia milicji i ORMO (Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej) na terenie województwa gdańskiego oraz powiatu Pruszcz Gdański. Sztandary. Przy drzwiach stał jeden milicjant, a za stołami siedziało dwóch. W rogu telewizor. Byliśmy bardzo zmęczeni, czas się dłużył. Położyłem głowę na stole i zasnąłem. Budziłem się co chwila. Ciągle wywoływali nas na przesłuchania. Każdy wracający szczegółowo opowiadał, czego chcieli i o co pytali. Wkrótce zorientowaliśmy się, że spisują tylko dane personalne i pytają, co się robiło w biurze Zarządu Regionu. Zaczęliśmy nawiązywać pierwsze kontakty z pilnującymi nas milicjantami. Potwierdzili, że o północy ogłoszono stan wojenny. Co dalej – nie wiadomo.
13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Siedzieliśmy znów w naszej świetlicy. O godz. 11.00 włączyliśmy telewizor. Spiker w mundurze zapowiedział przemówienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego – przewodniczącego Wojskowej Rady Ocalenia (WRON). Najpierw był hymn, potem „pełne troski i goryczy” słowa o proklamowaniu stanu wojennego. Po Jaruzelskim była przerwa, program wznowiono o godz. 14.20. Dwaj s…syni z dziennika w mundurach z odznakami „Wzorowy żołnierz” czytali na przemian rozporządzenia szczegółowe. […] Wojna, stan wojenny, tylko kto tu jest wrogiem – czy my, bezbronni, czy załogi zakładów pracy, społeczeństwo?
13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Około 2.00 w nocy w pokoju hotelu „Grand” w Sopocie, gdzie nocowałem, zadzwonił telefon z informacją: „milicja”. Wyjrzałem przez okno wychodzące na front budynku. Ujrzałem scenę z filmu: padający śnieg, drzewa, gęsty kordon milicji, a na podjeździe rząd polowych samochodów wojskowych i milicyjnych bud. Koledzy, myjący okna wychodzące na plażę, widzieli kordony milicji ciągnące się aż do morza, ubrane w surrealistyczne kostiumy z hełmami i tarczami. Milicja była również w całym budynku. Do mojego pokoju weszli po pół godzinie wraz z dwoma cywilami. Po sprawdzeniu dowodów każdego z nas skuwano kajdankami i wyprowadzano w asyście dwóch ZOMO-wców. Budy stały przy samych schodach. Wszyscy z krajówki, których widziałem, byli skuci, reszta – nie. w budzie posadzono nas pięciu w ten sposób, że obok każdego z nas siedziało dwóch milicjantów. Nie przedstawiono nam ani nakazu internowania, ani też aresztowania. Zresztą nikt z nas o to nie pytał, gdyż zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Przewieziono nas do koszar ZOMO w Gdańsku przy ulicy Kartuskiej. Tam sprowadzono nas do Sali w piwnicy. Stało tam już kilkanaście osób: Rulewski, Sobieraj, ktoś z Radomia… Co chwilę dowożono nowe transporty.
Sopot-Gdańsk, 13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Po północy wracam z krajówki do domu. W drodze zastanawiam się, czy gdzieś nie zniknąć. Zadaję sobie jednak pytanie – dlaczego się boję? Ostatecznie posiedzę sobie najwyżej po raz pierwszy przez 48 godzin w areszcie. Z pewnością chodzi o postraszenie ludzi związanych ze Związkiem. W końcu nie można rządzić tym społeczeństwem bez słuchania jego głosu. Do końca przełamuję się, nie widząc po drodze jakiegoś specjalnego ruchu milicji. W domu mamy gości. Już jednak śpią. Ze spokojem zjadam więc spóźnioną kolację. Po dwóch dniach przysłuchiwania się obradom krajówki jestem bardzo zmęczony. Zasypiam natychmiast. Budzi mnie dzwonek u drzwi. Na pytanie – kto tam? Słyszę: milicja. Rzeczywiście, przez wziernik widzę trzech mundurowych i jednego cywila. Odsyłam ich do rana. Od razu próbują wyważyć drzwi. Otwieram. Wpadają do przedpokoju i ciasno mnie otaczają. Najpierw są agresywni, później trochę się uspokajają. Żądam nakazu aresztowania; w odpowiedzi cywil, który, jak się zorientowałem, jest szefem całej tej akcji mówi mi, że zatrzymany jestem na podstawie jakiegoś nieznanego art. 42. Precyzuje przy tym, że nie jestem aresztowany, ale internowany. Pokazuje mi decyzję o internowaniu. Czytam w niej, że mam być w Strzebielinku lub w Czarnem. Ubieram się, łykam trochę mleka, żona daje mi kawałek chleba, szczoteczkę i pastę do zębów. Wszystko inne cywil każe zostawić. Zegarek wsuwam jednak do kieszeni. Przerażone dzieci i żona patrzą, jak mnie wyprowadzają.
Gdańs, 13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.
Wieźli mnie samego w zimnej „nysce”, najpierw przez miasto, po drodze minęliśmy siedzibę regionu – stało tam pełno milicjantów – potem skręciliśmy na Słowackiego. Odruchowo spojrzałem na zegarek – dochodziła 4.00. podczas jazdy młody milicjant próbował nawiązać rozmowę. Miałem wrażenie, że jedziemy na lotnisko. Odprężyłem się, gdy zjeżdżaliśmy na obwodnicę trójmiejską. Myślałem, że jedziemy do Wejherowa. Zostaje ono jednak z boku, wjechaliśmy w jakieś lasy, przy drodze mignęła nazwa Piaśnica. Po dwóch godzinach jazdy, z błądzeniem, zakopywaniem się w śniegu, podjechaliśmy pod wysoki mur. Przy wejściu napis: Zakład Karny Oddział Zewnętrzny Więzienia w Wejherowie w Strzebielinku. Dookoła wysoki szary mur, na rogach wieżyczki strażnicze, reflektory, karabiny. Mój „opiekun” prowadzi mnie do jakiejś sali. Robią mi zdjęcia z trzech stron, biorą odciski wszystkich palców i obu dłoni. Każą mi podpisać. Jestem oszołomiony. Czekając na kolejne wydarzenia, a później zdawanie rzeczy do depozytu (wszystko co tylko miałem przy sobie, w tym też zegarek) spotykam znajome twarze. Nie pamiętam już ,czyje. Wreszcie wyprowadzają na dziedziniec otoczony wysokim ogrodzeniem z siatki, zakończonej rzędami drutów kolczastych. Za siatką 5 parterowych pawilonów, złączonych korytarzem. W oknach kraty. W dyżurce dostaję przydział do swojej celi.
Gdańsk-Strzebielinek, 13 grudnia
Jan Mur, Dziennik internowanego (XII 1981 – XII 1982), Gdańsk-Warszawa, 1989.