Więc tym świniom nie wszystko się udaje? Nie do wiary, a jednak. Jakżebym chciał być przy tym, kiedy Breżniew otrzymał tę wiadomość [...].
A może to będzie początek czegoś? [...] Może początek opamiętania, odwrócenia kierunku? Może już wszyscy są tak zmęczeni idiotyzmem i nicością [...] (nawet nie zdając sobie sprawy), że coś się choćby nieco odmieni? Może stał się już powszechny głód czegoś, choćby i niedokładnie wiadomo czego, ale co nie jest tym, co niby ma wystarczać i bardzo smakować? Na podstawie doświadczenia wierzę w prawo serii i może coś więcej jeszcze się zdarzy, co będzie pociechą.
Paryż, 22 października
Sławomir Mrożek, Wojciech Skalmowski, Listy 1970–2003, Kraków 2007, [cyt. za:] Józef Tejchma, W kręgu nadziei i rozczarowań. Notatki dzienne z lat 1978–1982, Warszawa 2003.
Siedzimy w studiu ze Staszkiem Cześninem, dyrektorem generalnym telewizji, szefem od dzienników. Za chwilę ma się rozpocząć transmisja, ja jeszcze instruuję sprawozdawców, że jak kardynałowie niemieccy uklękną przed papieżem, to mają oni powiedzieć „kardynał niemiecki klęczy przed polskim papieżem”. [...]
Dzwoni rządówka. Kto? Kania. Pyta: „Czytałeś kazanie Wojtyły?”. [...]
— A zwróciłeś uwagę — pyta Kania — na tę „Matkę Boską, co w Ostrej świeci Bramie”?
— To Mickiewicza, z inwokacji do Pana Tadeusza — mówię.
— Trzeba to usunąć — słyszę.
— Jak to usunąć?
— Zniekształcić, żeby nie poszło na antenę.
— Staszek — mówię spokojnie — ja straszne pieniądze zapłaciłem, żeby zabezpieczyć się przed technicznymi usterkami, ja z Rzymem mam łączność trzema kanałami, jeden idzie nawet przez Sztokholm, i ty chcesz, żebym ja to teraz zniekształcał?
I wtedy Kania powiedział: „Towarzyszu Szczepański, to jest polecenie partyjne”.
— Dlaczego?
— Dlatego, żeby towarzysze radzieccy nie pomyśleli, iż mamy ciągotki do Wilna.
Warszawa, 22 października
Teresa Torańska, Byli, Warszawa 2006, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Ogromne napięcie, wzruszenie i łzy. Kiedy nasz kardynał Wojtyła, już jako Papież Jan Paweł II, wychodzi z bazyliki św. Piotra, kiedy po przyjęciu paliusza odbiera obietnicę posłuszeństwa i hołd od 125 kardynałów z całego świata, którzy kolejno klękają przed nim, i kiedy podrywa się ze swego tronu, by podnieść z klęczek i uściskać Prymasa Wyszyńskiego. I kiedy podczas przepięknej homilii wtrąca kilka zdań po polsku.
Poznań, 22 października
Maria Grabowska, zbiór dzienników Archiwum Opozycji OK, sygn. AO II/302, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Dzisiaj przed południem cała Polska zasiadła przed ekranami telewizyjnymi. Transmitowano na cały świat (więc i u nas też) od godziny 9.30 do 13.30 z Rzymu uroczystość inauguracji pontyfikatu Papieża Jana Pawła II. [...]
Uroczystość była tak piękna i tak wspaniała, że trudna do opisania. Mój telewizor działa znakomicie i obrazy są ostre, ale tym razem żałowałam, że nie mam kolorowego, ponieważ na kolorowym ekranie purpura kardynałów i biel szat papieskich musiała prześlicznie kontrastować. [...] Szczególnie silne wrażenie robiło na mnie składanie hołdu przez kardynałów niemieckich. [...]
Osobowość Papieża górowała nad całą tą uroczystością i oczy całego świata zapewne na niego były zwrócone. Jest mężczyzną trochę wyżej niż średniego wzrostu, raczej szczupłym, lecz dobrze zbudowanym, wskutek używania przez całe życie sportów. Porusza się ładnie, każdy jego gest jest płynny i opanowany, jego przenikliwe spojrzenie, piękny uśmiech i metaliczny głos mają w sobie coś magnetycznego.
Warszawa, 22 października
Krystyna Libiszowska-Dobrska, Kilka lat z życia emerytki, dziennik w zbiorach Biblioteki Narodowej, akc. 12341.
Przed południem ponad trzy godziny trwająca transmisja telewizyjna z uroczystości inauguracji pontyfikatu papieża Jana Pawła II.
Było to widowisko — w tym sensie, w jakim mówimy o widowiskowości misteriów obrzędowych — głęboko poruszające dostojnym pięknem celebracji oraz wielkością znaczeń, utrwalonych doświadczeniami wielowiekowej tradycji. Moment wychodzenia pontyfikalnego orszaku z bazyliki, inaugurujący mszę papieską na placu św. Piotra, odebrałem z przejęciem, które zawiera w sobie podziw przekraczający granicę porywającego zdumienia, także rzadką już w moim wieku łaskawą siłę wzruszenia. Nie sądzę, aby narodowość nowo obranego papieża odegrała w tych moich odczuciach rolę szczególnie mocno zaakcentowaną. Myślę, że i w innych okolicznościach byłyby one tej samej miary.
22 października
Jerzy Andrzejewski, Dziennik literacki 1972-1979, t. 2, Z dnia na dzień 1976-1979, Warszawa 1988.