Gdy przybyłem na posiedzenie, odczułem od razu jakieś nienaturalne ożywienie w Sejmie, mnóstwo nieznanych twarzy w kuluarach, galerie też wypełnione jakąś publicznością, specjalnie widać dobraną, bo tym razem przepustki zarezerwowano wyłącznie dla Prezydium Sejmu. Już nienormalnie burzliwe i hałaśliwe oklaski, jakie zabrzmiały po przemówieniu Cyrankiewicza odpowiadającego na naszą interpelację, oklaski, które rozległy się tym razem nie tylko z ław poselskich, ale i z galerii (choć było to zawsze niedopuszczalne) — dały nam odczuć, że uczestniczymy w jakimś widowisku nadzwyczajnym i starannie przygotowanym.
Warszawa, 10 kwietnia
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Nie każdy pisarz może być sumieniem narodu. Nie są, nigdy nie byli i nigdy nie będą sumieniem narodu różnego rodzaju Grzędzińscy, Słonimscy, Bejnary-Jasienice czy Kisielewscy. Nie będą też sprzedajni i kosmopolityczni gracze wszelkiej maści — rewizjoniści, syjonistyczni pismacy, piewcy szowinizmu narodowego i anarchii. [...] Prawdziwym sumieniem narodu jest Polska Zjednoczona Partia Robotnicza.
Warszawa, 10 kwietnia
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
Największą szkodę swobodzie kultury w Polsce wyrządzili właśnie ci, którzy [...] wykazali, że wyżej stawiają swoje małe politykierskie ambicje niż interesy literatury i sztuki, niż rzeczywiste interesy kraju. Teraz będą zbierać tego konsekwencje. Posłowie Koła Poselskiego „Znak” przyłączyli się do tej gry przez swoją interpelację, która wcześniej, niż trafiła do rąk adresata, stała się rodzajem odezwy zachęcającej do działania prowodyrów zajść i wichrzycieli.
Warszawa, 10 kwietnia
Źródła do dziejów Polski w XIX i XX wieku, t. 6, cz. 2: Lata 1956–1989, wybór tekstów źródłowych Adam Koseski, Józef Ryszard Szaflik, Romuald Turkowski, Pułtusk 2004.
Niniejszym oświadczam, że swoje przemówienie na nadzwyczajnym walnym zebraniu oddziału warszawskiego ZLP w dniu 29 lutego b.r. uważam za nieudane, nieskuteczne, a zatem politycznie szkodliwe.
Przemówienia tego nie napisałem zawczasu, po pierwsze dlatego, że miało być repliką na wrogie przemówienia, wygłoszone poprzednio przez opozycję, po drugie zaś, ponieważ nigdy nie mówię „z papierka”. Ale na powyższym zebraniu powstał nastrój tak wrogi wobec pozycji partii, że większości przemówień nie słyszałem, nie mogłem usiedzieć w sali, bojąc się, że nerwowo nie wytrzymam i nie potrafię na koniec niczego powiedzieć. Gdy zabrałem głos, wiedziałem, że repliki atakującym politykę partii już niczego nie dadzą, starałem się już tylko przeciągnąć na rzecz partyjnej rezolucji pewną ilość głosów. Wydało mi się, że można będzie to osiągnąć przez użycie najważniejszego, istotnego argumentu politycznego: o słuszności generalnej linii politycznej tow. Gomułki. Aby do świadomości rozhisteryzowanej sali dotarł ten argument, użyłem prostego chwytu retorycznego, mówiąc o drobnych, codziennych wadach charakteru tow. Gomułki. Gdybym mówił o nim w tonie podniosłym, nikt by nie zareagował na końcowy argument polityczny. Nie przypominam sobie, żebym użył zwrotu „facet”, użyłem natomiast słowa „człowiek”. Nie poprawiałem stenogramu swego przemówienia, ponieważ do tego zebrania nie potrafię wrócić, nie czytałem niczyich na nim przemówień, wszystko to jest dla mnie zbyt bolesne. Natomiast wiem, że stenografowie na nim popełniali błędy, omijali pewne rzeczy, np. oświadczenie Olchy. Być może i w moim przemówieniu dopuścili się drobnych błędów.
[...]
Także i druga część mego przemówienia — jak sobie ją przypominam — była nieudana i nieprzyjemna. Próbowałem prosić zdecydowanych wrogów naszej polityki o kredyt zaufania, powoływałem się na ewentualne rokowania z władzami. Być może zyskałem w ten sposób 20-30 dodatkowych głosów, ale nawet w razie zwycięstwa naszej rezolucji, byłaby to chyba za duża cena jak na poniżanie się moje — bądź co bądź sekretarza organizacji partyjnej wobec wrogiej większości sali.
W pewnej mierze tłumaczę sam sobie ogromnym napięciem nerwowym, w którym przebywałem. Przed zebraniem tyle razy uprzedzano nas o kolosalnym znaczeniu politycznym wyniku zebrania, że widząc fatalną sytuację na sali, szukałem rozpaczliwie jakiegoś wyjścia, które by mogło odmienić niedobry dla nas wynik głosowania. Nie udało mi się tego dokonać, w dodatku dopuściłem się naruszenia autorytetu partii i tow. Gomułki.
Mam pełną świadomość tego i gotów jestem ponieść wszystkie konsekwencje, które kierownictwo partii uzna za właściwe.
Warszawa, 10 kwietnia
Marta Fik, Marcowa kultura, Warszawa 1995.
Muszę zacząć od mowy premiera Cyrankiewicza, któremu jestem wdzięczny, że w sposób kulturalny, tak jak to uważał, ocenił naszą interpelację i że nie obraził posłów, którzy tę interpelację podpisali, między innymi nie obraził mnie, najstarszego z Koła Poselskiego „Znak”, pisarza, członka Rady Państwa do tej chwili. Polityka może być traktowana w bardzo różny sposób. Polityka jest także szkołą upokorzenia i tę szkołę upokorzenia Koło Poselskie „Znak” — a ja z nim, z moimi przyjaciółmi — nie raz znosiliśmy.[...]
Ja mówię tutaj osobiście, chociaż w porozumieniu z Kołem Poselskim „Znak” i ta moja mowa jest moją mową osobistą. Ze wszystkich przemówień, jakie tutaj były dotąd wypowiedziane, oceniających interpelację Koła Poselskiego „Znak”, najbardziej mnie zabolała interpretacja, jaką dał pan marszałek Zenon Kliszko, który powiedział między innymi, że ta interpelacja stawia nas poza narodem i że nas izoluje od narodu.[...] Muszę wyznać i adresuję to do pana marszałka Kliszki, że ja ten naród, taki jaki jest, kocham miłością śmiertelną. Wierzę, że dla tego narodu kierownictwo polityczne w osobie Gomułki troszczy się o jasną i wielką dla niego przyszłość. Nie oznacza to wcale według mego przekonania, aby partia nie popełniała błędów. Nie chcę ich wyliczać, bo pozytywy przewyższają wszelki rejestr błędów. [...] Z wielkim moralnym protestem wysłuchałem przemówienia Józefa Ozgi-Michalskiego, a także niektórych innych mówców. Sytuacja, jaka zaszła w marcu — to wielka tragedia narodowa, której nie można zbywać dowcipami. Czy są winni? Jak ich dostrzec? Kogo karać? Może wszyscy jesteśmy winni? Stwierdzenie Ozgi-Michalskiego, że Koło „Znak” jest resztówką reakcji w Sejmie, należy do wątpliwej wartości dowcipów.
[...] Pomawianie mnie, że podpisując interpelację, adresowałem ją do ulicy, do „Wolnej Europy”, do syjonistów, uderza we mnie ciosem bardzo ciężkim. Czy to jest zła wola, dyskredytacja, obraza — nie chcę nikomu przypisywać tych intencji. Może to jest tylko nieopatrzne, w ferworze wypowiedziane sformułowanie, ale oświadczam, że wiele sił, energii, czasu, myśli poświęcałem w ciągu jedenastu lat jako człowiek dobrej woli Polsce Ludowej, socjalistycznej. Wierzę w jej przyszłość, co nie oznacza, abym nie bolał nad błędami, jakie nieraz władza naszego kraju popełnia. Jestem nie tylko posłem, mam zaszczyt być członkiem Rady Państwa PRL, służę Polsce nie tylko działalnością polityczną, ale działalnością literacką. Ostatnie moje książki, to książki o Polsce, książki do dna duszy zaangażowane, wysnute z zamyśleń nad historią przeszłą i teraźniejszą naszego narodu. Jestem złym posłem, bo rzadko odwiedzam swój okręg wyborczy z powodu coraz gorszego stanu zdrowia (głos: To dobrze), ale do swoich wyborców i do całego społeczeństwa odzywam się jako pisarz, jako jeden z twórców kultury narodowej. Jakie jest to moje słowo pisarskie, nie do mnie należy ocena. Boli mnie tylko to, że z autorytatywnych ust usłyszałem, iż jestem w izolacji i poza narodem. To jest zarzut zbyt ciężki, abym mógł przejść nad nim z lekkim sercem.
Ponieważ do tej chwili mam zaszczyt być członkiem Rady Państwa, a tę godność — przyznaną mi przez Sejm PRL — traktowałem jako zobowiązanie patriotyczne i moralne, proszę pana marszałka o to, aby Sejm wyraził wotum zaufania do mnie, a w przeciwnym wypadku — aby mnie zwolnił z zaszczytnego stanowiska członka Rady Państwa.
Warszawa, 10 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.