Piątek, 27 czerwca 1947. Ludzie chodzili koło swoich obejść jak nieprzytomni, nie wiedzieli, jak mają rozstać się z rodzinnym domem, ziemią ojców. Zdawało się, że gdyby dać im broń, broniliby się do końca. [...] Nasi sąsiedzi Maślankowie mieli psa. Zawsze był uwiązany, postrzegałam go jako groźnego. Ale teraz, kiedy już zabrakło gospodarzy, spuszczony z łańcucha przybiegł na nasze podwórze i zaczął wyć. W tym momencie pies wydał mi się łagodny, podeszłam więc i pogłaskałam go, a wtedy psu popłynęły z oczu łzy, zaczął żałośnie skomleć, jakby prosił, żeby także jego zabrać z miejsca, którego nastał kres.
27 czerwca
1947. Propamjatna knyha, red. Bohdan Huk, Warszawa 1997.