Tej nocy, z 19 na 20, nasze dowództwo urządziło atak na Dworzec Gdański. Oczywiście, atak się nie udał. Z kompanii biorącej bezpośredni udział w ataku wróciło kilku żołnierzy. Reszta zabici, nie zdołano nawet z szyn kolejowych pozbierać swoich rannych. Dla wielu rodzin ciężki smutek i żałoba. Jaki cel miał mieć atak? Nie wiadomo. Bez armat, czołgów i dostatecznej ilości broni automatycznej.
Warszawa, 20 sierpnia
Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów (BUiAD) IPN, sygn. AK 159.
Radiogram z Cairo
Otrzym[ane] 20 VIII, g[odzina] 16.00
Gen. Anders — Depesza Nr 4478 z Londynu:
Proszę rozważyć, czy depesza Pana Generała do Kraju może być przekazana w tej formie. Zawiera ona ustępy ce pomocy, za które Kraj mógłby mieć później żal do Pana Generała. Mam na myśli oświadczenie co do dokonanej skutecznej interwencji oraz słów zachęty do oporu, podczas gdy Warszawa oczekuje zrzutów, zrzutów i jeszcze raz zrzutów. Wilson [naczelny dowódca sił alianckich] i Slessor [dowódca brytyjskiego lotnictwa], jak już Panu Generałowi wiadomo, ponownie wstrzymali loty nad miastem dla polskich i dla brytyjskich załóg, ze względu na poniesione straty kilkunastu samolotów. Od trzech dni Polacy mają pozwolenie jedynie w okolice Warszawy, Anglicy jedynie w południowo-zachodni obszar kraju. Odcięta Warszawa co dzień domaga się zrzutów na Śródmieście. Meldowałem osobiście do W[ilsona] i S[lessora], by nie wysuwali argumentów strat, bo cóż oznaczają straty kilkunastu samolotów wobec perspektywy upadku Warszawy i grożącej rzezi obrońców i ludności cywilnej. Najbardziej władze centralne zasłaniają się skiem W[ilsona] i S[lessora]. Niech Pan Generał nie ustaje ze strony swej w naciskach. Dotychczas okazana pomoc jest kroplą w morzu, zrzuty muszą być ciągłe, bez względu na wysoki procent strat.
Naczelny Wódz
Rozszyfr[owane] 20 VIII, g[odzina] 17.30
[Dopisek odręczny] Dołączyć depeszę D[owód]cy Korp[usu] do Kraju
Michał Zarzycki, Anders wobec Powstania, Karta nr 42, 2004.
O godz. 6 rano polecił nam Piecyk [szef kuchni] szybko przygotować śniadanie dla załogi, następnie wydał nam porcje żywnościowe, składające się z paczki sucharów, paczki miodu sztucznego i paczki świec dla każdej więźniarki, po czym zarządził, abyśmy były przygotowane do drogi, ponieważ w każdej chwili możemy stąd odjechać. Po wydaniu śniadania załodze (bardzo zresztą już nielicznej, bo wielu wyginęło w czasie walk z powstańcami poza terenem Pawiaka) zauważyłyśmy, że na teren więzienia zaczynają wjeżdżać samochody ciężarowe, z których wysiadali Niemcy. Jak się wkrótce okazało, był to oddział tzw. minierów, który miała za zadanie podminować całe więzienie i wysadzić w powietrze. Do pracy swej przystąpili natychmiast, a nam polecono zagasić ogniska w kuchni i ładować na samochody ciężarowe wskazany przez gestapowców sprzęt oraz pozostałą jeszcze żywność: mąkę, ryż, cukier. Po dokonaniu tych czynności polecono nam udać się do kancelarii, gdzie „uroczyście” pan komendant oświadczył nam, że mamy darowane życie, ale z to musimy pracować i milczeć. Potem załadowano nas na samochody (samochód, którym jechałyśmy, naładowany był amunicją) i wraz z całą załogą ruszyliśmy w nieznane, opuszczając Pawiak, miejsce strasznego męczeństwa.
Warszawa, 20 sierpnia
Wspomnienia więźniów Pawiaka 1939-1944, Warszawa 1964.
Wyszliśmy, gdy było już ciemno. Długą, przez Teatr Miejski i Daniłowiczowską doszliśmy do Banku Polskiego. Tam przesiedzieliśmy całą noc w dużej sali na parterze. Część chłopców była rozstawiona na stanowiskach, ale noc przeszła cicho. [...]
Od rana zaczęło się bombardowanie. Na szczęście bomby padały gdzieś dalej, ale kazano nam przejść na korytarz bliżej schronu, gdyż część budynku była do pierwszego piętra zniszczona. O 11-ej dużo osób poszło na Mszę św. do pobliskiej kaplicy na terenie Banku. [...] W pewnej chwili nadleciały znów samoloty. Wybuchy były bardzo silne i blisko. Po chwili przyniesiono wielu rannych, pomiędzy którymi był i ksiądz. Bomba trafiła w ołtarz podczas Podniesienia.
[...]
Tymczasem Niemcy przypuścili szturm. Walka toczyła się już w salach i korytarzach gmachu. Żołnierze ze stałej obsady, którzy mieli odpoczynek, zaczęli wiać. Punkt opatrunkowy się zwijał. Kucharz biegał w rozpaczy, gdyż właśnie przygotował świetny, niedzielny obiad!
Posłano po pomoc i amunicję, ale dowództwo odmówiło. Wkrótce jednak przyszedł mały oddziałek, z dziesięciu ludzi, nawet dobrze uzbrojonych, ale tylko na jedną godzinę.
[...]
Dla podniesienia psychiki walczących „Antoni” kazał dawać obiad. Chłopcy wpadali po jednym na chwilę, aby tylko zdążyć przełknąć trochę „świątecznego” obiadu.
Warszawa, 20 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.