Szare postacie podnoszą się nagle. Jest ich dużo, bardzo dużo. Szturm. Pocisk unieszkodliwia nasz karabin maszynowy. W takiej chwili! Rzucamy granaty. Robi się szaro od pyłu. Huk rozrywa uszy. Naprzeciwko naszej pozycji pędzi susami kilku hitlerowców. Strzelamy oszczędnie. Mało amunicji. Znów granaty. Tym razem ostatnie. Ogromny blok walącego się muru ląduje na głowach paru nacierających. Granat wrzucony do wnętrza naszego pokoju toczy się poprzez próg i wybucha w korytarzu. Na moment głuchnę. Nie słyszę nawet własnych strzałów.
Wpadają. Chronimy się do korytarza. Porucznik „Wagner” ciężko ranny w rękę. Zmieniam gwałtownie magazynek. Przebiegamy w prawo. W drzwiach następnego pokoju natykam się na czarnego jak diabeł szwaba. Strzelam pierwszy. Zgina się i powoli, jak na zwolnionym filmie, osuwa się na podłogę. Serie odpryskują tynk nad głową. Chwytam automat zabitego i strzelam w głąb pokoju. Nadbiega jeszcze paru powstańców. Cofamy się do dalszych sal. Strzelec „Chwast” przybity bagnetem do podłogi. Obok niego esesman z wywalonymi na zewnątrz jelitami. Obaj żyją.
Warszawa, 19 sierpnia
Janusz Kozłowski, W baonie, Warszawa 1970.
Rano, gdy tylko obudził się dzień, wybiegłem z piwnicy na dwór. Słońce wschodziło, mgły ustępowały, zapowiadał się śliczny dzień. Ojciec od rana znajdował się już na forcie [czerniakowskim]. Ruch wszędzie był niesamowity. Przede wszystkim zaraz o piątej zaczęto wznosić barykadę na Powsińskiej, przed mostem, a po niej rowy dobiegowe do fortu i do parku. Również na samym forcie chłopcy się okopywali zawzięcie, wnosząc na szańce niemieckie lotnicze formularze, raporty tzw. Flugansage, które całymi blokami zalegały kilka kazamat.
Fort tętnił życiem. Intendentura nie próżnowała. Od razu uruchomiono warsztat rusznikarski, ruszyła produkcja butelek samozapalających i granatów. Przystąpiono do zorganizowania nasłuchu radiowego. […] Ponieważ energii elektrycznej nie było już na Sadybie od 3 sierpnia, początkowo zasilano aparaty radiowe prądem z baterii i akumulatorów, ale później Ryncio [Ryszard Zienkiewicz] wpadł na bardziej oryginalny pomysł. Na specjalnych stojakach ustawił rowery z dynamami do reflektorów i kolejno na zmianę kilku powstańców pedałowało w miejscu, zasilając w ten sposób prądem aparaty radiowe. Potem użyto do pedałowania niemieckich jeńców. […]
W bloku [przy ulicy Morszyńskiej 5] panował też niezwykły ruch. Pospiesznie organizowano szpital polowy, ponieważ drewniany budynek szkolny w razie ewentualnego ostrzału artyleryjskiego czy bombardowania lotniczego nie dawał absolutnie żadnego zabezpieczenia. Zaczątkiem szpitala w bloku stało się mieszkanie generałowej Branickiej. W narożnym pokoju od podwórka urządzono salę operacyjną, ponieważ ta strona bloku była zasłonięta od północy budynkami ulicy Okrężnej, od zachodu skrzydłem bloku, a od wschodu mieszkaniem Wacława Rogowicza, zresztą z tej strony, od Wisły, atak artyleryjski był najmniej spodziewany. […]
Mimo ostrzału na Sadybie panował ruch jak w najlepszych przedwojennych czasach. Sklepy były otwarte. Po drugiej stronie ulicy, na ścianie domu przy Okrężnej 5, wisiał barwny plakat, przedstawiający młodego żołnierza w hełmie, z karabinem na ramieniu. U dołu plakatu duży napis nawoływał: „Wszyscy w szeregi AK.” Radość z wolności malowała się na wszystkich twarzach. Na ulicy tu i ówdzie widać było żołnierzy z zawadiackimi minami, z bronią niedbale zawieszoną na ramieniu czy na szyi. Na każdym kroku obdarzani byli serdecznymi uśmiechami i powitaniami.
Warszawa, 19 sierpnia
Maciej Piekarski, Tak zapamiętałem, Warszawa 1979.