O piątej rano czujka nasza zaobserwowała maszerującą ulicą Gęsią ekipę bandytów, którzy prowadzili ze sobą dwóch Żydów, kapusiów z Befehlstelle [komendy SS kierującej akcją wysiedleńczą z getta]. Nagle cała ta falanga zatrzymała się na posesji zgruzowanego domu Gęsia 3. Dały się słyszeć [...] nawoływania do wyjścia Żydów z bunkra — wykrzykiwane po żydowsku. I w tym wypadku użyto tego samego podstępu wołając: „Żydzi wychodźcie już, koniec wojny”. Nikt się jednak nie zjawiał. Wówczas bandyci zaczęli odrzucać gruz i wiercić otwory w ruinach. Robota ta zajęła im cztery godziny. Ale nie zrezygnowali z dalszych poszukiwań. O godzinie 10.00 rano wywiercili gdzieś otwór. [...]
Po chwili usłyszeliśmy rozkaz jakiegoś SS-mana „Schmeis ran das gift” [Puść tam gaz], skutki tego zarządzenia nie dały długo na siebie czekać. [...] Spod ziemi zaczęły wypełzać pierwsze postacie kościotrupów, które zanosiły się okropnym kaszlem, rzężeniem — donośnie charcząc, co wskazywało, że nowe ofiary dusiły się jakimś gazem. Wśród morderców zapanował ogólna wesołość, a niemilknące salwy śmiechu do rozpuku z okrzykiem „Jude halt” trwały z piętnaście minut.
Z podziemnej nory wyszło 25 osób: mężczyzn, kobiet i dzieci. Bandyci otoczyli ich zwartym kołem i ustawili w dwuszeregu koło muru. Gdy wreszcie minął napad wściekłej wesołości bandytów i atak duszności u Żydów, jeden z SS-manów wszedł do koła i przemówił do naszych ofiar: „Ihr Alle Männer kommt zu Arbeit nach Poniatowo. In eine Metalwerk von W.C. Toebbens” [Wy wszyscy mężczyźni pojedziecie do pracy w fabryce metalowej W.C. Toebennsa w Poniatowej]. [...]
Bandyci ustawili na nowo swe ofiary, tym razem w jeden szereg i rozkazali wszystkie bagaże ułożyć na stos w jednym miejscu. Po czym padła komenda po niemiecku, aby Si wszyscy w przeciągu pięciu minut rozebrali się do naga. [...] Mężczyźni stanęli w kalesonach, a kobiety w bieliźnie — nie wiedząc o tym, że dają wspaniałe pole do popisu. SS-man dopadł do jednego mężczyzny, potężnym kopnięciem zdarł mu kalesony, inny chwycił go (w rękawiczkach) za członka i szarpał. Gdy człowiek ten krzyczał w niebogłosy — SS-man zanosił się rechotliwym śmiechem. [...] Potem dobrali się do jednej z kobiet, zdarli z niej bieliznę, nie szczędząc przy tym uderzeń. I tak obrabiali każdą osobę kolejno, szafując hojnie razy pięścią między oczy [...].
Po skończeniu ogólnej rewizji o godz. 16.00 kazali Żydom wytrzepać swą odzież, wstać (dotychczas siedzieli na bruku nago, oparci o mur getta) i ubrać się, po czym zapowiedzieli, że bez bagaży pomaszerują na Umschlagplatz, skąd wyjadą do Poniatowej na roboty. [...] Po pół godzinie słychać było serię strzałów z ogródka na ul. Zamenhofa i serie następujące szybko po sobie, nie milknące przez 15 minut. [...] Po godzinie do nozdrzy naszych wiatr przyniósł swąd spalenizny — to trupy spalały się już zamieniając się w popiół.
Warszawa, 30 czerwca
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.
Koło jedenastej w nocy ktoś zapukał do drzwi wejściowych, ponieważ już nikogo nie było ze służby, siostra właściciela, pani Kowerska, otworzyła okno i z wysokości parteru starała się dowiedzieć, o co chodzi. Okazało się, że przed domem stoi kilku ludzi cywilnie ubranych w łachmany i komunikujących, że uciekli w swoim czasie do lasu, tam stworzyli bandę, a teraz, ponieważ wiedzą, że są w okolicy wojska niemieckie, pragnęliby wiedzieć ich rozmieszczenie, by nie wpaść w ich ręce. Gdy odpowiedziano, że o rozmieszczeniu wojsk nic mieszkańcom domu nie jest wiadomym i tym się nie zajmują, poproszono o przenocowanie. Gdy i na to nastąpiła odmowa, natarczywi a niemili goście opuścili podwórze i skierowali się ku szosie biegnącej wzdłuż ogrodu.
Po godzinie zjawili się na nowo i gwałtownie zaczęli się dobijać. Zaalarmowany dom cały zaczął się przysłuchiwać rozmowie, którą tym razem już pan domu prowadził. Znowu zaczęło się od wypytywania o rozmieszczenie wojsk niemieckich, a gdy odpowiedź jasno brzmiała, że ta sprawa nikogo w domu nie interesuje, nagle usunęli się cywilni, dając miejsce gestapowcom, którzy za rogiem domu ukryci, czekali momentu, kiedy będą mogli dom zaatakować. Kilkunastu ich uzbrojonych w rewolwery i maszynowe pistolety rozbiegło się po domu, wystrzeliwując wszystkich, kogo tylko w domu znaleźli. Czynili to systematycznie i pod wodzą kapitana, stojącego na czele oddziału w tym przedsięwzięciu obliczonym wyraźnie na rabunek na drodze masakry. Oprócz dwóch synów domu, których matka zdążyła jakoś ukryć na strychu domu, wymordowani zostali wszyscy w liczbie dziewiętnastu, których załadowano na platformę konną znajdującą się na podwórzu i zawieziono na koniec ogrodu, gdzie we wspólnym grobie pochowano. Jedynie stary służący, mieszkający poza ogrodem i z tego powodu z ogólnego pogromu ocalały, był zresztą tylko z daleka świadkiem tego, co się stało. Czyn tego osławionego SS niemieckiego, czyn niczym nieumotywowany, a tylko w chęci rabunku i zupełnym zdziczeniu znajdującym swe źródło — przejął zgrozą całą okolicę i stał się przykładem tego strasznego bezprawia, jakie władze niemieckie na terenie polskim szczepiły, a potem tolerowały.
Zbydniów, 24 czerwca
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.