Do gabinetu prezesa Gminy [Adama Czerniakowa] weszło trzech panów: major SS [Hermann] Höfle, dowódca przybyłej do Warszawy Vernichtungskommando, Untersturmführer SS [Karl] Brandt, referent do spraw żydowskich w Warszawie i Oberscharführer [Gerhard] Mende. Prezes powstał z fotela, kolejno podali mu ręce na powitanie. Zajęli wolne wygodne fotele. Brandt uprzejmym głosem pozwolił prezesowi usiąść.
[...] Niepokoiła go ta wizyta, niepokoiła przesadna uprzejmość i układne, spokojne gesty „gości”. Ciszę przerwał nieco ochrypły głos Brandta. „Warszawskie getto przeludnione — skandował każde słowo — ludność getta w przeważającej części nie pracuje. Zaledwie znikoma część pracuje w warsztatach, produkujących towary dla potrzeb wojennych. Reszta — zatrzymał się przez chwilę, jakby szukając odpowiedniego zwrotu — nic nie robi, próżnuje, zajmuje się handlem niedozwolonymi artykułami, uprawia czarną giełdę lub nic nie robi. W warszawskim getcie jest ciasno, nawet ulice są przeludnione. Tyfus plamisty panuje od dwóch lat. Epidemia, mimo środków zaradczych, jakie przedsięwzięto, stale wzrasta. Szmugiel, pomimo obostrzeń, jakie zastosowano, stale wzrasta. W sklepach sprzedają artykuły, które w getcie nie rosną. Olbrzymi procent Żydów korzysta z waszej opieki społecznej, żyje na koszt Judenratu, a Judenrat nie ma pieniędzy”. Słowa padały coraz wolniej. Czerniaków siedział nieporuszony. Zahipnotyzowany samym dźwiękiem cedzonych powoli słów. „Na to wszystko, co wymieniłem, jest jedna [rada], która wyjdzie na dobre Judenratowi i Żydom. Wysiedlenie. [...] Należy wysiedlić element nieproduktywny, szkodliwy, który żyje kosztem innych. Przesiedlimy ich na wschód, gdzie będą pracowali. W tym celu [...] — znów namyślał się chwilkę — podpisze nam Pan ten arkusz”. Pochylił się do przodu i wolnym ruchem położył na biurku memoriał gestapo. Rozkręcił duże wieczne pióro i podał je, odwróciwszy je przedtem stalówką do siebie. Czerniaków wziął papier i pióro. [...]
Udawał przez chwilę, że jeszcze czyta. Chciał przymknąć na chwilę zżarte nagle gorączką suche powieki. Opanował się. Wiedział, że trzy pary oczu biją w niego. Trzymał jeszcze w ręku [...] piekące pióro. Odłożył arkusz papieru. „Pozwolą panowie...” Trzej panowie poruszyli się jednocześnie, jak gdyby mieli zamiar rzucić się na niego. Zrozumiał. „Proszę panów o pół godziny. W ciągu pół godziny prześlę panom podpisaną prośbę”. Wyszli, nie spojrzawszy na niego [...] Po pół godzinie zaintrygowani radni zaczęli zaglądać [do gabinetu]. Twarz prezesa była blada, ale uśmiechnięta. Wyzwalającym uśmiechem śmierci. Prezes otruł się maleńkim proszkiem cyjankali. Gorące serce inżyniera Adama Czerniakowa, prezesa największej żydowskiej gminy w Europie, przestało bić.
Warszawa, 23 czerwca
Pamiętniki z getta warszawskiego, fragmenty i regesty, oprac. Michał Grynberg, Warszawa 1993.