Droga Pani Stefanio!
[...]
Straszna jest tęsknota w więzieniu. Mamy tu trochę chuderlawych drzewek z wronimi gniazdami. Rozdziobią nas wkrótce kruki, wrony! [...] Przy tym powiadają panikarze, że na wiosnę będzie cholera.
Zapomniałam, że nie mam w zwyczaju pisać makabrycznych listów. Jest to tym bardziej karygodne, że nie jestem wcale w złym nastroju, a sytuacja moja jest niegorsza niż Pani, a raczej na pewno lepsza. Wyglądam ponoć świetnie, „interes” prosperuje, zarobki zwiększają się, nie mam żadnych kłopotów materialnych niezwiązanych z moją osobą i muszę dbać tylko o jeden żołądek, podczas gdy Pani ma trzy. Pracuję wprawdzie nadludzko, ale mam za to chleb ze smalcem lub marmoladą i talerz dobrej zupy za 3,5 złotego na obiad. To jest bardzo dużo jak na nasze stosunki, toteż jestem zadowolona z siebie i z Pana Boga, że mi daje siły chodzić objuczoną po piętrach 6–8 godzin dziennie i jeszcze trochę...
Jest mi teraz lepiej niż dawniej. Prowadzę bogate życie towarzyskie i — o ile mi czas na to pozwala — jestem stale z ludźmi, którzy by się Pani bardzo podobali. Urządzamy sobie „sobotnie wieczory” (zamiast „obiadów czwartkowych”), na których czasem są koncerty z płyt, bo i o płyty postaraliśmy się niedawno, chociaż z wielkim trudem. Mamy już III, V i IX symfonię Beethovena, prawie całego Chopina w najcudowniejszych nagraniach i różne inne cuda. Chodzimy zresztą na koncerty, urządzane tu przez ŻOS — „Żydowską Orkiestrę Symfoniczną”, które tak się mają do muzyki, jak fotografia w gazecie do oryginału jakiegoś arcydzieła malarstwa, ale chodzimy na te koncerty. Dla mnie przynajmniej są one atrakcją nie tylko muzyczną, ale i towarzyską.
Poza tym jest jeszcze coś, a raczej „ktoś”. Jest mi bardzo bliski i właściwie doskonale zastępuje mi cały świat. Natomiast pewna jestem, że cały świat, gdyby był przede mną otwarty, nie mógłby mi go zastąpić.
Warszawa, 14 lutego, sobota
Halina Szwambaum, Błagam o listy, „Karta” nr 63, 2010.