Tym razem nikt nikogo oficjalnie nie obełgiwał, nawet nie groził. Afisze zapowiedziały po prostu dzień i porządek plebiscytu [wyborów do Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy]. Ale Polacy lwowscy wiedzieli już doskonale, czym grozi bojkot głosowania. Zagorzalszym głowom tłumaczyliśmy, że choćby, poza Ukraińcami i Żydami, żaden Polak nie stawił się do urny, to i tak według oficjalnych obliczeń liczba wszystkich głosujących wynosić będzie 99,2% ogółu. Czyli że nie warto narażać się na represje bez żadnego pożytku dla narodowej sprawy. No i poszliśmy posłusznie wszyscy. W „ogonku” wyborczym spotykaliśmy znajomków. Nie mówiliśmy do siebie nic.
Lwów, 22 października
Kazimierz Brończyk, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 8715.
Po zamknięciu lokalu [wyborczego] przystąpiono do opróżniania urn i liczenia głosów. Przewodniczący komisji, Sowiet, widząc pokreślone i popisane karty wyborcze, zażądał odczytania mu treści napisów. Padł blady strach na członków komisji, bo na kartach były po polsku i po ukraińsku wyzwiska i obelgi pod adresem władz... Ale trzeba było czytać, chociaż głos się łamał w oczekiwaniu na najgorsze. I tu nastąpiło coś całkiem niespodziewanego. Sowiet zaśmiewał się i wykrzykiwał z uznaniem: „Toczno kak u nas, toczno kak u nas!” [Dokładnie jak u nas]. Gdy już mu się znudziła ta zabawa, kazał spalić wszystkie karty i podpisać [przygotowany] zawczasu protokół z wynikami: 99,92% frekwencji i głosy na poszczególnych kandydatów rozłożone zgodnie z ich ważnością i kolejnością na karcie wyborczej. [...]
W ten sposób staliśmy się obywatelami pierwszego na świecie państwa robotniczo-chłopskiego.
Brody, 22 października
Stefan Büchner, AW, sygn. II/1256/2 KW.