W związku z masowym powrotem na Śląsk za Olzą osób, które w liczbie kilkudziesięciu tysięcy z powodu swej narodowości polskiej zmuszone były opuścić tę swoją ziemię ojczystą w latach 1919–38 i przenieść się za granicę do Polski, zachodzi konieczność sprawnego uregulowania obecnie emigracji osób narodowości czeskiej do Czechosłowacji.
Podaję zatem do wiadomości, że celem przyspieszenia formalności, związanych z wyjazdem do Czechosłowacji tych osób, odpowiednie przepustki będą wydawane bezpośrednio przez komisariaty policji w gminach miejskich i posterunki policji w gminach wiejskich. Jest pożądanym, aby zainteresowani zaopatrzyli się w przepustki do dnia 1 listopada br. i w spokoju opuścili teren Państwa Polskiego.
Cieszyn, 10 października
Tyły armii czechosłowackiej znikały za zakrętem, przy tym rozbrzmiewał śpiew żołnierzy, zarazem pocieszających i uspokajających ludność, że prawda w końcu zwycięży i że ich powrót jest tak pewny, jak to, że teraz odchodzą. Tu i ówdzie żołnierze rzucali dziewczętom kwiaty i upominali je: „U licha, bądźcie nam wierne, dopóki po latach nie wrócimy”. [...]
Niektórzy z Czechów, zwłaszcza ci, którzy mieli w dobie plebiscytu poważniejsze spory z Polakami, pospiesznie uchodzili w ślad za armią czechosłowacką. Zabierali ze sobą, co tylko się dało, na samochodach, na wozach, na wózkach, na rękach, piechotą czy na wozie. [...]
Ludność polska zgromadziła się przed Domem Robotniczym, stojącym przed zakrętem drogi z Karwiny, nieopodal przystanku kolei elektrycznej. Większość ludności czeskiej pozostawała w swoich domach i jedynie przez okno obserwowała pochód polskich żołnierzy, kroczących wśród wiwatów mieszkańców polskich. [...]
Ujawnił się charakter niektórych czeskich ludzi: wmieszali się w tłum Polaków i witali wojsko polskie jako najprawdziwsi Polacy, acz niektórzy z nich trzy miesiące temu wysławiali Pragę jako „Sokoły”. Cóż, na świecie żyją także ustraszone duszyczki. W powietrzu unosiły się słowa nie swojskie, lecz łacińskie: „Vivat polskiej armii! Vivat!!”. Kwiaty sypały się na głowy zaskoczonych polskich żołnierzy, którzy tracili już pewność, czy Czesi opuścili Zaolzie dobrowolnie, czy też oni starli się z nimi w zwycięskiej walce. [...]
A uchodźcy polscy, którzy w chwili mobilizacji odeszli do Polski, wracali teraz sławetnie do domu, w mundurach, z aureolą.
Dąbrowa, 10 października
Kronika Dąbrowy, 1927–1945, Státní okresní archiv Karviná, sign. 505, i.č. 121, tłum. Bohdan Małysz.
Najgorszym dniem w życiu był dla nas ten, gdy Polacy przyszli do Karwiny. Kiedy od Frysztatu zaczęła rozbrzmiewać muzyka, nagle cały Sowiniec się wyludnił, albowiem wszyscy Polacy poszli witać armię polską. Nam, Czechom, oczy nie wyschły do wieczora. Polacy spoglądali na nas niczym na morderców, żaden z nami nie rozmawiał. Kiedy poszłam do sklepu, od razu zaczęli wyzywać Czechów i lamentować, jak Polacy byli przez Czechów dręczeni. Było to tak wierutne kłamstwo, że człowiek byłby w stanie się za to nawet bić, musiałam się z trudem powstrzymywać. Wieczorem nie wolno nam było wychodzić z domu, ponieważ pod oknami czyhali polscy terroryści, żeby nas natłuc.
Karwina, 10 października
Valentin Valeček, Těšínsko za polské okupace v letech 1938–1939, Ostrava 1966, Slezský ústav ČSAV. Slezská vědecká knihovna Opava, sign. S 15.732, tłum. Bohdan Małysz.
Łazy zostały zajęte przez wojsko polskie 10 października. Cały dzień spędziłem w ratuszu, czekając na przekazanie administracji gminnej nowemu komisarzowi polskiemu [Janowi Szuścikowi]. Komisarz się jednak nie stawił. Wieczorem o 19.45 wdarł się przez płot do mojego ogrodu i mieszkania posłaniec tego komisarza. Przyniósł wiadomość, żebym na godzinę dziewiątą rano następnego dnia zwołał radę gminy w celu złożenia ślubowania.
Przyodziawszy się, udałem się do ratusza i kazałem przywołać dyrektora urzędu gminnego Karola Sznapkę. Do ratusza nas jednak nie wpuszczono, pilnował go członek polskiej Policji Państwowej, a w środku był także żołnierz. Ponieważ chcieliśmy napisać zaproszenie na maszynie i skopiować je za pomocą przebitki, poszliśmy do mojego mieszkania, gdzie miałem swoją maszynę do pisania. Przed domem budowniczego Hamrlíka stali trzej policjanci polscy oraz trzej cywile. Wszyscy raptem rzucili się za nami i żądali, abyśmy się wylegitymowali. Pokazałem nakaz przyszłego komisarza polskiego.
Nakazali nam znienacka, byśmy szli do mojego mieszkania. Kiedy szliśmy aleją, a ja pozostawałem w tyle, chamsko mnie popychali, tłukli pięściami w plecy, uderzali karabinem po ramieniu i grozili bagnetem. Jako że nie nadążałem za ich szybkimi krokami, jeden z policjantów złapał mnie za kołnierz i dusząc podniósł mnie do góry. W mieszkaniu do¬pchali nas do kuchni. Tu począł ich dowódca krzyczeć, że tylko czeska świnia ośmieli się jego, urzędnika z wielkiej Polski, prowadzić do kuchni. Znowu mnie chwycił, potrząsał, aż w końcu cisnął mną o ścianę.
Podczas odnotowywania danych osobowych pytał mnie groźnym tonem, dlaczego już dawno nie opuściliśmy wielkiej Polski. Ponownie poprosiłem go o zapisanie w swych notatkach, że jestem w Łazach nauczycielem, już od 35 lat, a więc od czasów, gdy nie było jeszcze żadnej Polski. Na to zamilkł i po chwili krzycząc oznajmił mi, że w ciągu 24 godzin muszę stąd odejść, jeżeli nie chcę zostać zastrzelony.
Łazy, 10 października
Valentin Valeček, Těšínsko za polské okupace v letech 1938–1939, Ostrava 1966, Slezský ústav ČSAV. Slezská vědecká knihovna Opava, sign. S 15.732, tłum. Bohdan Małysz.