W kołach robotniczych pogłębiało się od ustąpienia ministrów socjalistycznych niezadowolenie, wzrastały nastroje strajkowe. Posłowie lewicowi w Sejmie uchwalali na wspólnym posiedzeniu klubów ostrą opozycję. Nad Warszawą zbierała się wiosenna burza. [...]
Połączyłem się z Poznaniem, gdzie okręgiem wojskowym dowodził generał Kazimierz Sosnkowski. Był on zarazem pierwszym delegatem polskim na Konferencję Rozbrojeniową. Pozorując więc moją prośbę ważnymi wiadomościami otrzymanymi z Genewy, zwróciłem się doń o niezwłoczne przybycie do Warszawy. Nazajutrz rano [12 maja] spotkaliśmy się na Wierzbowej [w Ministerstwie Spraw Zagranicznych — przyp. red.]. Przyznałem się, że nie chodzi mi o rozbrojenie Europy, ale walk wewnętrznych. Byłem przekonany, że tylko on, zadomowiony obok Komendanta [Józefa Piłsudskiego] w legendzie Szef Legionów, znany wszystkim żołnierzom długoletni minister spraw wojskowych, potrafi przeszkodzić wciągnięciu armii w rozgrywki polityczne.
Generał nie oburzył się na mój podstęp. Ruszył na miasto, obiecał wrócić po południu. Zamiast tego zatelefonował do mnie wieczorem: „Niestety, już za późno. Nie mogę odwrócić biegu wydarzeń. Wracam do Poznania”. Z głosu wyczułem jego osobistą i czekającą całą Polskę tragedię.
Warszawa, 11–12 maja
Kajetan Morawski, Tamten brzeg. Wspomnienia i szkice, Paryż [1961], [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Tegoż dnia po południu otrzymałem od gen. [Gustawa] Orlicza-Dreszera przez telefon informację, iż został on wezwany pilnie do Sulejówka. Zaraz tam wyjeżdża, nie zna powodu wezwania, ale skoro tylko będzie miał jakieś wiadomości, da mi znać. [...]
Wieczorem przybyłem do koszar. Zastałem tam już paru oficerów, wezwanych przeze mnie wcześniej. Przeprowadziłem nocną inspekcję w pułku, poinformowałem wezwanych oficerów o napiętej sytuacji politycznej, po czym udaliśmy się na spoczynek. W kancelariach pułku rozstawiono dla nas łóżka polowe.
Około godziny 2.00–3.00 w nocy obudził mnie oficer służbowy [...]. Płk [Adam] Koc zakomunikował mi, iż Marszałek [Józef Piłsudski] postanowił uporządkować bałagan w państwie. W tym celu w godzinach rannych 12 maja Marszałek wkroczy przez most Poniatowskiego do Warszawy, na czele 7 pułku ułanów i baonu rembertowskiego.
Ja, jako dowódca 36 pułku piechoty, mam postawić pułk w stan pogotowia.
Warszawa, 11–12 maja
Kazimierz Sawicki, 36 pp (Legia Akademicka) w dniach 12−14 maja 1926 r., Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, sygn. 24/5/2/3/A3a, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Zarządziłem pogotowie marszowe obu baonów. Musiałem też niezwłocznie wysłać patrol oficerski na kolej, by zarządził i przypilnował podania nam jak najprędzej transportu kolejowego. Inny patrol został wysłany na pocztę główną, by powstrzymać komunikację telefoniczną z korpusem, aż do chwili naszego wyjazdu z Siedlec. Dowiedziałem się później, że z chwilą wstrzymania linii telefoniczno-telegraficznej zatrzymano również przebiegającą przez Siedlce linię indo-europejską (angielską), co też wnet zaalarmowało Europę.
Nakazałem wydać z MOB [zapasów mobilizacyjnych — przyp. red.] nowe cekaemy. Z magazynów bieżących — najlepsze umundurowanie, ostrą amunicję (w dużej ilości) i dużo ręcznych granatów dla podoficerów. Prócz tego nakazałem wziąć nasz sztandar z szarfami Virtuti Militari, a wszystkim, którzy mają odznaczenia — by mieli je przypięte do mundurów. Ja sam [...] udałem się konno na rampę kolejową.
Na rampie oczekiwał na mój przyjazd inżynier kolejowy, pan Żaboklicki, obiecując pod słowem przygotować i zestawić nadzwyczajny skład dla transportu. Obietnicy dotrzymał i to w rekordowym czasie. Kolejarze też z nadzwyczajnym entuzjazmem i uprzejmością, z pośpiechem zestaw przygotowali, a około 9.00 już zaczęliśmy się ładować do transportu.
[...] Żołnierze byli w doskonałym humorze i usposobieniu, a pogoda i piękne wiosenne słońce — też działały.
Siedlce, 12 maja
Wspomnienia Henryka Krok-Paszkowskiego, Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, sygn. 24/5/2/1/A2, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
W bardzo krótkiej przemowie do pułku oświadczyłem, że z rozkazu dowódcy dywizji i Marszałka [Józefa Piłsudskiego] objąłem dowództwo pułku i że pułk został powołany przez Marszałka do Warszawy. Ktoś wzniósł okrzyk: „Marszałek niech żyje!”. [...]
Bez żadnego zatrzymania się pułk maszerował bądź kłusem, bądź pieszo prowadząc konie. Jedynie gdy spotykaliśmy jakiś strumyk, szwadrony rozwinięte wchodziły do wody i poiły konie, i znów w drogę...
Dzień był gorący, wprost upalny nawet już w rannych godzinach. Nic więc dziwnego, że paru żołnierzy zemdlało w drodze, ale to nie powstrzymało tempa marszu.
[...] Pułk wyprzedzał na taksówce rotmistrz [Józef] Trepto, który wciąż był w ruchu między pułkiem a Warszawą. Parokrotnie meldował on Marszałkowi na Pradze o miejscu znajdowania się pułku. Jak mi potem powiedział Trepto, Marszałek był zadowolony z tempa marszu pułku i po jakimś z kolei meldunku miał powiedzieć: „Widzę, że Kmicic boi się, by bez niego się nie obyło”.
12 maja
Ludwik Kmicic-Skrzyński, Przewrót Majowy 1926 roku, Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, 24/5/2/1/A.11a, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Pan Generał obejmie dowództwo nad grupą lotniczą, którą sformuje Pan Generał z 1 pułku lotniczego całkowicie według swojego uznania. Cały personel i materiał 1 pułku lotniczego oddaję do dyspozycji Pana Generała.
Po objęciu dowództwa postąpi Pan Generał w myśl otrzymanych ustnie instrukcji, tzn. w razie gdyby oddziały maszerujące bezprawnie do Warszawy nie posłuchały rozkazów otrzymanych, ma Pan Generał użyć bomb i karabinów maszynowych celem całkowitego rozproszenia oddziałów.
Warszawa, 12 maja
Rozkaz gen. Tadeusza Rozwadowskiego z 12 maja 1926, Centralne Archiwum Wojskowe, Oddział II Sztabu Generalnego WP, sygn. I.303.4.820, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Gdy przyszedłem na wiadukt prowadzący do mostu, [...] zameldowałem się u Prezydenta [Stanisława Wojciechowskiego] jako dowódca szpicy. Prezydent wydał mi osobiście rozkaz: „Ma pan porucznik zamknąć most i nikogo do miasta nie wpuścić”. Odpowiedziałem: „Rozkaz, Panie Prezydencie” i ustawiłem dwa lkm-y na miejscu, rozsypując część podchorążych w tyralierę, częścią zaś usunąłem tłum, który zebrał się na wiadukcie koło Prezydenta.
[...] W pewnej chwili zobaczyłem, jak od strony Pragi zbliżył się samochód [...] Wysiadł [z niego] marszałek Piłsudski w swym błękitnym, marszałkowskim mundurze. [...] Podszedłszy do Prezydenta, zasalutował i zaczął do niego mówić. Pierwszych zdań nikt zdaje się nie słyszał. [...]
Kiedy podeszliśmy bliżej, widziałem i słyszałem następującą scenę. Marszałek, trzymając lewą rękę w kieszeni spodni, prawą rękę położył na klapie narzutki Prezydenta i głębokim głosem z akcentem prośby mówił: „Panie Prezydencie, niech mnie Pan przepuści”. Na to Prezydent odpowiedział: „Nie mogę, Panie Marszałku, tu chodzi o Polskę”. Na to Marszałek: „Ależ, Panie Prezydencie, właśnie dlatego, że chodzi tu o Polskę, ja tam muszę iść — niech mnie Pan przepuści! Zaręczam Panu, że ani Panu nic się nie stanie, ani tym żołnierzom (tu wskazał na nas) nic się nie stanie, niech mnie Pan przepuści”. Prezydent Wojciechowski stuknąwszy laską o bruk powiedział dobitnie: „Nie, nie mogę, Panie Marszałku!”.
Wówczas Marszałek włożył prawą rękę do kieszeni, a lewą wyjąwszy uchwycił Prezydenta za klapę narzutki i, jakby odsuwając go na bok, ruszył ku wojsku. Minął szpicę i podszedł do mjr. [Mariana] Porwita i kpt. Rzepeckiego i rozmawiał chwilę z nimi. Nie uzyskawszy ich zgody na wpuszczenie do stolicy, zbliżył się do małej kolumny podchorążych starszego rocznika, stanowiących obsługę lkm-ów. [...]
Kiedy to spostrzegłem, skoczyłem między Marszałka a tych podchorążych starszego rocznika i krzyknąłem: „Kordon w poprzek mostu, nie przepuścić Pana Marszałka!”. Zaś kpt. Franciszek Pająk zakomenderował: „Ładuj broń!”. Chociaż podchorążowie mieli już broń naładowaną, trzasnęli zamkami karabinów. Wówczas Marszałek uchwycił mnie za przegub prawej ręki i rzekł: „Cóż to, dziecko, do mnie będziesz strzelał?”. Patrząc Marszałkowi w oczy odpowiedziałem: „Tak jest, Panie Marszałku! Mam rozkaz Pana Prezydenta i jeszcze jeden krok, a każę strzelać!”. Widziałem twarz Marszałka tuż przy swojej. Był blady. Oczy miał obwiedzione czerwonymi obwódkami i duże zmęczenie przebijało z jego twarzy. Ale jeszcze nie rezygnował. Zwrócił się bezpośrednio do podchorążych z zapytaniem: „Dzieci, nie przepuścicie mnie?”. Kilka głosów podchorążych odezwało się: „Nie, Panie Marszałku, mamy taki rozkaz Pana Prezydenta”.
[...] Potem Prezydent w towarzystwie adiutantów odjechał samochodem.
Marszałek odszedł od nas, cofając się parę kroków w tył do północnej balustrady wiaduktu. Oparł się o nią plecami i chwilę trwał w bezruchu zupełnie zgnębiony i blady. Po pewnym czasie jednak ocknął się i rzekł: „Zostawiam wam tu [Bolesława] Wieniawę[–Długoszowskiego]. Nie postrzelajcie się. Ja tu jeszcze do was wrócę”. Potem oddalił się, wsiadł do samochodu i odjechał ku Pradze.
Warszawa, 12 maja
Henryk Piątkowski, Wspomnienia z „wypadków majowych” 1926 roku (i dyskusja na ten temat), „Bellona”, z. III, 1961, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Żołnierze Rzeczpospolitej!
Honor i Ojczyzna — to hasła, pod którymi pełnicie szczytną służbę pod sztandarami Białego Orła.
Dyscyplina i bezwzględne posłuszeństwo prawowitym władzom i dowódcom, to najważniejszy obowiązek żołnierski, na który składaliście przysięgę.
Wierność Ojczyźnie, wierność Konstytucji, wierność legalnemu rządowi — jest warunkiem dotrzymania tej przysięgi.
Obowiązek ten przypominam Wam, żołnierze, jako Wasz Najwyższy Zwierzchnik i żądam bezwzględnego wytrwania w wierności żołnierskiej.
Tych, którzy by o obowiązku tym zapomnieli, wzywam i rozkazuję im natychmiast powrócić na drogę prawa i posłuszeństwa mianowanemu przeze mnie ministrowi spraw wojskowych.
Warszawa, 12 maja
Stanisław Wojciechowski, Odezwa do żołnierzy z 12 maja 1926, [w:] Dokumenty chwili, cz. I: 13 do 16 maja 1926 r. w Warszawie. Przebieg tragicznych wypadków na podstawie komunikatów oficjalnych, prasy i spostrzeżeń świadków, Warszawa [1926], [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Byliśmy [wojska wierne Piłsudskiemu] w okresie wyczekiwania i bezczynności... Czekaliśmy... Przeciwległy [zachodni] brzeg Wisły był obsadzony przez piechotę.
Po pewnym czasie ruszył do natarcia przez most jakiś oddział piechoty [wierny Piłsudskiemu]. Rozległy się pierwsze strzały... a następnie przemówiła artyleria [wierna rządowi z tamtej strony mostu. Strzelała z placu Zamkowego wprost na most. Jedno lub dwa działa. Na moście — paru rannych. Pierwsi zaczęli strzelać z tamtej strony. Przynajmniej tak było koło mostu Kierbedzia, a zdaje się jeszcze nigdzie nie było działań...
Powtórzony atak [wojsk Piłsudskiego] doprowadził do zajęcia placu Zamkowego, Zamku samego i bezpośredniej okolicy. Na ulicach tłumy rozentuzjazmowanych ludzi. Gdzieniegdzie odzywają się okrzyki: „Niech żyje Piłsudski”.
Ulica Krakowskie Przedmieście, w rejonie gmachu Rady Ministrów, zamknięta podwójnymi szpalerami podchorążaków [wiernych rządowi]. Z obu stron, tj. w kierunku Zamku, jak i Nowego Światu. Podchorążowie stali ramię przy ramieniu z karabinami z nałożonymi bagnetami. Jeden szereg, a za nim w odległości kilku kroków następny.
Ponoć obradowała Rada Ministrów.
Warszawa, 12 maja
Ludwik Kmicic-Skrzyński, Przewrót Majowy 1926 roku, Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, sygn. 24/5/2/1/A.11a, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Mimo wszystko, co się działo, Rada Ministrów postanowiła wytrwać. Wiedząc, że w gmachu Prezydium może być już w najbliższej chwili otoczona i uwięziona, postanowiła przenieść się do Belwederu, ażeby mieć osobisty kontakt z prezydentem i pewną swobodę ruchów. Postanowiliśmy wyjechać partiami, by nie zwracać zbytnio na siebie uwagi tłumów, coraz głośniej wyjących i coraz bardziej rozjuszonych. Wyjechałem pierwszy. Zaraz za bramami dziedzińca, jak okiem sięgnąć, widziałem niezliczone tłumy ludności rozkołysane agitacją, patrzące z nienawiścią w stronę siedziby rządu. Przejechać mogłem tylko dzięki temu, że Szkoła Podchorążych utworzyła gęsty szpaler i zajęła wobec naciskających tłumów bardzo zdecydowaną postawę. Okrzyków przeciw sobie przy samym wyjeździe nie słyszałem. Widocznie mnie nie poznano.
Wskutek nagromadzonych na ulicach tłumów samochód posuwał się bardzo wolno, musiałem też wysłuchiwać obelżywych okrzyków pod moim i rządu adresem skierowanych.
Warszawa, 12 maja
Wincenty Witos, Moje wspomnienia, t. III, Paryż 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Na skrzyżowaniu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich zameldowałem się u ministra spraw wojskowych, który w stanie wielkiego podenerwowania dał mi rozkaz: „Zamknie pan porucznik Aleje Jerozolimskie na wysokości ulicy Brackiej, gdzie w tej chwili jest kordon policji, dublując go kordonem wojska. [...] Jeżeli będą usiłowali przerwać kordon — ma pan otworzyć ogień! Ma pan strzelać! Czy tylko mnie pan zrozumiał?". Zapewniłem pana ministra, że go rozumiem.
[...]
Wkrótce w głębi ulicy Brackiej z kierunku placu Trzech Krzyży pojawił się pluton szwoleżerów, szykując się do szarży. W wąskiej ulicy 20 koni szwoleżerów stanowiło groźną masę. Przez moment byłem zdezorientowany kierunkiem, z którego się pojawili, lecz gdy szwoleżerowie ruszyli z miejsca do szarży z pochylonymi lancami, po tej krótkiej chwili wahania zakomenderowałem: „Pierwszy strzał w górę, drugi do nich. Ognia!”. Rozległy się strzały. Pierwsze z nich oddane w górę nic im nie zrobiły, gdy podchorążowie oddawali drugi strzał — szwoleżerowie już nas mijali.
Stałem na jezdni przy trotuarze i zobaczyłem szarżującego na mnie szwoleżera. Dobyłem szabli, świadom, że lancy szwoleżera w galopie nie sparuję. Ruszyć się jednak nie śmiałem, żeby swoim odruchem nie wywołać paniki wśród podchorążych. Wszystko to działo się w ułamkach sekund i w ogromnym napięciu. W momencie, kiedy szarżujący szwoleżer był w odległości kilkunastu kroków, podchorąży Bronisław Żelkowski wysunął się przede mnie, przyklęknął i strzelił. Szwoleżer spadł z konia zabity. Jednocześnie podchorążowie stojący pod restauracją „Cristal” otworzyli ogień. Szwoleżerowie rozproszyli się, część rzuciła się w bok w Aleje Jerozolimskie w kierunku zachodnim, reszta zaś runęła w przedłużenie ulicy Brackiej w kierunku północno-zachodnim.
Sprawa była dla mnie jasna. Wychowywaliśmy podchorążych w posłuszeństwie dla głowy państwa i w poszanowaniu Konstytucji i prawa. Teraz przyszło zdawać egzamin nam — wychowawcom. W moim przekonaniu wystąpiliśmy w obronie porządku państwowego. Teraz o tę ideę rozpoczynała się walka. Miałem świadomość, że oddając pierwsze strzały ze strony Oficerskiej Szkoły Piechoty — bronię tej idei.
Warszawa, 12 maja
Henryk Piątkowski, Wspomnienia z „wypadków majowych” 1926 roku (i dyskusja na ten temat), „Bellona”, z. III, 1961 [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Nadciągał demonstrujący tłum i stanął murem przed kordonem podchorążych, napierając nań z bliska. Ciągle miałem nadzieję i wierzyłem, że nie dojdzie do takiej potworności, byśmy mieli doń strzelać. Ale agresywność rozhuśtanego tłumu mogła łatwo wywołać nieszczęście, boć nie mogłem wszak dopuścić do przerwania kordonu.
Wyszukiwaliśmy więc przywódców i perswadowaliśmy im konieczność zaniechania napierania na nas. Znajdowali się na miejscu tacy rozsądni, rozumiejący powagę sprawy ludzie i dzięki nim udało mi się unikać tej najstraszniejszej rzeczy.
W pewnej groźnej chwili zastosowałem nawet zastraszenie tłumu perspektywą użycia granatów gazowych, mając oczywiście na myśli gazy łzawiące. Zarządziłem wtedy „pogotowie gazowe” podchorążych w kordonie i rozdałem granaty, do których zresztą przysłano nieodpowiednie zapalniki (posądzaliśmy szkolnego oficera broni o sabotaż). Wreszcie ta wysoce denerwująca i niebezpieczna scena skończyła się wkroczeniem konnej policji, która samym swoim ruchem odsunęła tłum w głąb Alej.
Warszawa, 12 maja
Jan Rzepecki, Wspomnienia i przyczynki historyczne, Warszawa 1983, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Podczas gdy zatrzymywaliśmy tłum przy wejściu do Alej Jerozolimskich, ściągnęli pułkownikowie [Władysław] Anders i [Gustaw] Paszkiewicz załogę Mostu Poniatowskiego i części Podchorążówki, rozstawione w innych okolicach, na Nowy Świat, w okolicę kościoła św. Aleksandra. Mogliśmy teraz stwierdzić, jakimi siłami rozporządzamy. Wynik nie wyglądał wesoło [...].
Wobec tych szczupłych sił, zdecydował gen. [Juliusz] Malczewski cofnięcie się aż do linii ulicy Nowowiejskiej. Decyzja ta była chwilowo konieczna wobec przewagi przeciwnika, który mógł nas obejść tak przez ulicę Marszałkowską, jak też wzdłuż Wisły, ale z drugiej strony utrudniała ogromnie dalszą obronę. Oddawaliśmy bowiem w ręce przeciwnika wszystkie obiekty konieczne nam dla utrzymania łączności z dzielnicami i dla ściągania posiłków, a więc: Ministerstwo Kolei, Warszawską Dyrekcję Kolejową, Dworzec Główny. Centrala telegraficzna i telefoniczna już przedtem po tamtej zostały stronie.
[...]
Teraz — mogło to być około 23.00 — cofnęliśmy się przez tłum nie bardzo naciskani, aż do ulicy Nowowiejskiej, gdzie się Podchorążówka na noc zatrzymała. Poszliśmy do Belwederu, by się u pana Prezydenta [Stanisława Wojciechowskiego] zameldować. W Belwederze zastaliśmy cały rząd i gen. [Tadeusza] Rozwadowskiego, który wydał tymczasem rozkazy do bezpośredniej obrony Belwederu. Pan Prezydent Rzplitej dał nam ścisłą wskazówkę, że Belwederu nie opuści, że mamy więc przeprowadzić akcję wojskową w oparciu o Belweder.
[...] Prezydent nie wdawał się ze mną w dłuższą rozmowę, zdawało mi się nawet, że takiej rozmowy unika. Widziałem jednak, że jest bardzo spokojny i stanowczy. Powiedział mi, że trzeba wreszcie ten ropiejący wrzód wyciąć. W ogóle mogę, jako stary żołnierz, stwierdzić, że postawa Prezydenta była [...] pełna godności i bez zarzutu.
Warszawa, 12 maja
Stanisław Haller, Wypadki warszawskie od 12 do 15 maja 1926 r., Krawków 1926, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Po przybyciu wieczorem do Komendy Miasta zaprosiłem do siebie pana marszałka [Macieja] Rataja i stwierdziłem od razu, że mam już przewagę sił, które wzrastać będą niemal z każdą godziną, lecz że i teraz uniknąć chcę większych wstrząśnień, na co jest jeszcze czas — i dlatego proponuję mu, że jeśli uważa to za potrzebne, by rozpoczął mediacje między mną a Belwederem. Dodałem, iż spieszyć z tym trzeba, gdyż z natury rzeczy już dnia następnego, jeśli mediacje nie będą zakończone w przeciągu nocy, będę musiał iść dalej siłą ze wszystkimi jej konsekwencjami. Pan marszałek Rataj zgodził się ze mną i podjął tę próbę.
Warszawa, 12 maja
Józef Piłsudski, Pisma wybrane, Warszawa 1934, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Nie mogę długo mówić, jestem bardzo zmęczony zarówno fizycznie, jak moralnie, gdyż będąc przeciwnikiem gwałtu, czego dowiodłem podczas sprawowania urzędu Naczelnika Państwa, zdobyłem się po ciężkiej walce z samym sobą na próbę sił z wszystkimi konsekwencjami.
Całe życie walczyłem o znaczenie tego, co zowię imponderabilia: jak honor, cnota, męstwo i w ogóle siły wewnętrzne człowieka, a nie dla starania o korzyści własne czy swego najbliższego otoczenia.
Nie może być w państwie za wiele niesprawiedliwości względem tych, co pracę swą dla innych dają, nie może być w państwie — gdy nie chce ono iść ku zgubie — za dużo nieprawości.
Warszawa, 12 maja
Józef Piłsudski, Pisma wybrane, Warszawa 1934, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.