Podczas odwrotu w niektóre dni pokonywaliśmy kilka kilometrów w ciągłej strzelaninie [...].
Nasze okopy robiliśmy w pośpiechu, trudno się było w nich poruszać pod ostrzałem. Kiedy nasza sytuacja zdawała się krytyczna, usłyszeliśmy serię wystrzałów z karabinów maszynowych 41 pułku. Dzięki tej kanonadzie wszystko się odwróciło. [...] Straty wroga były bardzo duże, my straciliśmy kilku żołnierzy. Na pobojowisku leżały plecaki, w których znajdowały się różne zdobycze: jedwabne materiały, damskie chusty, zegarki, pierścionki i tym podobne dobra, poza tym suchy prowiant — mąka, kasza oraz inne wiktuały. Niestety, wszystko razem się wymieszało. Najchętniej każdy z nas wybierał żywność, ale okazało się to niestrawne. Osobiście obawiałem się, że zjem pierścionek, zegarek albo jakiś inny drobny przedmiot. Dziwne zjawisko: nikt z nas nie interesował się tymi przedmiotami. Obojętnie patrzyliśmy na złoto i wszelkie dobra materialne. Każdy myślał, jak uratować swoje życie.
[...] Rosjanie po tym starciu cofnęli się i nie atakowali już tak natarczywie. [...]
Po wyjściu z Białegostoku cieszyliśmy się większą swobodą, ponieważ Rosjanie zatrzymali się na dłużej. Dopiero trzeciego dnia wieczorem przyszedł rozkaz, że do rana musimy przeprawić się po moście na drugą stronę Bugu, a do rzeki było jeszcze 40 kilometrów. Nieprzyjaciel starał się za wszelką cenę odciąć nas od dostępu do mostu. Otrzymaliśmy rozkaz porzucenia wszelkich zbędnych bagaży, z wyjątkiem karabinu, amunicji i łopatki.
Przez całą noc uciekaliśmy biegiem. Kiedy nad ranem znaleźliśmy się w pobliżu przeprawy, nieprzyjaciel zdążył już ustawić stanowiska karabinów maszynowych. Rosjanie zaczęli nas ostrzeliwać, ale szybko zorientowaliśmy się, że jest to niewielka grupa żołnierzy, która nie miała odwagi przejść na drugą stronę rzeki, aby zamknąć nam drogę. Pod ostrzałem przebiegaliśmy po moście na drugi brzeg. [...] Wzdłuż rzeki stworzyliśmy linię obronną i silnym ogniem karabinowym osłanialiśmy pozostałych. [...] Po przejściu ostatnich oddziałów most został wysadzony, dzięki czemu przynajmniej na krótko oderwaliśmy się od przeciwnika. Odgrodzeni rzeką, poczuliśmy się mniej zagrożeni, mieliśmy też przed sobą Warszawę, i to wszystko spowodowało, że ponownie wstąpił w nas duch walki.
Naprzeciwko nas wyjechały „chrzestne matki”. [...] Każdy żołnierz otrzymał od nich paczkę z zawartością: 100 sztuk papierosów, czysta bielizna, ręcznik, mydło, skarpety, słodycze, chleb, puszka konserw, karty pocztowe i ołówek. Można więc było napisać do domu list. [...]
Od trzech miesięcy mogliśmy po raz pierwszy zmienić bieliznę. Ta, którą nosiliśmy, była sztywna z brudu, potu i krwi, gdyż plecy stanowiły jedną wielką ranę od noszenia plecaka i gryzienia wszy. Po umyciu się i założeniu czystej bielizny, a przede wszystkim pozbyciu się setek „lokatorów”, każdy poczuł się jak nowo narodzony. Dalej szliśmy już bardziej swobodnie, a po minięciu Radzymina znaleźliśmy się w okolicach Warszawy. I tu nastąpiło dziwne zjawisko. W batalionie, zdziesiątkowanym i wyniszczonym, nastąpiło kompletne rozprężenie i zanik ducha bojowego. O ile wcześniej przytłaczał nas napór nieprzyjaciela i wydawało się, że nie ma już wyjścia, o tyle teraz wprost przeciwnie — wróg był dość daleko, a większość marzyła o jednym: byle do Wisły, karabin w rzekę i do domu.
Chotomów, 1 sierpnia
Jan Ziółek, Moja wojna z bolszewikami 1919-1920, Lublin 2004.