Podczas gdy w Rosji już ponad rok powiewa czerwony sztandar, a na Zachodzie, w Niemczech i na Austro-Węgrzech, wybuchy proletariackich powstań rozrastają się z godziny na godzinę — w okupowanych obwodach, w Finlandii, Estonii, na Łotwie, Litwie, Białorusi, w Polsce, Besarabii, na Ukrainie i Krymie nadal wloką swój nędzny żywot burżuazyjno-nacjonalistyczne „rządy” z łaski przeżywających swój okres schyłkowy imperialistów Zachodu.
Podczas gdy zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie „wielcy” królowie i „mocarstwowi” imperialiści zostali już strąceni do piekieł — to w okupowanych obwodach w dalszym ciągu gospodarują mali królowie i karłowaci drapieżcy, którzy stosują przemoc wobec robotników i chłopów, pastwią się nad nimi, aresztują ich i rozstrzeliwują.
Ponadto „rządy” te, które się już przeżyły, gorączkowo organizują swoje „narodowe” białogwardyjskie „pułki”, przygotowują się do „wystąpień”, prowadząc konszachty z niezlikwidowanymi jeszcze na razie rządami imperialistycznymi i snując plany „rozszerzenia” „swojego” terytorium.
Te rozkładające się za życia cienie obalonych już „wielkich” królów, te karłowate „rządy narodowe”, które zrządzeniem losów znalazły się między dwoma ogromnymi ogniskami rewolucji Wschodu i Zachodu, marzą teraz o stłumieniu powszechnego pożaru rewolucyjnego w Europie, o zachowaniu swojej śmiesznej egzystencji, o zawróceniu wstecz koła historii!...
To, czego nie udało się dokonać „mocarstwowym” królom „wielkich” Niemiec i Austro-Węgier, ci mali „królikowie” pragną zrobić „jednym uderzeniem”, za pomocą paru zdezorganizowanych białogwardyjskich „pułków”.
17 listopada
„Żizń Nationalistiej” nr 2, z 17 listopada 1918, [cyt. za:] Stalin, Dzieła, t. 4, Listopad 1917-1920, Warszawa 1951.
Nie ulega wątpliwości, że wyprawa jaśniepańskiej Polski przeciwko robotniczo-chłopskiej Rosji jest w swej istocie wyprawą Ententy. Chodzi nie tylko o to, że Liga Narodów, której kierownikiem jest Ententa i której członkiem jest Polska, najwidoczniej aprobowała wyprawę Polski na Rosję. Chodzi przede wszystkim o to, że Polska bez pomocy Ententy nie mogłaby zorganizować swego napadu na Rosję, że przede wszystkim Francja, ale również i Anglia z Ameryką udzielają ofensywie Polski pełnego poparcia w postaci broni, umundurowania, pieniędzy, instruktorów. [...]
[...] Na razie Polska stoi wobec Rosji sama, bez poważnych sojuszników bojowych.
[...]
Ani jedna armia na świecie nie może zwyciężyć (mowa oczywiście o trwałym i stanowczym zwycięstwie) bez mocnego zaplecza. [...]
Zaplecze wojsk polskich jest jednolite i zwarte narodowo. Stąd jego jedność i odporność. Decydujący nastrój zaplecza: „poczucie ojczyzny” przenika wieloma kanałami na polski front, tworząc w oddziałach więź narodową i hart. Stąd odporność wojsk polskich. Zaplecze Polski nie jest oczywiście jednorodne (i nie może być jednorodne!) w sensie klasowym, ale konflikty klasowe nie nabrały jeszcze takiej siły, aby mogły przełamać poczucie jedności narodowej i zarazić przeciwieństwami różnorodny pod względem klasowym front. Gdyby wojska polskie działały w rejonie samej Polski, walka z nimi byłaby niewątpliwie trudna.
Ale Polska nie chce ograniczyć się do własnego rejonu, pcha wojska dalej, podbijając Litwę i Białoruś, wdzierając się w głąb Rosji i Ukrainy. Ta okoliczność zasadniczo zmienia sytuację na przeważną niekorzyść dla odporności wojsk polskich. [...]
Na razie Polska prowadzi wojnę z Rosją w pojedynkę. Ale byłoby naiwnością sądzić, że jest ona osamotniona. Mamy tu na myśli nie tylko wszechstronne poparcie, którego niewątpliwie udziela Polsce Ententa, ale i tych bojowych sojuszników Polski, których po części Ententa już znalazła (np. resztki oddziałów Denikina), po części zaś ku chwale europejskiej „cywilizacji” najprawdopodobniej znajdzie. Nie jest rzeczą przypadku, że ofensywa polska zaczęła się w czasie konferencji w San Remo, dokąd nie dopuszczono przedstawicieli Rosji. Nie jest rzeczą przypadku i to, że Rumunia schowała pod sukno sprawę rokowań pokojowych z Rosją... Jest przy tym rzeczą zupełnie możliwą, że polska ofensywa, która na pierwszy rzut oka wydaje się awanturą, w rzeczywistości zakłada szeroko zakrojony plan stopniowo realizowanej, kombinowanej wyprawy.
Mimo wszystko trzeba jednak powiedzieć, że jeśli Ententa, organizując trzecią wyprawę na Rosję, liczyła na to, że ją pokona, to się przeliczyła, bo w 1920 r. szanse klęski Rosji są mniejsze, znacznie mniejsze niż w roku 1919.
25-26 maja
„Prawda” nr 111 i 112, z 25 i 26 maja 1920.
Sprawa wojny czy pokoju weszła w stadium krytyczne. Jej rozwiązanie zależy wyłącznie od nas. Jeżeli zawrzemy traktat z Anglią i Francją, Niemcy będą zmuszone odstąpić od planów agresji, ustąpić wobec stanowiska Polski. Będą też szukać ułożenia stosunków z mocarstwami zachodnimi. W ten sposób będziemy mogli uniknąć wybuchu wojny, ale dalszy rozwój wydarzeń poszedłby wówczas w niewygodnym dla nas kierunku. Natomiast jeśli przyjmiemy niemiecką propozycję zawarcia z nimi paktu o nieagresji, umożliwi to Niemcom atak na Polskę i tym samym interwencja Anglii i Francji stanie się faktem dokonanym. Gdy to nastąpi, będziemy mogli z pożytkiem dla nas czekać na odpowiedni moment dołączenia do konfliktu lub osiągnięcia celu w inny sposób. Wybór jest więc dla nas jasny: powinniśmy przyjąć propozycję niemiecką, a misję wojskową francuską i angielską odesłać grzecznie do domu...
Moskwa, 19 sierpnia
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów 17 września 1939. Geneza i skutki agresji, t. 1, red. Eugeniusz Kozłowski, Warszawa 1994.
Zawarcie ze Związkiem Sowieckim paktu o nieagresji oznacza dla mnie ustalenie niemieckiej polityki w dłuższej perspektywie czasowej. Niemcy wracają w ten sposób do linii politycznej, która w minionych stuleciach przyniosła obydwu państwom korzyści.
[...] Napięcie między Niemcami a Polską stało się nie do zniesienia. Postawa Polski wobec wielkiego mocarstwa jest tego rodzaju, że w każdej chwili może nastąpić kryzys. W obliczu tej bezczelności Niemcy są zdecydowane strzec wszystkimi środkami interesów Rzeszy.
Berlin, 20 sierpnia
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów 17 września 1939. Geneza i skutki agresji, t. 1, red. Eugeniusz Kozłowski, Warszawa 1994.
Do Pana Stalina w Moskwie
1) Witam szczerze podpisanie nowego układu handlowego niemiecko-sowieckiego jako pierwszy krok od nowego ukształtowania stosunków niemiecko-sowieckich.
2) Zawarcie układu o nieagresji ze Związkiem Sowieckim oznacza dla mnie ukształtowanie polityki niemieckiej w długiej perspektywie. Niemcy podejmują w ten sposób znowu linię polityczną, która w przeszłości przez stulecia przynosiła korzyści obydwu państwom. Dlatego rząd Rzeszy jest zdecydowany w tym przypadku na wyciąganie wszystkich konsekwencji z takiego głębokiego przestawienia.
3) Akceptuję przekazany mi przez Pańskiego ministra spraw zagranicznych Mołotowa projekt paktu o nieagresji, uważam jednak za pilną konieczność wyjaśnienia związanych z nim jeszcze kwestii na najszybszej drodze.
4) Żądany przez rząd Związku Sowieckiego protokół dodatkowy wedle mojego przekonania może być co do swej substancji wyjaśniony w najkrótszym czasie, jeśli odpowiedzialny niemiecki mąż stanu będzie mógł o tym osobiście pertraktować w Moskwie. Inaczej nie jest jasne dla rządu Rzeszy, jak można by w krótkim czasie wyjaśnić i ustalić protokół dodatkowy.
5) Napięcie między Niemcami a Polską stało się nie do zniesienia. Zachowanie polskie wobec wielkiego mocarstwa jest takie, że kryzys może wybuchnąć każdego dnia. Niemcy w każdym razie są zdecydowane, aby wobec tych afrontów odtąd wszystkimi środkami strzec interesów Rzeszy.
6) Mój pogląd jest taki, że przy zamiarze obydwu państw wejścia w nowy stosunek, celowe jest, aby nie tracić czasu.
Dlatego jeszcze raz proponuję Panu przyjęcie mojego ministra spraw zagranicznych we wtorek 22 sierpnia, a najpóźniej we środę 23 sierpnia. Minister spraw zagranicznych Rzeszy ma wszechobejmujące generalne pełnomocnictwo do zredagowania i podpisania paktu o nieagresji oraz protokołu. Dłuższa obecność ministra spraw zagranicznych Rzeszy w Moskwie niż jeden, a najwyżej dwa dni jest niemożliwa z uwagi na sytuację międzynarodową. Cieszyłbym się, mogąc otrzymać Pańską rychłą odpowiedź.
Adolf Hitler
Berlin, 20 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Narody naszych krajów potrzebują wzajemnych stosunków pokojowych. Zgoda Rządu Niemieckiego na zawarcie paktu o nieagresji stanowi podstawę do zlikwidowania politycznego napięcia i ustanowienia pokoju oraz współpracy między naszymi krajami.
Rząd Sowiecki upoważnił mnie do zakomunikowania Panu, że zgadza się na przyjazd pana [Joachima] von Ribbentropa do Moskwy 23 sierpnia.
Moskwa, 21 sierpnia
Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów 17 września 1939. Geneza i skutki agresji, t. 1, red. Eugeniusz Kozłowski, Warszawa 1994.
Do Kanclerza Rzeszy Niemiec Pana A. Hitlera
Dziękuję za list. Mam nadzieję, że niemiecko-radziecki pakt o nieagresji przyniesie zwrot ku poważnej poprawie stosunków politycznych między naszymi krajami. Narody naszych krajów potrzebują wzajemnych pokojowych stosunków; zgoda rządu niemieckiego na zawarcie paktu o nieagresji tworzy podstawę do zlikwidowania napięcia politycznego i dla stworzenia pokoju i współpracy między naszymi krajami. Rząd radziecki upoważnił mnie do zawiadomienia Pana, że zgadza się na przybycie pana von Ribbentropa do Moskwy dnia 23 sierpnia.
J. Stalin
Moskwa, 21 sierpnia
Karol Grunberg, Jerzy Serczyk, Czwarty rozbiór Polski, Warszawa 1990.
Rząd ZSRR i rząd Niemiec, powodowane pragnieniem umocnienia sprawy pokoju między ZSRR i Niemcami i wychodząc z zasadniczych założeń umowy o neutralności, zawartej pomiędzy ZSRR i Niemcami w kwietniu 1926 roku, doszły do następującego porozumienia:
Art.1. Obie umawiające się strony zobowiązują się powstrzymywać od wszelkiego gwałtu, wszelkiego działania agresywnego i wszelkiej napaści we wzajemnych stosunkach, zarówno samodzielnie, jak i wspólnie z innymi mocarstwami.
Z tajnego protokołu dodatkowego:
W wypadku nastąpienia terytorialnych lub politycznych zmian na terenach należących do Państwa Polskiego granica strefy interesów Niemiec i ZSRR przebiegać będzie w przybliżeniu po linii rzek Narew, Wisła i San. Kwestia, czy w interesach obu stron będzie pożądanym utrzymanie niezależnego Państwa Polskiego i w jakich granicach, będzie mogła być ostatecznie wyjaśniona dopiero w toku dalszych wypadków politycznych. W każdym razie oba rządy rozstrzygną tę kwestię na drodze przyjaznego porozumienia.
Moskwa, 23 sierpnia
Stosunki Rzeczpospolitej Polskiej z państwem radzieckim 1918–1943. Wybór dokumentów, opr. Jerzy Kumaniecki, Warszawa 1991.
Sikorski: Oświadczenie o amnestii nie jest wykonywane. Dużo i to najcenniejszych naszych ludzi znajduje się jeszcze w obozach pracy i w więzieniach.
Stalin (notując): To jest niemożliwe, gdyż amnestia dotyczyła wszystkich i wszyscy Polacy są zwolnieni.
Anders: Nie jest to zgodne z istotnym stanem rzeczy. Posiadam w wojsku ludzi, których zwolniono zaledwie przed paru tygodniami i którzy stwierdzają, że w poszczególnych obozach zostały jeszcze setki, a nawet tysiące naszych rodaków.
Sikorski: Nie naszą jest rzeczą dostarczać rządowi sowieckiemu dokładne spisy naszych ludzi, ale pełne listy mają komendanci obozów. Mam ze sobą listę około 4 tysięcy oficerów, których wywieziono siłą i którzy znajdują się jeszcze obecnie w więzieniach i w obozach pracy, nawet sam ten spis nie jest pełny, zawiera bowiem tylko nazwiska, które udało się zestawić z pamięci. Poleciłem sprawdzić, czy nie ma ich w Kraju, z którym mamy stałą łączność. Okazało się, że nie ma tam żadnego z nich, podobnie jak w obozach jeńców na terenie Niemiec. Ci ludzie znajdują się tutaj. Nikt z nich nie wrócił.
Stalin: To niemożliwe. Oni uciekli.
Anders: Dokądże mogli uciec?
Stalin: No, do Mandżurii.
Moskwa, 3 grudnia
Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów, wyb. Józef Mackiewicz, Londyn 1982, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Ja już wydałem wszystkie rozkazy, by ich [polskich jeńców w ZSRR] zwolnić. Mówią, że [są] nawet na Ziemi Franciszka Józefa , a tam przecież nikogo nie ma. Nie wiem, gdzie są. Na co mam ich trzymać? Być może, że znajdują się w obozach na terenach, które zajęli Niemcy, rozbiegli się...
Moskwa, 18 marca
Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów, wyb. Józef Mackiewicz, Londyn 1982, cyt. za: Łukasz Bertram, Kłamstwo katyńskie, „Karta” 2011, nr 66.
Zrobiło się chłodno. Od tygodnia wieją wiatry północno-wschodnie. Parę dni temu przepadywał lekko deszcz ze śniegiem. Wczoraj rano był szron i przymrozek przeszło 2 stopnie. Dziś jest mglisto i ciągle mży. Temperatura około 5 stopni. Mówią, że w Grodnie i w Białymstoku panują mrozy i śnieg. Ten niespodziany napływ zimna określają ludziska: „Stalin dmucha”. Na początku tygodnia: w piątek, sobotę, niedzielę, było jeszcze słonecznie, potem jednak zachmurzyło się i tylko czasem przebłyskiwało słońce. Dziś było mroczno przez cały dzień.
Grodzisk Mazowiecki, 1 maja
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Mikołajczyk oświadcza, iż cieszy się, że został przyjęty przez Marszałka Stalina w czasie, gdy bohaterskie armie sowieckie gromią wojska hitlerowskie i wyzwalają terytorium Polski.
(...)
Mikołajczyk mówi, że przybył prawie w rocznicę umowy sowiecko-polskiej, która została zawarta przez Sikorskiego 30 lipca 1941 i która nie została zerwana. (…)
On, Mikołajczyk, chciałby omówić kwestię wspólnych działań przeciwko Niemcom obecnie i w przyszłości, by Niemcy nigdy nie mogły zacząć nowej wojny.
Druga kwestia, którą on, Mikołajczyk, chciałby omówić z Marszałkiem Stalinem, nie tak nagląca, to porozumienie w sprawie administracji w Polsce.
Po trzecie, on, Mikołajczyk, chciałby usłyszeć od Marszałka Stalina, jak zapatruje się na sprawę granicy sowiecko-polskiej.
(...)
Tow. Stalin odpowiada, że wszystkie wywołane przez Mikołajczyka kwestie mają duże znaczenie polityczne i praktyczne. Ale w swoich pytaniach Mikołajczyk omija fakt istnienia Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, z którym Rząd Sowiecki zawarł umowę o administracji. Czy można nie zauważać tego faktu?
Mikołajczyk odpowiada, iż możliwe jest, że zaszło nieporozumienie. Mówiąc o drugiej kwestii, on, Mikołajczyk, miał na myśli umowę między rządem polskim i Rządem Sowieckim. Ale ta kwestia jest nieaktualna, skoro umowa o administracji już została zawarta między PKWN a Rządem Sowieckim. On, Mikołajczyk, chciałby w związku z tym powiedzieć, że gdy sowieckie wojska wejdą do Warszawy, stawią się u nich wicepremier rządu polskiego i komendant armii podziemnej, którzy zajmują się kwestiami administracji w Polsce. On, Mikołajczyk, wierzy, że tym osobom władze sowieckie nie wyrządzą żadnej krzywdy. Byłoby dobrze, gdyby cztery polskie partie mogły i teraz mieć wpływ i pracować na rzecz odbudowy polskiej administracji.
Tow. Stalin oświadcza, że dla uniknięcia nieporozumień powinien stwierdzić, że Rząd Sowiecki nie ma na celu określania, ile partii będzie reprezentowanych w polskim rządzie. To nie jest sprawa Rządu Sowieckiego.
Oczywiście, Rząd Sowiecki chciałby, żeby w polskim rządzie były reprezentowane partie demokratyczne. Ale tę kwestię powinni rozstrzygnąć sami Polacy. Rząd Sowiecki nie będzie się wtrącał w tę sprawę. Jeśli interesujące jest zdanie Rządu Sowieckiego, to on, tow. Stalin, może powiedzieć, że rząd byłby rad, gdyby wszystkie partie demokratyczne w Polsce stworzyły blok. Rząd Sowiecki poparłby ten blok.
Mikołajczyk mówi, że w polskim rządzie są reprezentowane cztery partie. Wszystkie są demokratyczne. W 1939 roku, podczas pobytu działaczy tych partii we Francji, Sejm został rozwiązany i postanowiono, że prezydent republiki powinien podpisać oświadczenie, w którym rezygnuje ze swoich praw. On, Mikołajczyk, chciałby, żeby w rządzie, który będzie utworzony w Warszawie, znalazły się te cztery partie.
Tow. Stalin mówi, że trzeba ustalić, o czym będzie rozmowa. Jeśli Mikołajczyk chce mówić o tej sile, która narodziła się w Polsce w postaci PKWN, to trzeba przedyskutować kwestię wzajemnych stosunków polskiego rządu w Londynie i PKWN.
Mikołajczyk odpowiada, że jest gotów omówić wszystkie kwestie.
Tow. Stalin oświadcza, że [Winston] Churchill pisał mu, że Mikołajczyk chce przyjechać do Moskwy, i pytał, czy on, tow. Stalin, zgadza się przyjąć Mikołajczyka. Przy czym Churchill oświadczył, że on uważa, iż celem podróży Mikołajczyka jest zjednoczenie Polaków, i wyraził nadzieję, że on, tow. Stalin, pomoże w tym Polakom. On, tow. Stalin, zgodził się to zrobić. Jego zdaniem, chodzi o wzajemne stosunki między dwoma siłami w Polsce. Tę kwestię trudno pominąć.
Mikołajczyk odpowiada, że nie chce pominąć tej kwestii. Chce być w Warszawie.
Tow. Stalin odpowiada, że Warszawa jest w rękach Niemców.
Mikołajczyk mówi, że — jak sądzi — Warszawa będzie niebawem wyzwolona i on będzie w stanie stworzyć tam nowy rząd, oparty na wszystkich siłach Polski.
Tow. Stalin zauważa: „Daj Bóg, żeby tak było”. On, tow. Stalin, powinien uprzedzić, że Rząd Sowiecki nie uznaje rządu polskiego w Londynie, z którym zerwał stosunki [w 1943 roku]. Jednocześnie Rząd Sowiecki ma faktyczne stosunki i umowę z PKWN. Trzeba się liczyć z tymi faktami.
Mikołajczyk pyta, czy powinien to rozumieć tak, że rząd polski w Londynie ma zamknięte wszystkie drogi do Polski.
Tow. Stalin odpowiada, że trzeba to rozumieć w takim sensie, że zanim zaczną się rozmowy z Mikołajczykiem, jako głową rządu polskiego, należy skończyć z funkcjonowaniem dwóch rządów — jednego w Londynie, a drugiego — w Chełmie. On, tow. Stalin, zgadza się, że dobrze byłoby zjednoczyć siły i stworzyć rząd tymczasowy. Tym powinni zająć się sami Polacy.
(...)
Mikołajczyk pyta, jak tow. Stalin wyobraża sobie granice Polski.
Tow. Stalin odpowiada, że Rząd Sowiecki uważa, iż wschodnia granica Polski powinna biec wzdłuż linii Curzona, zachodnia — na rzece Odrze, z pozostawieniem miasta Szczecina Polakom, a rejonu Königsbergu [Królewca] — Rosjanom.
Mikołajczyk mówi, że co za tym idzie, Lwów i Wilno zostają na terenie Związku Radzieckiego.
Tow. Stalin oświadcza, że zgodnie z ideologią leninowską, wszystkie narody są równoprawne. On, tow. Stalin, nie chce obrazić ani Litwinów, ani Ukraińców, ani Polaków.(…) Linia Curzona została wymyślona nie przez Polaków i nie przez Rosjan. Pojawiła się w rezultacie arbitralnej decyzji, podjętej przez aliantów w Paryżu. Rosjanie nie uczestniczyli w opracowywaniu linii Curzona. On, tow. Stalin, powinien przy tym powiedzieć, że niewielu Rosjan, zgodzi się na to, by Białystok przeszedł do Polski, jak wynika z linii Curzona.
Mikołajczyk oświadcza, że jest przekonany, iż jeśli tow. Stalin zrobi wielkoduszny gest, to zdobędzie wdzięczność narodu polskiego i znajdzie w nim sojusznika.
Tow. Stalin oświadcza, że Lwów jest otoczony wsiami ukraińskimi. Rząd Sowiecki nie może obrazić Ukraińców.
Trzeba brać pod uwagę, że w Armii Czerwonej jest wielu Ukraińców i że oni wszyscy nieźle się biją z Niemcami.
Ukraińcy nie zniosą, jeśli Rząd Sowiecki odda Lwów.
(…)
Tow. Stalin pyta Mikołajczyka, jak dba się o niego i osoby mu towarzyszące.
Mikołajczyk dziękuje tow. Stalinowi za gościnność.
Rozmowa trwała 2 godziny 30 minut.
Moskwa, 3 sierpnia
Mikołajczyk u Stalina, „Karta” nr 43/2004.
Celem naszego wyjazdu do Moskwy było zagadnienie Warszawy, a to z dwóch zasadniczych powodów: chodziło o to, czy zaistnieją warunki, w których będziemy mogli doprowadzić do szybkiej odbudowy miasta jako stolicy kraju i na jaką pomoc moglibyśmy w takim razie liczyć ze strony sojuszniczego i przyjaznego nam Związku Radzieckiego. Odnośnie odbudowy uzyskaliśmy całkowitą jednomyślność w tym sensie, że marszałek Stalin uważa, że Warszawa powinna być jak najszybciej odbudowana i ze swej strony pragnie przyjść nam z jak najbardziej wydajną pomocą. To przesądza dla nas sprawę, że Warszawa będzie stolicą rządu.
25 stycznia
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
Żydzi wystąpili tłumnie, a więc „Bund” i „Szomrszy” w specjalnych mundurach, Komitet Żydowski. Wszyscy ze sztandarami i transparentami w językach polskim i żydowskim. Poza tym nikt inny tylko Żydzi, nieśli transparenty z napisami: „Niech żyje tow. Stalin”, „Niech żyje sojusz polsko-radziecki” itp. Nikogo prócz nich nie było słychać wznoszących okrzyki w tejże materii.
Wałbrzych, 1 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Towarzysze i towarzyszki! Rodacy!
Nadszedł wielki dzień zwycięstwa nad Niemcami. Faszystowskie Niemcy, rzucone na kolana przez Armię Czerwoną i wojska naszych sojuszników, uznały swoją klęskę i ogłosiły bezwarunkową kapitulację.
Znając wilcze zwyczaje niemieckich prowodyrów, którzy umowy i porozumienia uważają za nic nie znaczące papierki, nie mamy podstaw, aby wierzyć im na słowo. Jednak dzisiaj z samego rana wojska niemieckie, zgodnie z ustaleniami aktu kapitulacji, zaczęły masowo składać broń i poddawać się do niewoli naszym wojskom. To już nie jest nic nie znaczący papierek. To rzeczywista kapitulacja niemieckich sił zbrojnych.
Odtąd nad Europą będzie powiewać wielki sztandar wolności narodów i pokoju między narodami.
Towarzysze! Wielka Wojna Ojczyźniana zakończyła się naszym całkowitym zwycięstwem. Okres wojny w Europie dobiegł końca. Zaczął się okres pokojowego rozwoju.
Gratuluję Wam zwycięstwa, moi drodzy rodacy! Chwała naszej bohaterskiej Armii Czerwonej, która obroniła niepodległość naszej ojczyzny i odniosła zwycięstwo nad wrogiem!
Chwała naszemu wielkiemu narodowi, narodowi-zwycięzcy!
9 maja
W piątek byliśmy (za zaproszeniem) na niesamowitym, ale dużo dającym do myślenia przedstawieniu moskiewskiego Teatru Dramatycznego – „Wielkie dnie” (obrona Stalingradu). Był to reportaż teatralny, połączenie kina, radia, gazety i teatru. Widowisko złożone z 9 obrazów, w których pokazano kilka scen z walk w Stalingradzie od strony rosyjskiej i niemieckiej, kilka scen w gabinecie Stalina na Kremlu i scenę z Rooseveltem w Ameryce. Wszystkie postacie historyczne wystudiowane do najdrobniejszych naturalistycznych szczegółów, jak z gabinetu figur woskowych. W sumie pokazano całą dobę pracy Stalina (i o to tylko chodziło), aż do momentu, kiedy nad ranem zasypia ze zmęczenia na fotelu (oczywiście z książką w ręku, oczywiście słuchając koncertu D-dur Czajkowskiego) i śpi... kilkanaście minut. Jest to bardzo zuchwałe ryzyko liturgiczne, kazać publiczności patrzeć na te nieme sceny, gdy władca największego imperium układa na biurku ołówki, przyrządza sobie fajkę, chodzi i myśli etc. Tylko demoniczność postaci i świetna gra aktora sprawiają, że to jest nie tylko do wytrzymania, ale w jakiś niezdrowy sposób zajmujące. Naturalizm jest aż żenujący, ma się wrażenie, że się kogoś podgląda. Tylko w przedstawieniu Churchilla na rozmowie ze Stalinem nie ustrzeżono się partyjnej stronności. Churchill jest zagrany jako karykatura – i całkiem pod kątem dzisiejszej chwili. […]
Naturalizm sztuki jest jednocześnie idealistyczny. Rosja – zwłaszcza wyższe sfery – generałów, dygnitarzy oczyszczono starannie ze wszelkich cech ujemnych, a nawet po prostu ludzkich. M.in. – Roosevelt pije whisky, Niemcy piją wódkę szklankami, rosyjscy generałowie nie dotknęli nawet koniaku, który im przyniósł ordynans na polowej kwaterze. Gdy – nieskazitelni abstynenci – wychodzą z narady wojennej, koniak wypija, oczywiście, ordynans. [...] Otóż w tym reprezentacyjnym widowisku, jakoby socjalistycznym, występuje tylko dwoje ludzi prostych: ów ordynans wypijający koniak i kucharka obozowa, jakaś czuwaszka, źle mówiąca po rosyjsku. Obie role są wybitnie śmieszne. Poza tym „lud”, tak jak niewolników w „Księciu Niezłomnym”, widać tylko tłumnie schylony nad czarną robotą kopania rowów obronnych, raz na chwilę ukazują się żołnierze. W „Księciu Niezłomnym" ten lud przynajmniej się skarży na swój los – tu milczy. Całe widowisko grają panowie tego ludu – generałowie, ministrowie, dyktator. Gdyby podstawić pod nich osoby z carskich czasów, rzecz mogłaby być grana za carów bez najmniejszej zmiany tekstu.
Szczególnie charakterystyczna jest scena końcowa, święcąca tryumf zwycięskiej kontrofensywy. Odbywa się to w gabinecie Stalina. On występuje tym razem nie w szarej kurtce (a la Piłsudski), ale w marszałkowskim mundurze - trzej wodzowie (gen. piechoty, gen. artyleru, gen. lotnictwa) – w paradnych mundurach. Lokaj w białej kurtce wnosi wino, piją za zdrowie wielkiego narodu rosyjskiego i wielkiego Związku Sowieckiego. Sala tym razem empirowa, za całe umeblowanie – biało-złocisty jedwabny fotel nasuwający nieuchronnie myśl o... tronie. Na ścianie z dwu stron „tronu” wielkie portrety Kutuzowa i... Suworowa. I na to patrzy Warszawa, i jakaś przecie Warszawa służalczo i niewolniczo oklaskuje scenę z portretem Suworowa, kata Pragi, zdobywcy Warszawy, pogromcy Kościuszki! I ten teatr w gościnie „przyjacielskiej” nie zawahał się przed potwornym nietaktem, przed nieprzyzwoitością pokazania tu tej dekoracji... Tak upadliśmy, że nikt już z możliwością obrażenia nas się nie liczy.
Siedzieliśmy ze St. w pierwszym rzędzie. Ciekawam, czy UB zanotowało, żeśmy nie klaskali.
Warszawa, 10 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
W pochodzie niesiono 745 sztandarów, 3222 szturmówek oraz 1438 transparentów, w tym 583 z hasłami obrony pokoju, 324 z hasłami mobilizującymi do wykonania planu 6-letniego, 107 z hasłami przyjaźni i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i 35 z hasłami sojuszu robotniczo-chłopskiego. Ponadto niesiono w pochodzie 73 portrety Stalina, 328 portretów innych przywódców klasy robotniczej oraz 144 karykatury podżegaczy wojennych.
Katowice, 1–2 maja
Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Ja, Placek Grzegorz, członek PZPR zwracam się z prośbą do Sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Warszawie o wydelegowanie mnie jako ochotnika polskiego do walki [przeciw] imperializmowi amerykańskiemu do Korei na dalekim wschodzie. Ochotę tę wyrażam jako zobowiązanie celem uczczenia Święta dnia 22 lipca [słowa nieczytelne] — 6-ej rocznicy.
Następnie nadmieniam, że jestem przodownikiem nauk Lenina i Generalissimusa Stalina, dla których chcę oddać swoje życie nawet — aby tylko odnieść zwycięstwo nad wrogami imperializmu i pomóc w walce narodowi Republiki północnej Korei wyzwalającej się spod jarzma imperialistycznych wrogów Anglo-Amerykańskich, którzy naruszyli Kartę ONZ.
Zobowiązanie swoje podejmuję na jeden rok czasu.
Kielce, 12 lipca
Archiwum Akt Nowych, Oddział VI — Archiwum Lewicy Polskiej, sygn. KC PZPR, Sekretariat, 237/V/174.
Po południu w sobotę, otrzymawszy wczoraj zaproszenie, poszłam na przyjęcie z okazji Kongresu Pokoju, wydane przez „przewodniczącego Prezydium Stołecznej Rady Narodowej” (tj. dawnego Prezydenta Miasta) w salach recepcyjnych Teatru Narodowego (tj. dawnych Salach Redutowych).
Jadąc podziwiałam bogatą iluminację i dekorację miasta. Tym razem, dla cudzoziemców, postarano się nawet o piękno. Zrazu w czasie dekorowania było jeszcze sporo portretów Stalina, ale potem je pozdejmowano, a niektóre po prostu policja kazała usuwać, nawet z wystaw sklepowych. Zastąpiono je przeważnie portretami Joliota. Poza tym w „oportretowaniu” miasta króluje tylko Bierut. Tu i ówdzie widać jeszcze czerwone sztandary, lecz ani śladu sowieckich emblematów państwowych, które też się już ostatnio coraz bardziej upowszechniają. Ciekawe dlaczego kryją przed światem to, co na domowy użytek uważają za takie wspaniałe, zaszczytne, bezbłędnie dobre. Przecież cała Warszawa to widzi i osądza. Lud Warszawy powiada: „Dla nas Stalin, i sierp, i młot, a dla świata niebieskie kolory i gołębie”. W sklepach, zwłaszcza spożywczych, nieprzebrana ilość wszelkiego towaru, żeby zapobiec ogonkom, których też tymi dniami nie ma, gdyż mięsa i wędlin jest na ten tydzień kongresu w bród. Potiomkinowskie wioski! Kazano też na te dni zamknąć wszystkie prywatne jatki sprzedające łby krowie i inne tego rodzaju ochłapy, do których zazwyczaj bardzo ciśnie się wszelkiego rodzaju biedota.
Warszawa, 18 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
W małym kalendarzyku podręcznym z roku 1951 natrafiłem na zapis: „2 lipca — wiadomość poufna H.M. przed objazdem Warszawy z WMM”. Przypomniałem sobie sens tej przekazanej w rozmowie telefonicznej przez Hilarego Minca wiadomości: jutro, w czasie oprowadzania po Warszawie Wiaczesława Michajłowicza Mołotowa, wystąpi on najpewniej z sugestią postawienia w Warszawie wieżowca typu wieżowców moskiewskich, które tam niedawno zbudowali i z których są tak dumni. To decyzja Stalina w nawiązaniu do zobowiązania z 1945 roku. Chodzi o to, żeby nie być zaskoczonym tą propozycją, ustosunkować się generalnie pozytywnie i nie wiązać się w szczegółach.
Objazd Warszawy był, rozmowa rzeczywiście miała miejsce. Krótkie wtrącone zdanie Mołotowa: „A jak byście widzieli w Warszawie taki wieżowiec, jak u nas?” — „No cóż, owszem”.
3 lipca
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
Przez cały okres pracy od dni wyzwolenia starałem się jak najwydatniej pracować dla dobra Polski Ludowej. Zarówno w stisunku do kolegów w pracy, jak i do młodzieży starałem się jak najlepiej spożytkować swoją wiedzę i doświadczenie – nadrobić z nawiązką błędy i szkody wyrządzone w przeszłości. Pracuję nieustannie nad samym sobą celem uzupełnienia braków wiedzy i pełnego opanowania nowoczesnej nauki Marsizmu-Leninizmu-Stalinizmu. Pomocnem mi tu było zwłaszcza zeszłoroczne konwersatorium zorganizowane w Warszawie przez Ministerstwo Szkół Wyższych i Nauki. Wśród młodzieży szerzyłem kult Wielkich Wodzów Rewolucji. [...] Usłyszałem również szereg ciepłych słów uznania za biblioteczną wystawę pism Stalina, którą wspólnie z żoną urządziliśmy w Uczelni z okazji 70-ej rocznicy urodzin Wielkiego Wodza Światowego Proletariatu. W pracy społecznej staram się wyprzedzić innych: widząc obecnie jasno perspektywy rozwojowe Polski z najgłębszym przekonaniem biorę czynny udział w Ruchu Obrońców Pokoju [...]. Swoją czwórkę dzieci wychowuję na prawych obywateli Polski Ludowej. Obie córeczki są w szkole przodownicami pracy [...].
To też była ciosem dla mnie i dla dzieci odmowa ze strony Ministerstwa Szkół Wyższych i Nauki, bez umotywowania, zawarcia ze mną umowy na bieżący rok akademicki. Dyrektor Departamentu Kadr dał do zrozumienia, że Ministerstwo nie życzy sobie mojego kontaktu z młodzieżą natomiast nie stawia żadnych przeszkód odnośnie pracy naukowej. Pragnąc nadal działać w charakterze pracownika nauki zwróciłem się z podaniem o przyjęcie mnie do Archiwum Państwowego w Szczecinie. [...] od 6 z górą tygodni nie otrzymałem odpowiedzi. Pozostaję w ten sposób od początku września bez pracy. Środki utrzymania rodziny zdobywam zarobkując oprowadzaniem wycieczek PTTK po Szczecinie i okolicach oraz wyprzedając książki.
[...]
Pragnę najwydatniej pracować w dziedzinie, która mi jest droga w pracy naukowej, oświatowej lub na odcinku budowania kultury.
Zdaję sobie sprawę, że moja przeszłość musi budzić zastrzeżenia i stawiać znak zapytania odnośnie zaufania do mojej osoby. Pragnę jednak zyskać zaufanie [...].
Jaki mogę dać dowód swojej szczerości?
Chyba ten, że nie widzę inaczej szczęścia swoich dzieci, jak w rozwijającej się w pokoju Socjalistycznej Ojczyźnie.
Szczecin, 23 września
Stanisław Stępka, W imieniu Stronnictwa i Międzynarodowej Unii Chłopskiej. Wystąpienia Stanisława Mikołajczyka z lat 1948–1966, Warszawa 1995.
Imię wielkiego geniusza rewolucji towarzysza [Józefa] Stalina, jego słowa i nauki są natchnieniem również dla polskich mas ludowych, które radosny dzień urodzin wodza postępowej ludzkości czczą wytężoną pracą i walką o pokój, postęp i socjalizm, łącząc się z setkami milionów ludzi pracy w okrzyku rozbrzmiewającym dziś poprzez wszystkie kontynenty: Niech żyje długie, długie lata towarzysz Stalin, geniusz myśli, płomienne serce i stalowa wola rewolucji proletariackiej! Pozdrawiamy Cię nasz wielki nauczycielu, który wzbogacasz nieustannie genialną naukę Marksa, Engelsa i Lenina gigantyczną pracą Twojej głębokiej dalekowzrocznej myśli, oświetlając drogi walki klasy robotniczej i mas pracujących – wszędzie na całym świecie. Twoje imię stało się światowym sztandarem wszystkich bojowników walczących o wyzwolenie człowieka pracy, o wolność narodów, o prawdę i pokój.
Warszawa, 18 grudnia
„Trybuna Ludu”, 22 grudnia 1951, cyt. za: Piotr Osęka, Rytuały stalinizmu. Oficjalne święta i uroczystości rocznicowe w Polsce 1944–1956, Warszawa 2007.
Późnym wieczorem 2 marca 1953 zajechał do nas do domu współpracownik specjalnego oddziału lecznicy kremlowskiej. „Ja po Pana — do chorego Gospodarza.” Szybko pożegnałem się z żoną (kto mógł wiedzieć, dokąd nas dalej wywiozą). Zajechaliśmy na ulicę Kalinina, gdzie czekali na nas prof. Konowałow (neuropatolog) i Tariejew, po czym pędem ruszyliśmy do daczy Stalina w Kuncewie, naprzeciwko nowego uniwersytetu. W milczeniu dojechaliśmy do bramy — drut kolczasty po obu stronach fosy i ogrodzenia, psy. [...]
Minister powiedział, że nocą z 1 na 2 marca Stalin dostał wylewu krwi do mózgu, stracił przytomność i mowę oraz doznał paraliżu prawej nogi i ręki. Jeszcze poprzedniego dnia pracował jak zwykle do późnej nocy w swoim gabinecie. Dyżurny oficer ochrony o trzeciej rano widział go jeszcze przy stole (zajrzał przez dziurkę od klucza). Światło paliło się do rana, ale tak było ustalone. Stalin sypiał w drugim pokoju, w gabinecie stała kanapa, na której często odpoczywał. O siódmej rano żołnierz z ochrony znów zajrzał przez dziurkę od klucza i zobaczył Stalina leżącego bez przytomności na podłodze między stołem i kanapą. Chorego przeniesiono na kanapę, na której później leżał cały czas. [...]
Stalin leżał jak kłoda — okazał się krępy i gruby — z wykrzywioną twarzą i bezwładnymi prawymi kończynami. Oddychał ciężko, raz słabiej, raz silniej. Ciśnienie krwi 210/110. Migocąca arytmia. Leukocytoza do 17.000. Temperatura podwyższona — 38 z kreskami. Przy osłuchiwaniu serca nie stwierdziliśmy specjalnych odchyleń od normy, także w płucach nie znaleźliśmy niczego patologicznego. Diagnoza wydawała się, chwalić Boga, jasna: wylew do prawej półkuli mózgu na tle wysokiego ciśnienia i arteriosklerozy.
Członkowie konsylium postanowili nie opuszczać daczy Stalina. Uprzedziliśmy rodziny. Każdy z nas spędzał swoją część dyżuru u wezgłowia chorego. Przez cały czas siedział przy nim ktoś z Biura Politycznego — najczęściej Woroszyłow, Kaganowicz, Bułganin i Mikojan.
Kuncewo, 2 marca
Aleksandr Leonidowicz Miasnikow, Agonia Stalina, w: „Zeszyty Historyczne” nr 88, 1989, s. 116–122.
3 marca rano konsylium miało dać odpowiedź na nie Malenkowa, jakie są rokowania. Odpowiedź mogła być wyłącznie zła — śmierć była nieuchronna. Malenkow dał nam do zrozumienia, że spodziewa się takiego końca, ale ma nadzieję, że medycyna zdoła jeśli nie uratować, to przynajmniej wystarczająco przedłużyć życie Stalina. Zrozumieliśmy: chodziło o czas niezbędny do zorganizowania nowej ekipy władzy i przygotowania opinii publicznej.
Kuncewo, 3 marca
Aleksandr Leonidowicz Miasnikow, Agonia Stalina, w: „Zeszyty Historyczne” nr 88, 1989, s. 116–122.
Natychmiast więc sporządziliśmy pierwszy komunikat o stanie zdrowia J.W. Stalina (godzina 2 w nocy dnia 4 marca). Widniało w nim wieloznaczne zdanie: „Zastosowano szereg środków terapeutycznych, zmierzających do wskrzeszenia niezbędnych do życia funkcji organizmu”.
Wyrażało ono w ostrożnej formie nadzieję na „wskrzeszenie”, co miało nieco uspokoić kraj. [...]
Poczta przynosiła wzruszające listy. Ich autorzy wyrażali wiarę, że konsylium zdoła uratować życie genialnego wodza, ojca i nauczyciela, błagali wręcz o to, z rzadka tylko z akcentem groźnego żądania, częściej natomiast żarliwie i z ufnością wobec sowieckiej medycyny. Młodzi oficerowie i żołnierze proponowali swoją krew do transfuzji — „do ostatniej kropli”; a niektórzy pisali, że bez wahania gotowi są oddać swoje serce („niechaj chirurdzy wytną moje młode serce i wstawią je towarzyszowi Stalinowi”).
Kuncewo, 4 marca
Aleksandr Leonidowicz Miasnikow, Agonia Stalina, w: „Zeszyty Historyczne” nr 88, 1989, s. 116–122.
Stalin ciężko dyszał, czasami jęczał. Raz tylko wydawało się przez chwilę, że zamyślonym wzrokiem powiódł po otaczających go ludziach. Woroszyłow nachylił się wtedy nad nim i powiedział: „Towarzyszu Stalin, wszyscy tu jesteśmy twoimi wiernymi przyjaciółmi i towarzyszami. Jak się czujesz, mój drogi?”. Ale wzrok nie wyrażał już niczego, Stalin znowu zapadł w sen. Nocą wydawało nam się wielokrotnie, że umiera. Następnego ranka, 4 marca, komuś przyszła do głowy myśl, że może na dodatek Stalin dostał zawału serca. Przyjechała z lecznicy młoda lekarka, zrobiła elektrokardiogramy i bezapelacyjnie oświadczyła: „Tak, jest za¬wał”.
Zrobił się popłoch. „Lekarzy-morderców” oskarżono m.in. o to, że umyślnie nie zdiagnozowali zawału serca u ofiar swoich rzekomych mordów. Teraz przyjdzie kolej na nas... Do tej pory nie wspominaliśmy w raportach o możliwości zawału. A teraz cały świat się o tym dowie. Ból jest charakterystycznym symptomem zawału. Nieprzytomny Stalin nie mógł oczywiście skarżyć się na bóle. Leukocytoza i podwyższona temperatura mogły przemawiać za hipotezą zawału.
Konsylium było niezdecydowane. Postanowiłem zagrać va banque: „Elektrokardiograficzne wykresy są zbyt monotonne jak na zawał serca. Są to mózgowe, pseudozawałowe wykresy. Moi współpracownicy z Wyższej Szkoły Medycznej otrzymywali podobne krzywe przy wstrząsach mózgu. Niewykluczone, że mogą się także zdarzyć przy apopleksji”.
Neuropatolodzy potwierdzili — krzywe mogą pochodzić z mózgu, w każdym razie podstawowa diagnoza — wylew krwi do mózgu — jest wystarczająco jasna. Mimo pewnego siebie dyszkantu elektrokardiograficzki konsylium nie zatwierdziło hipotezy zawału serca. Diagnozę uzupełniono zresztą o nowy element: możliwe ogniskowe wylewy w komorze serca w związku z ciężkimi zaburzeniami wieńcowymi na tle wylewów do wewnętrznych płatów mózgu.
Kuncewo, 4 marca
Aleksandr Leonidowicz Miasnikow, Agonia Stalina, w: „Zeszyty Historyczne” nr 88, 1989, s. 116–122.
O jakiejś ósmej zbudziła mnie Kara Falencka wiadomością, że Stalin umiera albo umarł. Słowem, Pan Bóg wmieszał się w tę sprawę, z której oszalała ludzkość chciała go wyłączyć. Jestem chrześcijaninem, ale nie jestem Papieżem, więc nie modlę się o nawrócenie umierającego — tylko cieszę się, że umiera — i modlę się, aby Amerykanie zrozumieli, co to znaczy, i wiedzieli, jak dalej działać. Stalin był mordercą milionów i mordercą prawie że bezpośrednim setek ludzi. Jego geniuszem było przeniknięcie słabości Zachodu i w rezultacie tego największy szantaż, jaki zna historia. Ale Zachód myślał, że był on geniuszem naprawdę i wszystkie pomysły Waszyngtonu czy Londynu rozbijały się o obawę, że ten geniusz zawsze ich zaszachuje. To się kończy.
Nowy Jork, 4 marca
Jan Lechoń, Dzienniki, t. 3, Warszawa 1993.
Dzień 4 marca pozostanie dla nas z pewnością datą pamiętną. Świat dowiedział się z radia moskiewskiego, że atak apoplektyczny powalił Józefa Stalina – jednego z najgroźniejszych tyranów i zbrodniarzy, jakich znają dzieje ludzkości.
Nie wiemy, czy Stalin umarł już pierwszego marca, a komunikat był tylko przygotowaniem do ogłoszenia tej wiadomości – czy też należy jeszcze do żyjących. Ale nie to jest istotne. W świetle komunikatu jasne jest, że nawet jeśli Stalin jeszcze nie umarł – jego rolę polityczną można uznać za skończoną.
Na przestrzeni ostatnich lat kilkudziesięciu można to wydarzenie porównać tylko ze śmiercią w berlińskim bunkrze innego zbrodniarza i tyrana: Adolfa Hitlera. Ale jest tu jedna zasadnicza różnica. Śmierć Hitlera oznaczała koniec hitlerowskiej Rzeszy. Odejście Stalina – to jeszcze nie koniec stalinizmu. To dopiero początek końca. […]
Stalin nie pozostawia żadnego następcy. Formalnie biorąc władza spoczywa dziś w rękach grona ludzi, którzy do niedawna tworzyli Politbiuro. Stalin pozostawia im potworną pamięć walki o władzę i morderstw, których sam dokonał jako następca Lenina. Pozostawia im więc w spadku wzajemną nieufność, podejrzliwość i śmiertelną obawę jednego przed drugim.
[…]
Koniec tyrana może być również źródłem pewnych nadziei na przyszłość dla społeczeństwa polskiego. Oznacza poważne osłabienie tych sił, które trzymają dziś Polskę w jarzmie. Jest zapowiedzią nieuniknionych przemian i wstrząsów.
Monachium, 4 marca
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
Rankiem 5 marca Stalin nagle dostał krwotoku. Krwotok doprowadził do spadku pulsu i ciśnienia krwi. To nas też trochę zbiło z tropu — czym to objaśnić? [...]
Przez cały dzień 5 marca coś tam Stalinowi wstrzykiwaliśmy, pisaliśmy dziennik czynności, sporządzaliśmy biuletyn zdrowia. Tymczasem na drugim piętrze zebrali się członkowie KC: członkowie Biura Politycznego podchodzili do umierającego, osobnicy niższej rangi stawali w drzwiach, bojąc się podejść nawet do półżywego „gospodarza”. Pamiętam, że Chruszczow także trzymał się drzwi. W każdym razie nawet w takiej chwili przestrzegano hierarchii: na przodzie stali Malenkow i Beria, za nimi Woroszyłow, potem Kaganowicz, jeszcze dalej Bułganin i Mikojan. Mołotow był chory, miał zapalenie płuc, ale mimo to ze dwa–trzy razy przyjechał. [...]
Wreszcie 5 marca o godzinie 21.50 Stalin umarł.
Była to oczywiście pamiętna chwila. Kiedy tylko ustaliliśmy, że puls zniknął, oddech ustał i stanęło serce, do przestronnej komnaty weszli czołowi działacze partii i rządu, córka Stalina Swietłana, syn Wasilij i ochrona. Wszyscy stali nieruchomo, w uroczystym milczeniu — może pół godziny, może dłużej. Zaszło niewątpliwie wielkie historyczne wydarzenie. Odszedł wódz, przed którym drżał kraj, a w jakimś stopniu i cały świat. Wielki dyktator, jeszcze niedawno wszechmocny i niedosięgły, przekształcił się w żałosnego, biednego trupa, którego nazajutrz mieli kroić na kawałki anatomopatolodzy. Potem obróci się w proch, tak jak trupy wszystkich zwykłych ludzi. Stojąc w milczeniu, myśleliśmy prawdopodobnie każdy o czym innym, ale powszechne było przeczucie zmian, które powinny, które nie mogą nie nastąpić w życiu naszego państwa i naszego narodu.
Kuncewo, 5 marca
Aleksandr Leonidowicz Miasnikow, Agonia Stalina, w: „Zeszyty Historyczne” nr 88, 1989, s. 116–122.
Dziś już jest o Stalinie w gazetach, a radio co chwila podaje „biuletyny lekarskie”. Mówione są tonem żałobnym i ponurym, a takie naturalistyczne, że aż słuchać okropnie. Podają wszystkie szczegóły fizjologii pogrążonego w głębokiej nieprzytomności władcy, nawet analizy krwi i moczu. Co za zamiłowanie do Grand Guignolu [okropności] w złym guście.
Oto więc umiera człowiek, przez którego miliony ludzi wylały z siebie ocean łez i krwi. Ale który też stworzył nową potęgę Rosji, a może i w ogóle — coś nowego, co już nie zniknie.
5 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1945–1965, Warszawa 1997.
Naprzeciwko mnie korytarzem ambasady szły powoli jakieś kobiety. Patrząc na ich twarze zrozumiałem: stało się straszne! [...] W tę noc we wszystkich oknach ambasady świeciły się światła. Ludzie krążyli po wielopiętrowym budynku jak somnambulicy. Prawie nie rozmawiali ze sobą, tylko czasami wymieniali spojrzenia, w których było cierpienie i strach. Koniec! Już go nie ma!
Boże, co będzie dalej? Co z nami? Z krajem? Ze światem? Co z Polską? [...]
Podszedłem do milicjanta [Polaka pilnującego ambasady]. Zwolnił krok, wybijając się ze swojego stałego tempa, i spojrzał na mnie pytająco.
— Stalin umarł! — powiedziałem.
— Zmarł? Stalin zmarł? — pochylił głowę, jakby przywykał do nieoczekiwanej wiadomości. — Zmarł... W jego głosie nie było ani bólu, ani rozpaczy, ani załamania — tylko niespieszne rozmyślanie, jak określić swój stosunek do zaistniałego zdarzenia.
— Zmarł... — znów powtórzył.
Przeszedł — śnieg zaskrzypiał pod jego butami — dwa kroki w jedną stronę, dwa z powrotem. Nagle zatrzymał się przede mną i spojrzał mi prosto w twarz spokojnym, niespodziewanie twardym wzrokiem:
— Będzie lepiej...
Nie wierzyłem własnym uszom. Co on powiedział? „Będzie lepiej!” Umarł Stalin, a on uważa, że teraz będzie lepiej. Oszalał? Przecież to wróg! Naszą ambasadę ochrania wróg, przeciwnik, zdolny do wszystkiego. Tylko wydaje się dobroduszny, pewny, „swój”.
Warszawa, 5 marca
(tłum. z ros. Agnieszka Knyt)
Leonid Poczywałow, Czużoj w czas biedy (iz dniewnika pisatiela), „Nowaja Polsza” nr 3, 2003.
Stalin umarł. Nie ma perspektywy, z której można by od razu ogarnąć to zdarzenie, i nawet uczuciem nie można na nie odpowiedzieć tak, jak trzeba. Wszystkie nadzieje — najbardziej zuchwałe — są teraz usprawiedliwione i wszystkie obawy — z tą najpierwszą, że oszalała banda może już niedługo rzucić bombę na Nowy Jork. Walka o władzę po Stalinie — to walka o życie, tylko zwycięzca się utrzyma. Stalin był to gangster tak gigantyczny, że był swego rodzaju wielkością. To, co po nim zostało, to (może poza armią) bandyci z szerokiego gościńca, i to, co oni teraz zrobią, trzeba przewidywać z punktu widzenia kryminologa lub policji śledczej [...]. Ludzie karmieni ubóstwianiem Stalina — muszą myśleć dzisiaj: „A jednak on umarł! Jest ktoś silniejszy niż NKWD i kongres partii”.
Nowy Jork, 5 marca
Jan Lechoń, Dzienniki, t. 3, Warszawa 1993.
Dziś już jest o Stalinie w gazetach, a radio co chwila podaje „biuletyny lekarskie”. Mówione są tonem żałobnym i ponurym, a takie naturalistyczne, że aż słuchać okropnie. Podają wszystkie szczegóły fizjologii pogrążonego w głębokiej nieprzytomności władcy, nawet analizy krwi i moczu. Co za zamiłowanie do Grand Guignolu w złym guście.
Oto więc umiera człowiek, przez którego miliony ludzi wylało z siebie ocean łez i krwi. Ale który też stworzył nową potęgę Rosji, a może i w ogóle – coś nowego, co już nie zniknie.
Warszawa, 5 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Z zaciekawieniem, tłumiąc wewnętrzną radość, przyglądaliśmy się reakcji strony przeciwnej. Tam nastąpiła konsternacja. Co teraz będzie?
[5 marca] Odszedł ten, który był nieśmiertelny. […]
Przez cały dzień nie widzieliśmy w zonie żadnego nadzorcy. […] Zapomniano nawet na noc zamknąć baraki. […]
Wśród więźniów nic się nie działo. Zbyt ciężko wszyscy zostali doświadczeni i zbyt dokładnie poznali cały mechanizm tego nieludzkiego systemu, aby dać się ponieść emocjom. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że należy postępować tak, aby nie sprowokować niepożądanych wydarzeń, zachowywać się tak, jakby nic się nie stało.
Łagier w okolicach Czumy, 6 marca
S. Dakiniewicz, Przerwa w życiorysie, BN Warszawa, akc. 12570.
6 marca na terenie gminy Szydłów i Potok w pow[iecie] Busko zanotowano masowy wykup towarów w sklepach GS spowodowany plotką o wojnie. W gminie Solec (powiat Starachowice) zanotowano masowy wykup wódki.
woj. kieleckie, 6 marca
Meldunki z terenu, AAN, PZPR 237/VII-132, s. 376–456.
We czwartek na obiedzie była u mnie Kazia [Iłłakowiczówna]; przyszła też jeszcze w piątek w związku z zamówioną przez „Życie” „wypowiedzią” o śmierci Stalina. Uradziłyśmy razem napisać, że ta śmierć zrobiła na nas zbyt wstrząsające wrażenie, abym o tym pisała. Śmiałyśmy się trochę z tej jezuickiej prawdy, bo wrażenie istotnie wstrząsające, a jakiej natury, to rzecz inna. Pewno, że nie żal, ale jednak poczucie, że stało się coś bardzo brzemiennego w skutki.
7 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1945–1965, Warszawa 1997.
Żałoba nadal trwa i jest olbrzymia. Nie spotkałem człowieka, który by nie był wstrząśnięty. Na godzinę dziewiątą trzydzieści pojechałem na wykłady do szkoły. W szkole cisza, powaga, spokój, młodzież zaciągnęła wartę przed popiersiem Stalina. Nareszcie jest jakieś skupienie, nareszcie czuć, że to jest wyższa uczelnia. Tak powinno być zawsze. Prowadziłem pokazową analizę wiersza Słowo o Stalinie Broniewskiego. Dałem im dużo materiału.
Warszawa, 7 marca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Jeden z najbardziej ruchliwych punktów Warszawy — to skrzyżowanie Alej Jerozolimskich z Nowym Światem. 9 marca 1953. Godzina 9.50 rano. Samochody, tramwaje, autobusy, tłumy pieszych. Robotnicy przygotowują trybunę na południe. Instalują reflektory.
Godzina 10.00.
To wszystko, co przed chwilą śpieszyło się, dążyło dokądś, pracowało, nagle zamiera.
Robotnicy odrywają się od pracy, przechodnie stają w miejscu. Odsłaniają się głowy. Zgrzytają hamulce autobusów, samochodów, tramwajów. Wysypują się z nich pośpiesznie pasażerowie, kierowcy, konduktorzy. Stają na ulicy, mnąc czapki i kapelusze w ręku. Milicjanci, żołnierze, oficerowie salutują.
Raz po raz salwy armatnie. Syreny huczą bez przerwy. Ludzie patrzą na budynek Komitetu Centralnego PZPR, na wielki portret Tego, który w tej chwili odbywa swą ostatnią drogę. Matka, która stanęła z dzieckiem, ociera łzy. Siwy motorniczy „dwudziestki piątki” pochylił głowę i mocno zacisnął zęby.
Taka cisza... I w ciszy jeszcze tylko ostatnie artyleryjskie salwy.
Warszawa, 9 marca
Uroczystości żałobne trwały kilka dni. W dniu pogrzebu, w południe czasu moskiewskiego, a o godzinie 10.00 naszego czasu włączone w całym mieście wszystkie syreny połączyły się w jeden przejmujący, przeraźliwy dźwięk. Niemira wstał z krzesła i przyjął postawę zasadniczą. My wszyscy poszliśmy za jego przykładem. Pan Zubaczek stał w oknie i obserwował puste w tym czasie podwórze fabryki. W pokoju panowała cisza, tylko w uszy wdzierał się zespołowy jęk syren. Nagle usłyszeliśmy głos Zubaczka, który cedząc powoli poszczególne słowa mówił:
— To jest pogrzeb? Panowie, to jest pogrzeb? Przed wojną, jak zmarł Piłsudski, to był pogrzeb! Cała Polska płakała!
Długą chwilę potem panowała cisza, nikt nic nie mówił. Wreszcie do Zubaczka przyskoczył Ściepuk. Wydawało się, że za chwilę chwyci go za klapy; zduszonym głosem człowieka bardzo zdenerwowanego zacharczał:
— Panie Zubaczek! To pan taki?!
Z drugiej strony Zubaczka znalazł się zaraz Gierdo z krzykiem:
— Zubaczek! Co pan?!
Zubaczek nie stracił rezonu. Zaczął tym aktywistom ZMP dowodzić, że oni są młodzi i nie pamiętają, jak to było, ale on dobrze pamięta, że wtedy wszyscy ludzie płakali. A dzisiaj po Stalinie kto płacze?
Kraków, 9 marca
Tadeusz Poziemski, Fragment większej całości, AW, II/1056, s. 152–153.
Zmrok osiada już na fasadach domów, spada jak welon na głowy ludzkie, przesuwające się dalej przed trybuną. Z ciemnej ulicy wysypują się świetliki pochodni, kapiących iskrami. W niebo, zasnute nocą, kierują się strumienie świateł reflektorów. I tylko odkryte głowy i transparenty, naświetlone pochodniami, przesuwają się przed oczami — jakby końca nie było olbrzymiej ludzkiej fali.
Warszawa, 9 marca
Edward Stefanowicz, Los tak chciał. 11 lat w wiecznej zmarzlinie, Archiwum Wschodnie (AW), II/885, s. 208–209.
W dniu dzisiejszym 9 marca o godzinie 16.00 w Alejach Jerozolimskich ludność stolicy w manifestacyjnym pochodzie złoży hołd pamięci Wielkiego Stalina — Wyzwoliciela Polski, Chorążego Pokoju i wolności narodów — Budowniczego Komunizmu w ZSRR, Wodza i Nauczyciela mas pracujących całego świata.
Wszyscy mieszkańcy Warszawy pragnący wyrazić swe uczucia w manifestacji zbiorą się w zakładach pracy, w urzędach i instytucjach, na wyższych uczelniach, skąd wyruszą do pochodu.
Niezatrudnieni członkowie rodzin — kobiety i młodzież chcący wziąć udział w pochodzie zbiorą się w następujących punktach miasta o godzinie 17.00 [...].
Komitety Frontu Narodowego na terenie całej Warszawy okażą niezbędną inicjatywę w organizowaniu udziału ludności stolicy w manifestacji dla uczczenia pamięci Wielkiego Stalina.
Warszawa, 9 marca
Wstrząs był dla mnie ogromny. Wraz z jego śmiercią runęły marzenia moich lat dziecinnych i młodzieńczych, zginęła ostatnia nadzieja, zobaczenia Jego. Towarzysz Stalin nie żyje. Jakiż tragizm kryją te słowa. Ile smutku i boleści, ile łez przelanych uczci pamięć Wielkiego Nauczyciela.
Józef Stalin nie żyje.
Kochano Falo. Może wyda Ci się naiwnym mój list. Może nie uczone te słowa, ale Towarzysz Stalin był dla mnie jak Ojciec, był dla mnie drogowskazem w życiu. I nagle nie stało tego człowieka. Siedzę przy oknie i kreślę te słowa. Przede mną cudne Tatry. To dzięki Stalinowi mogę przebywać na wczasach, mogę poznawać piękno naszych ojczystych ziem.
I chociaż smutek i boleść moja jest ogromna, chociaż nieraz ogarnia mnie zwątpienie, to jednak wierzę bezgranicznie w wielką naukę Stalina, wierzę w komunizm.
Warszawa, 9 marca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Wyglądamy na ulicę. Wszystko staje w bezruchu. Z pola mokotowskiego widzimy najpierw błysk, a potem huk wystrzału. Wszystkie syreny gwiżdżą, dzwonią dzwony. Trwa to pięć minut. [...] Za chwilę przyjechała Rysia Hanin i Janek Świderski. Przywieźli wiersze do recytacji. Mamy dziś mówić podczas pochodu. [...]
Mamy obok trybuny głównej urządzoną małą trybunę, gdzie są mikrofony. Punkt szesnasta wchodzi na trybunę Biuro Polityczne oraz Rząd. Rozpoczyna uroczystość wicepremier [Józef] Cyrankiewicz, po nim mówi [Franciszek] Jóźwiak [członek Biura Politycznego KC PZPR], jest bardzo wzruszony. Po przemówieniach orkiestra gra Międzynarodówkę, pochylają się sztandary i pochód rusza.
Pierwszy czyta Kreczmar, potem ja czytam fragment ze Słowa o Stalinie Broniewskiego:
Chwała tym, co wśród ognia i mrozu
Jak złom granitowy trwali
Jak wcielona warta i rozum
Jak Stalin.
Ogarnia mię wzruszenie. Głos niesie, głośniki roznoszą słowa poety. Kończę:
Pokój, pokój, pokój!
Pokojem oddycha świat.
Ty go strzeżesz, opoko.
Związku Republik Rad.
Musiało to zrobić wrażenie, bo sekretarz Miejskiej Rady Narodowej dziękuje mi. [...] Niezliczone morze głów ludzkich płynie przed nami. Transparenty, sztandary, portrety. Idą jeden przy drugim. Chcę zobaczyć, jak będzie szedł nasz teatr, chcę zobaczyć Elżunię [Elżbietę Barszczewską].
Wiatr wieje. Robi się zimno i powoli zapada zmierzch. Zapalają reflektory. Wspaniale to wygląda. Zaczyna padać śnieg. Robi się jakaś bajkowa feeria. Płatki śniegu wirują w reflektorach i bielą głowy ludzi. Zimno. Drżę z zimna.
Warszawa, 9 marca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1928-1969, Warszawa 1995.
Jestem uczennicą kl. III-a Szkoły im. Małgorzaty Fornalskiej. Kochałam Towarzysza Józefa Stalina, a ponieważ umarł Józef Stalin, to niech będzie zastępcą syn Józefa Stalina. Towarzysze, i dajcie mi odpowiedź, czy się zgadzacie, żeby był zastępcą syn Józefa Stalina. Pisałam sama od siebie, swoją własną ręką. Mam lat 9. Tatusia nie mam, tylko mamusię.
Łódź, 9 marca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Gdy dowiedziałam się, że nasz ukochany Wódz Stalin przestał dla nas żyć, płakałam i poszłam dowiedzieć się, jakie wrażenie odniosły kobiety z naszej fabryki. Weszłam do laboratorium. Starsza siostra sanitarna miała oczy czerwone od łez. I tak obie płakałyśmy: ja, młoda zetempówka i ona starsza, bezpartyjna. Ale słów nam zabrakło.
I płakały kobiety na hali i padło wiele wypowiedzi.
Koleżanka Rakowska płakała i mówiła: „umarł Stalin, nasz wódz, kto teraz potrafi zachować pokój świata?”. I było nam bardzo smutno.
Czy to prawda, że nikt nie potrafi zachować pokoju?
Warszawa, 12 marca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Porządek obrad
1. Powitanie obecnych przez Prezesa OKK Ks. dr. [Józefa] Pochodę-Rogowskiego i odczytanie przez tegoż programu zebrania.
2. Referat sprawozdawczy Ks. mgr. Czarneckiego Jana z odbytej konferencji w Warszawie.
[...]
Ks. Czarnecki w swym referacie mówił, że na konferencji początkowo była mowa o Wielkim Stalinie, o bojowniku o Pokój dla wszystkich Narodów. Następnie zebrani na tejże konferencji uczcili pamięć śmierci Stalina jednominutową ciszą.
[...]
W niektórych diecezjach [...] puszczano plotki, że Komisja Księży przestała już istnieć, ponieważ wszyscy Księża zostali ekskomunikowani. Cała ta plotka ma na celu poderwanie autorytetu Komisji Księży. Lecz nasze stanowisko jest na drodze właściwej. My, Księża, powinniśmy zwalczać reakcyjny nastrój wśród duchownych, przyznał to sam Episkopat w związku z kompromitacją Kurii Krakowskiej w procesie*. Dlaczego Episkopat nie stosował ekskomuniki przeciw Ks. Gurgaczowi, Ks. Szepelakowi ani przeciw Ks. Lelito, którzy byli szpiegami, tylko Ks. Prymas uznał natomiast, że wskazane [jest] stosować dekret przeciw nam za redagowanie i wydawanie pisma „Ksiądz Obywatel”.
Na list Ks. Prymasa w sprawie ekskomunikowania Księży członków ZBoWiD za ich patriotyczność Prezydium Głównej Komisji Księży dało odpowiedź Ks. Prymasowi, że stosowanie wobec nas ekskomuniki jest nadużyciem religijnym dla celów politycznych, jest to przeciw słusznej zasadzie powiązania służby dla dobra Kościoła ze służbą dla dobra ojczyzny. Następnie Ks. mgr Czarnecki mówił o ostrożności i czujności wobec przyjmowania nowych członków do Okręgowych Komisji Księży, ponieważ są i tacy, tak zw[ane] wtyczki, które mają polecenie wstąpić do Komisji Księży celem złowrogiej roboty.
Szczecin, 18 marca
Antoni Dudek, Sutanny w służbie Peerelu, „Karta” nr 25/1998.
Święto. Wstaliśmy wszyscy podnieceni, a szczególnie Juleczek. Idzie razem z nami na pochód. Mamy zaroszenie na trybunę. To znaczy ja idę razem z kolegami mówić na trybunie wiersze, a Elżunia [Elżbieta Barszczewska] jako widz. […] Dzień prześliczny. Ciepło. Słońce. Radość. […] Punkt dziesiąta przyjechał Bolesław Bierut. Przed nim Rokossowski i inni. Staliśmy z Juleczkiem o kilka kroków od nich. Co chwila zajeżdżało jakieś auto. […] Bolesław Bierut, obecnie premier, rozpoczął przemówienie, a potem ruszył pochód. […] Ja mówiłem fragment Majakowskiego ze Słonecznej chorągwi, fragment Ważyka Lud wejdzie do śródmieścia i na zakończenie pochodu koniec Słowa o Stalinie. Koło godziny piętnastej było po wszystkim.
Warszawa, 1 maja
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia 1953 r. Obchodzono je w innym nastroju niż w poprzednich głodowych latach. Była nawet choinka cedrowa, dość ciekawie przybrana, bo wieszano na niej wiele rzeczy niezwiązanych z tradycją. Oprócz waty, więźniowie wieszali na niej napisy z życzeniami w różnych językach oraz kartki i listy od rodzin. Była to pierwsza wigilia przy choince — wielonarodowościowa. [...] Nie było już w naszym obozie wielkiego reżimu, ale nadal pracowaliśmy po 10 godzin na dobę i 2 godziny „udarnika” (prac dla obozu).
Obóz Łazo na Kołymie, 24 grudnia
Małgorzata Giżejewska, Kołyma 1944-1956 we wspomnieniach polskich więźniów, Warszawa 2000.
Mija dziś pierwsza rocznica śmierci Stalina. Co jak co, ale facet był wielki. Był twórcą najbardziej nowoczesnej tyranii. Rozumiał, jak nikt inny, że tyrania w wieku XX polega na maksymalnym zniewoleniu każdej jednostki ludzkiej z osobna, na spętaniu każdego przejawu życia w społeczeństwie, na brutalnym sięgnięciu do najbardziej indywidualnych intymności każdego człowieka. Potrafił udoskonalić tyranię polityczną tak, jak udoskonala się dziś silnik samolotu, do optymalnego wniknięcia w każdy szczegół, w kosmos skomplikowania współczesnego motoru. Artykuł programowy, jaki ukazał się w „Prawdzie” z okazji tej rocznicy, tchnie pełnym nienawiści szacunkiem dla postaci Stalina. To jest tym, co żywią dla jego wspomnienia jego następcy i spadkobiercy.
Warszawa, 5 marca
Leopold Tyrmand, Dziennik 1954, wersja oryginalna, Warszawa 1999.
Sowchoz w Kurejce [...] jest niewątpliwie nakreślony z dużym rozmachem, wygląda jak przytartaczne osiedle – wioska drewnianych domków, obory i stajnie porządne, robiące wrażenie bardziej przedsiębiorstwa niż folwarku, „dzielnica” cieplarni – rząd ± 30 metrowych szklanych domów, partia naziemnych cieplarni – coś jak holenderskie skrzynie, tylko przestrzeń „trochę większa” niż u nas w domu [...].
Będąc w Kurejce, miejscu zesłania Józefa Stalina, poszłam oczywiście także do muzeum jego imienia. Jest to wysoki oszklony budynek z okrągłym błękintym plafonem z dobrze wykorzystanymi świetlnymi efektami, pod którymi stoi izbuszka, stareńka chatynka, w której w latach 1915–1916 żył Stalin. Ubóstwo domku, w którym mieszkał z 12-osobową rodzinką tubylców wywiera istotnie specyficzny efekt. Na ścianie wiszą „piałki” do wyprawiania skórek zwierząt, na które polował, i z czego się utrzymywał, żałośnie biedne łóżko, komoda z szarych desek, jakieś stołki i doskonała fotografia roześmianego energicznego młodego mężczyzny, jakim był w tym okresie życia. Oprawa zewnętrzna budynku muzeum staranna, boazeria ścian, oszklone ilustracje z życia Stalina, doskonała makietka jakiegoś drugiego domku itd. Całość kosztowała ok. milion rubli, nic dziwnego, że robi dobre wrażenie.
Kurejka, 21 marca
Zofia Stanek, Listy z Syberii. Lata 1951–1957, Kraków 1991.
Dziś trzecia rocznica śmierci Stalina. W żadnej gazecie ani słowa o tym. A cóż to się działo trzy lata temu? Lały się panegiryki, hymny, elegie. Nawet [Maria] Dąbrowska, wielka pisarka, splamiła swoje pióro żałobnym artykułem o Stalinie. Czytało się to ze wstydem i zgrozą. A dziś? Ogólne milczenie niewolników, podległych partii.
Warszawa, 5 marca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
W prasie pojawiają się już antystalinowskie artykuły. Pisze się teraz z uznaniem o AK. Dlaczego się pisze i czemu ma to służyć? W dzisiejszej „Trybunie Ludu” jest wielki artykuł [Jerzego] Morawskiego, sekretarza KC, przeciwko Stalinowi. Oto niektóre stwierdzenia: „Stalin w późniejszych latach stosował zamiast walki ideowej represje wobec przeciwników, później wobec każdego, kto nie zgadzał się z jego zdaniem. Stalin nadużył swej władzy, przestał liczyć się z kolektywem, zaczął wynosić siebie ponad partię”.A teraz o Stalinie jako generalissimusie: „Wkład Stalina w okresie wojny przeplatał się z ciężkimi błędami, które kosztowały życie wielu istnień ludzkich. [...] Stalin stosował metody prowokacji, fabrykował fałszywe zarzuty, dopuszczał się nadużyć w toku śledztwa. W rezultacie wielu uczciwych ludzi zostało uwięzionych, zesłanych do obozów karnych lub rozstrzelanych”.
Oczom trudno uwierzyć, że to się czyta. To wszystko prawda, ale prawdą jest i to, że partia niczego już nie odrobi i nie odbuduje zaufania ani nie naprawi moralnych spustoszeń całych społeczeństw, którym narzucono kult Stalina. Artykułami w gazetach i mowami nie da się „załatwić” i usunąć w niepamięć zbrodni.
Warszawa, 25 marca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Przechodzę przez plac, na którym pierwszego dnia rewolucji zwalili go z piedestału. Dokładniej, przecięli acetylenem na wysokości kolan. Został pomnik jedyny w swoim rodzaju: para ogromnych butów na wysokim postumencie. Z prawej cholewy sterczy jeszcze filuterny wiecheć – zaprasza nowego chętnego, aby wlazł w te buty...
Ten, do którego należały one dawniej, przeniesiony został o kilka ulic od placu swego imienia I ciśnięty na bruk. Głuchym echem rozlega się miarowe kucie. Mosiężny gigant zamienia się w kupę nieforemnych odłamków.
Każdy chce mieć na pamiątkę kawałek Stalina.
Budapeszt, 1 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.
Radio Budapeszt bez przerwy nadaje wesołe melodyjki z operetek. Ale skupiona wokół głośnika służba hotelowa ma ponure miny. Zygmunt usiłuje ich pocieszyć, że strzelanina się skończy i będzie spokój, ale okazuje się, że właśnie to, co nastąpi wtedy, przeraża ich najbardziej. Rzecz w tym, że wszyscy oni w dniach rewolucji spalili przed zwalonym posągiem Stalina swoje legitymacje milionowej partii.
- Co teraz z nami zrobią?
Zygmunt niezbyt pewnie uspokaja, że nic.
Stara sprzątaczka wzdycha:
- Niech już będzie ta partia, ale niech nikogo nie zmuszają, żeby do niej należał…
Budapeszt, 6 listopada
Wiktor Woroszylski, Dziennik węgierski 1956, Warszawa 1990.