W małym kalendarzyku podręcznym z roku 1951 natrafiłem na zapis: „2 lipca — wiadomość poufna H.M. przed objazdem Warszawy z WMM”. Przypomniałem sobie sens tej przekazanej w rozmowie telefonicznej przez Hilarego Minca wiadomości: jutro, w czasie oprowadzania po Warszawie Wiaczesława Michajłowicza Mołotowa, wystąpi on najpewniej z sugestią postawienia w Warszawie wieżowca typu wieżowców moskiewskich, które tam niedawno zbudowali i z których są tak dumni. To decyzja Stalina w nawiązaniu do zobowiązania z 1945 roku. Chodzi o to, żeby nie być zaskoczonym tą propozycją, ustosunkować się generalnie pozytywnie i nie wiązać się w szczegółach.
Objazd Warszawy był, rozmowa rzeczywiście miała miejsce. Krótkie wtrącone zdanie Mołotowa: „A jak byście widzieli w Warszawie taki wieżowiec, jak u nas?” — „No cóż, owszem”.
3 lipca
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
4 sierpnia dostaliśmy, Zygmunt Skibniewski i ja, u wicepremiera Stefana Jędrychowskiego, [...] polecenie opracowania naszych propozycji na podstawie następujących wytycznych: budowa gmachu, daru ZSRR, miałaby rozpocząć się szybko — na przełomie 1951 i 1952 roku — i równie szybko ma być zakończona — w ciągu około dwóch lat. [...]
I tyle. Skąpe te wytyczne.
4 sierpnia
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
Architekci radzieccy [...] przyjechali w niedzielę 30 września 1951.
O podjęciu decyzji o wysokości Pałacu mam notatkę: „Dziś, wspólnie z architektami radzieckimi ustalenie wysokości Pałacu. Doceniając wagę problemu, zaprosiłem do udziału w naradzie — wizji w terenie — kilkunastu najwybitniejszych architektów polskich [...]. Zebraliśmy się na brzegu praskim, w rejonie mostu Śląsko-Dąbrowskiego. Z lotnikiem kukuruźnika — wlokącym za sobą balon, przelatującym po osi przyszłego Pałacu wzdłuż ulicy Marszałkowskiej — łączność radiowo-telefoniczna. Pierwsza wysokość — 100 metrów. Druga — 110. Trzecia — 120. Architekci radzieccy, zwłaszcza [Lew] Rudniew: «Starczy, tak będzie dobrze dla sylwety Warszawy, 100-120 metrów». Nas jednak, nie tylko jako architektów mających w oczach przyszłe wysokościowce warszawskie, ale jako marzących o przyszłej wielkości swojego miasta warszawiaków, ogarnął niepojęty amok wysokości — po każdym nawrocie samolotu dyspozycja: «Wyżej!». Zatrzymaliśmy się — jednomyślnie — na wysokości 150-160 metrów. Czemu tak? Może mniej lub więcej świadomie chodziło o stworzenie znacznie większej skali nowej Warszawy niż ta, którą wyznaczały przed wojną Prudential, Hotel «Warszawa» czy Cedergren.”
30 września
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
Dar ten [Pałac Kultury i Nauki] to piękny symbol braterskiej pomocy, jakiej stale we wszystkich dziedzinach życia doznaje Polska Ludowa ze strony Związku Radzieckiego. [...] Szczególne ciepło i znaczenie tego daru dla narodu polskiego polega na tym, że jest to pomoc Związku Radzieckiego w zatarciu śladów strasznych zniszczeń i okaleczeń naszej ukochanej Warszawy, zadanych jej przez zbirów hitlerowskich, którzy chcieli Warszawę zmieść z powierzchni ziemi.
6 kwietnia
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
W piątek, 18 kwietnia, otrzymawszy zaproszenie do Rady Państwa na urodzinowe przyjęcie dla Bieruta i gdy Modzelewska zadzwoniła proponując mi, że zabiorą mnie tam autem, pojechałam z nimi zobaczyć tę galówkę. Zastanawiam się, dlaczego partia tak fetuje tę 60 rocznicę jego urodzin – gazety dotąd jeszcze ogłaszają listy „narodu” i „urodzinowe zobowiązania” (sentymentalna wierszowana laurka Iwaszkiewicza, pisarze i dziennikarze prześcigają się w panegirykach) – ja nie pisnęłam i nigdy nigdzie na żadne zaproszenia nie chodzę, więc myślę sobie – pójdę. Pamiętam, jaki niesmak budziło to w nas, gdy takie same hopki urządzano z imieninami Piłsudskiego.
Gmach Rady Państwa (chyba dawny GISZ) urządzony jest teraz wspaniale i ma tylko ten błąd, że wielkie sale reprezentacyjne są aż na trzecim piętrze, a nie ma windy. Szczegóły wnętrza w bardzo dobrym smaku, dekoracja kwiatowa feeryczna. Po monumentalnych schodach sunął tłum szary, brzydki, biednie i wulgarnie poprzyodziewany. Perkalikowe suknie w kwiatki, kolorowe koszule, wyszarzane marynarki, perkate nosy, mysie ogonki zwinięte w tyle głowy, zmęczone, spracowane
Makieta Pałacu Kultury w pochodzie pierwszomajowym w 1952 r. To nie zaspokajało potrzeby piękna, ale to mi się podobało. To było nowe piękno prostych szarych ludzi wprowadzonych na najwyższe salony Państwa. Bierut stał w pustej sali z dekoracją biało-czerwoną, stał na dywaniku i przyjmował życzenia. Mistrze ceremonii kierowali część tłumu na boki, zapewne, żeby oszczędzić solenizantowi nadmiaru uścisków dłoni. Ponieważ przyjechałam z Modzelewskimi, z nimi też się trzymałam [...].
Modzelewski pokręcił się i oznajmił, że „prezydent i wszystkie ważne osoby są o pół piętra niżej”. „Chodźmy – powiedział – do tego high life’u”. Zeszliśmy. W samej rzeczy w tych niższych salonach było już inne towarzystwo. Były już i wieczorowe powłóczyste suknie dam, niektóre bardzo bogate, i staranniejsze toalety panów, i dużo galowych mundurów, m.in. złotem szyte czarne mundury ambasady sowieckiej. Tu i ówdzie słychać było cudzoziemskie języki, rosyjski i francuski, dominował rosyjski. Stoły tak samo uginały się pod jedzeniem, jeszcze lepszym i wytworniejszym. Tak oto społeczeństwo dążące do bezklasowości „rozwarstwia się” w sposób nieuchronny. Do blasku nowego high life’u przylgnęła oczywiście cała nasza śmietanka „sfer artystycznych”. W tych dopiero salonach zobaczyłam Iwaszkiewicza, Putramenta, Kruczkowskiego, Elżunię, Wyrzyka, Wołłejkę (Chopin z filmu) i in.
Modzelewscy mnie zapytali, czy nie mam nic przeciw temu, żeby „być przedstawioną” Bierutowi. Co można na takie pytanie odpowiedzieć, kiedy się już weszło w kabałę? „Proszę bardzo”. Ale Bierut był otoczony architektami mającymi budować ów Pałac Nauki i Kultury. Gdyśmy wreszcie do niego dotarli, zanim jeszcze zdążyłam usta otworzyć, zaczął mówić trzymając moją rękę w swojej, ogromnej jak narzędzie: „Bardzo się cieszę, że mogę odnowić z panią znajomość sprzed czterdziestu lat”. Wiedząc, że za młodu wychowywał się u Papiewskich w Lublinie, bąknęłam: „Chyba w Lublinie?” – „Tak, pani mnie nie pamięta, ale ja panią dobrze pamiętam”. Ja znowu: „To tak dawno i byliśmy tacy młodzi” (a w istocie rzeczy nigdy żadnego Bieruta w Lublinie nie poznałam). Na co Bierut: „Tak, pani była młoda, oczkami strzelała pani do chłopców”. Tu już wpadam w ten ton i mówię: „No, i chłopcy do mnie”. „Tak, tak, ja się też podsuwałem, ale pani była taka otoczona, więc bez powodzenia. A od tego czasu znałem już panią tylko z książek.” „To – mówię – może jest najważniejsza znajomość z pisarzem. Osoba jest zawsze mniej interesująca.” – „A nie, nie, przyjemnie jest poznać i osobę.” Na tym skończyła się moja jedyna rozmowa z kimś ze świata naszych dzisiejszych władz najwyższych.
Warszawa, 18 kwietnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Gazety ogłosiły nagle urbi et orbi o „wielkim darze bratniego Związku Radzieckiego” [...]. Projekt podawany niemal co dzień w gazetach, to z lotu ptaka, to z tej lub owej strony, jest potwornie brzydki, niczym nie uzasadniony. Cała Warszawa będzie leżała u stóp tego potwora.
2 maja
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
W czasie pobytu Anny gazety ogłosiły nagle urbi et orbi o „wielkim darze bratniego Związku Radzieckiego”, jakim ma być wybudowanie gigantycznego kompleksu gmachów, Pałacu Kultury i Nauki, z niebotykiem 200 metrów wysokim pośrodku. Ma to stanąć w samym sercu Warszawy na terenach między dawnym Dworcem Głównym, Złotą, Sosnową, Marszałkowską. Budować będą nie tylko rosyjskie maszyny, lecz rosyjscy inżynierowie i robotnicy z przywiezionych (jakoby) materiałów. Również projekt jest moskiewski, podobno uzgodniony z polskimi architektami, ale czy który odważył się naprawdę mieć swoje zdanie? Projekt podawany niemal co dzień w gazetach, to z lotu ptaka, to z tej lub owej strony, jest potwornie brzydki, niczym nie uzasadniony.
Cała Warszawa będzie leżała u stóp tego potwora. [...] Przypomniała mi się budowa Sóboru na Saskim placu. To także był największy wówczas gmach w Warszawie. Anna potraktowała to z filozoficznym humorem: „No, cóż – powiedziała – w XI wieku Niemcy budowali u nas kościoły chrześcijańskie. Teraz Rosjanie budują kościół nowej wiary”. Ale jest w tym i jakiś nonsens ekonomiczny. Rosja w swojej cywilizacji rzeczowej naśladuje Amerykę, wobec której ma zatajony kompleks niższości. I popada w absurdy. W Ameryce, zwłaszcza w New Yorku, gdzie istnieje spekulacja gruntami i place są niewiarygodnie drogie, wykorzystuje się je dla celów zysku budując drapacze chmur. U nas (ani tym bardziej w Rosji) to niepotrzebne, bo wszystkie grunty miejskie są własnością państwa lub miasta.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
1. Przestrzeń wokół Pałacu Kultury i Nauki, zawarta między ulicami: Marszałkowską, Al[eją] Jerozolimską, Ś[wię]to Krzyską i przedłużeniem ul[icy] Emilii Plater, winna być skomponowana tak, aby Pałac Monument znalazł się w sytuacji [...] gmachu wolnostojącego. Na przestrzeni tej nie należy więc poza PKiN wprowadzać żadnej zabudowy. [...]
2. Z przestrzeni otaczającej PKiN, skomponowanej jako jedna całość, wyodrębnić należy główny plac manifestacji wzdłuż ulicy Marszałkowskiej. [...]
6. Widok na PKiN [...] należy zapewnić ze wszystkich czterech kierunków osiowych [...]. Ze wszystkich czterech kierunków zapewnić piesze dojście na Plac, a z kierunków zachodniego, południowgo i ewentualnie północnego — również dojazd kołowy. [...]
8. Architektura zabudowy Placu PKiN i wlotów na ten Plac winna być zharmonizowana z PKiN, tworząc jednorodne, skomponowane, największe wnętrze stolicy. Przeciwstawiając się przeżytkom konstruktywizmu i eklektyzmowi winna ona twórczo nawiązać do postępowych tradycji architektury polskiej.
8 stycznia
Agnieszka Knyt, Miasto pod Pałac, „Karta” nr 39, 2003.
Gdy dowiedzieliśmy się, że Związek Radziecki podarował Polsce Pałac Kultury i Nauki pomyśleliśmy, że dobry przyjaciel podarował swemu przyjacielowi to czego mu najbardziej brakuje. Po zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że byłaby lepsza zamiast PKiN odpowiednia ilość nowoczesnych bloków mieszkalnych, stanowiących całą dzielnicę nazwaną im. Stalina, byłby to piękny podarunek, podanie ręki przyjacielowi w jego ciężkim położeniu po zburzeniu przez nieprzyjaciela. Obecnie gdy musimy współdziałać przy budowie PKiN i urządzać jego całe otoczenie, co pochłania olbrzymie środki deficytowych materiałów, których nam brakuje w budownictwie, wydaje nam się ten podarunek całkiem nie–przyjacielski. Mogliśmy przecież poczekać jeszcze kilka lat na taki monument. Nic byśmy przez to jako naród nie stracili. Mamy gdzie podziać choć skromnie naszą naukę i kulturę, zaś za olbrzymie środki, jakie teraz musimy dokładać do „podarunku”, uratowalibyśmy dla naszego narodu tysiące zagrożonych złymi warunkami mieszkaniowymi obywateli – tych właśnie, którzy w przyszłości sami by taki monument dla Polski zbudowali.
Warszawa, 12 lutego
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Mówi się dużo o budowie Pałacu Kultury przez radzieckich ludzi i o ich czynach, że oni sami i tylko oni budują bardzo szybko.
A dlaczegóż się nie mówi, że na tej budowie pracuje 5000 Rosjan i 2000 Polaków i jeszcze boczne skrzydła oddano także Polakom do obróbki. Według mnie to co się mówi, to jest fałsz, bo ja pracuję na budowie i widzę, że jeden Polak zrobi tyle co czterech Rosjan, a dlaczego nie docenia się polskich bohaterów pracy PKiN?
Wy ich wywyższacie, a ich ludzie o Polakach źle się wyrażają i mówią, że tylko Rosjanie żyją kulturowo i mieszkają w ładnych domach, a Polacy w budach takich, jak u nich psy.
Dlaczego robotnik rosyjski może zarobić 2 razy tyle co Polak? Ja uważam jak przyjaźń i braterstwo, to tego być nie powinno. Pracuję tam jako technik i widzę dziejącą się niesprawiedliwość.
Warszawa, 24 marca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Po południu wyprawa do miasta i zwiedzanie Pałacu Kultury. Piękne są place, trawniki, wyloty ulic dookoła Pałacu. Sam Pałac woła o pomstę do nieba. Trudno o większą brzydotę, nie tylko architektoniczną, ale zdobniczą. Rzeźby wulgarne, nieartystyczne, banalne. Wszystko tchnie secesją, zwłaszcza lampy, brązy, fontanny, ozdoby okien, balkoniki. Nie wpuszczano do środka, ale prof. Sylwanowicz, który odwiedził mnie wieczorem i który był wewnątrz Pałacu — mówił o przytłaczającym wrażeniu bogactwa, zupełnie bizantyjskiego, całkowicie w duchu satrapów Wschodu.
Dookoła Pałacu ruiny, małe domki, brzydkie kamienice, które patrzą na pychę tej nowej budowli. Ludzie zwiedzający go mieszkają w zatłoczonych mieszkaniach, wręcz norach, w kubaturze 5 metrów na osobę. A tu bezmiar przestrzeni, luksus nad stan i brzydota ponad wszelkie wyobrażenie. Wróciłem zgnębiony tym „cudem techniki”. Ale takie pokazy dla zaimponowania proletariatowi należą do euforycznych zasad reżimu. Była Trasa W-Z, Nowy Świat, później MDM, Stare Miasto, teraz ten Pałac. Wszystko „pour épater le prolétarien”.
Warszawa, 22 lipca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Z rana załatwianie spraw mieszkaniowych, które idą z trudem. Po południu udział w spotkaniu z wyborcami w Pałacu Kultury. Było to pierwsze wielkie zebranie z Gomułką, w którym uczestniczyłem. Tekst mojego przemówienia, jeszcze przed rozpoczęciem zebrania — wzięli ode mnie różni redaktorzy, nawet cudzoziemcy.
W prezydium siedziałem na trzecim miejscu od Gomułki. Jego przemówienie było pod każdym względem świetne i chyba można je porównać do jego pierwszego przemówienia na VIII Plenum. Gomułka powiedział między innymi, że partia nie dlatego nie chce oddać władzy, aby zachować swoje znaczenie, ale dlatego, że oddanie władzy przyniosłoby Polsce wielkie nieszczęście. I w tym jest słuszność.
Po Gomułce przemawiali Wycech i Chajn, dosyć drętwo i sloganowo. Nie wiem, jak wypadło moje przemówienie, bo nikt mi nic nie powiedział, poza dwoma młodymi, którzy później przyszli z sali — i poza Kłosińskim, kandydatem z pierwszego okręgu. Wyszedłem od razu po swoim przemówieniu i w mroźny wieczór na ulicy odetchnąłem.
Warszawa, 14 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Wczoraj w Pałacu Kultury i Nauki odbyła się akademia z okazji czterdziestej rocznicy powstania Komunistycznej Partii Polski. W prezydium zasiadło całe Biuro Polityczne i sekretarze KC, zasłużeni działacze KPP, goście zagraniczni, a także prezes Polskiej Akademii Nauk, prof. Tadeusz Kotarbiński, Władysław Broniewski i wielu innych. Naliczyłem za stołem prezydialnym 48 osób. Gomułka wygłosił obszerny referat, mówił prawie dwie godziny.
Warszawa, 16–17 grudnia
Mieczysław F. Rakowski, Dzienniki polityczne 1958–1962, Warszawa 1998.
Służewiec popołudniowy to najpiękniejsza dzielnica Warszawy. Daleko piekielnie, sklepów nie ma, ale domy – cudo, szklane domy. I jakaż pespektywa – nawet Pajac Kultury ładnie stąd wygląda.
Warszawa, 14 czerwca
Stefan Kisielewski, Dzienniki, Warszawa 1996.
W czasach największej biedy i niedostatku, kiedy polskiemu robotnikowi własną krwią przyszło zapłacić za wołanie o chleb dla swych dzieci – właśnie w tych najcięższych chwilach naród polski w ciągu 90 dni uzbierał ponad 30 milionów złotych na odbudowę Zamku Królewskiego. Nie towarzyszy tej daninie żaden przymus. Jak zgodnie świadczą głosy z kraju, zbiórka ma charakter samorzutny i spontaniczny. Swe groszowe datki składają najubożsi; z głodowych rent przysyłają złotówki inwalidzi i emeryci, na listach ofiarodawców znaleźli się ludzie okrutnie dotknięci nędzą mieszkaniową, od lat marzący daremnie o zdobyciu własnych czterech ścian. Budulcem stał się więc przysłowiowy wdowi grosz. Niezwykła i powszechna ofiarność przybrała postać jakiejś powszechnej demonstracji całego społeczeństwa.
Demonstracji za czym, czy może – przeciw czemu? Co pragnie wyrazić naród pozbawiony swobody wypowiedzi tym zbiorowym i szerokim gestem ofiarności?
Zacznijmy od stwierdzenia, że decyzja odbudowy Zamku została władzom komunistycznym narzucona przez naród. Wzbraniały się one przed nią przez długie 26 lat. Za czasów Bieruta kosztem milionowych sum wzniesiono w sercu Warszawy stalinowską ohydę – Pałac Kultury, Zamek Królewski pozostawiając w gruzach. Za panowania Gomułki rozpoczął nieomal swoje urzędowanie od zapowiedzi, że Zamek będzie odbudowany. Było to widome ustępstwo wobec nacisku społeczeństwa, podyktowane koniecznością ratowania się w kryzysowej sytuacji pogrudniowej. Społeczeństwo słusznie uznało w niej zwycięstwo swojej woli nad przemocą.
Monachium, 18 kwietnia
Jan Nowak-Jeziorański, Polska droga ku wolności 1952–1973, Londyn 1974.
W Pałacu Kultury widowisko z okazji dwudziestolecia Pałacu — „Młodzi zasłużonym”. [...] Barwne występy tysiąca młodzieży z zespołu „Gawęda”, sport, akrobatyka, szable, koła, wstęgi, harmonia, gitary. Prawdziwe kwiaty młodości. Tupet, nadzieja, krzyk.
Warszawa, 6 kwietnia
Józefa Radzymińska, Dzienniki z lat 1945–1991 w zbiorach Biblioteki Narodowej, akc. 13710/2.