W końcu dojechaliśmy do Saratowa. Było to w Wielki Czwartek. [...] nie podano nam ani jedzenia, ani picia. Podobnie było w Wielki Piątek. Niektórzy z nas zwracali na ten fakt uwagę, mówiąc, że pościmy jak przystało na dobrych chrześcijan. Inni natomiast sądzili, że tu czeka nas śmierć głodowa, tym bardziej że nasz transport stał gdzieś na uboczu. [...]
Wreszcie w nocy, a było to 30 marca 1945 r., rozpoczęto rozładunek. Samochody odwoziły nas do łaźni w mieście, a następnie do łagru znajdującego się kilkanaście kilometrów za miastem, koło miejscowości Jełszanka. W tej łaźni czynny był wodociąg, więc nareszcie wody mieliśmy pod dostatkiem. Niektórzy, mimo ostrzeżeń, zapragnęli wykorzystać okazję i napić się do syta i na zapas. Skutki okazały się opłakane. Nasze zagłodzone żołądki nie wytrzymywały takiej kuracji. Ludzie padali na posadzkę nieprzytomni.
Saratów, 30 marca
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.
Tymczasem nadszedł dzień 1 Maja. Miało to być dla nas prawdziwe święto i pierwszy raz dzień wolny od pracy. Tego dnia zaczynała pracę nasza łaźnia. W przeddzień ustalono już kolejność grup do kąpieli (po 20 osób). W ciągu kilku dni mieliśmy wszyscy skorzystać z tego dobrodziejstwa. Czekaliśmy na tę chwilę niecierpliwie, gdyż wszy nas żarły, a brud pokrywał nasze ciała grubą warstwą.
[...]
Jednakże nie była nam jeszcze sądzona kąpiel. Na skutek wad w instalacji łaźnia spłonęła wkrótce po wpuszczeniu do niej pierwszej grupy. Szczęśliwie nikt nie odniósł obrażeń. Dwudziestu golasów wyskoczyło z płonącego już obiektu na dwór i na tym skończyły się nasze marzenia o myciu. Uratowani z płomieni znaleźli się w krytycznej sytuacji. Ich odzież, oczywiście, spłonęła razem z łaźnią, a kierownictwo obozu nie mogło im niczego zaoferować, bo [...] nie było tu żadnej zapasowej odzieży. Chwilowo okryli się łachmanami pożyczonymi od kolegów, a następnego dnia przywieziono dla nich tylko niekompletną bieliznę i jakieś stare prześcieradła. [...] Od tej pory spotykaliśmy na terenie obozu „duchy” okryte prześcieradłami. [...]
Tak skończyły się nasze marzenia o umyciu i święto 1 Maja.
Saratów, 1 maja
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.
Nadszedł dzień 9 maja. Dzień radości dla całego wolnego świata i dzień czarnej rozpaczy dla nas. Tego dnia nie było normalnej pobudki. Spaliśmy dłużej, nieświadomi przyczyny tej frajdy. Ważne było tylko to, że nie budzą nas. Dopiero około południa zarządzono apel, na którym uroczyście ogłoszono o zakończeniu wojny. Zapanowała nieopisana radość, szeregi połamały się, wznoszono okrzyki... Byliśmy — jak się okazało — bardzo naiwni. Wydawało się nam, że skoro wojna zakończyła się, to jesteśmy wolni. Dziś, jutro, otworzą bramy i wrócimy do domu. Naszą radość natychmiast zamroził komendant. Wystąpił z długim przemówieniem o konieczności jeszcze solidniejszej pracy, bo kraj jest zniszczony, że trzeba szybciej budować, szybciej kontynuować pracę przy gazociągu. Nie ma mowy o powrocie do domu, bo musimy wykonywać plany nakreślone przez partię. Zresztą, przypomniał nam jeszcze raz, że nasze domy, nasze miasta są zniszczone i wygłodzone, a tu mamy dom, pracę i wyżywienie. [...] Na zwolnienie mogą liczyć tylko ci, którzy wykażą się solidną i wydajną pracą.
Staliśmy dalej w grobowej ciszy jak odurzeni. [...] Rozchodziliśmy się do namiotów w najgorszym nastroju, całkowicie załamani. Koniec wojny stał się dla nas końcem nadziei na odzyskanie wolności.
Saratów, 9 maja
Ryszard Kłosiński, Byłem więźniem łagru nr 0321 w Saratowie, Bydgoszcz 1996.