Nikt nas nie zwoływał, a jednak w wielkiej auli gmachu głównego Politechniki Warszawskiej zebrał się rano tłum, jakiego nigdy przedtem ani potem nie widziałem. Parter i galerie były szczelnie wypełnione. [...] Na wiecu skandowano m.in.: „Demokracja, demokracja! Jasienica, Jasienica!”, a w końcu — „Prasa kłamie!”. Darto gazety, czasami podpalano je i rzucano z górnych galerii.
Warszawa, 9 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006
U zbiegu Polnej i Mokotowskiej zastępuje nam drogę milicja. Jakaś inna — hełmy, długie pały. Pada wezwanie do rozejścia się, a chwilę potem słyszę huk petard, widzę dym i obrywam pałą po plecach. Uciekam w Mokotowską. Oczy zaczynają łzawić („To chyba gaz?”). Przy placu Zbawiciela tramwaj zatrzymuje się między przystankami. Wpadamy do środka i drzwi zatrzaskują się golędzinowcom przed nosem. Ci — jakby w amoku — tłuką wszystko, co się rusza. Przez okno widzę dziesięciolatka padającego na bruk z rozciętą głową. Jakaś kobieta w tramwaju mdleje.
9 marca
Bogdan Czajkowski, Bunt grzecznej Politechniki, „Gazeta Polska” nr 12/1998.
Oficer wzywa przez tubę do rozejścia się. Ale gdzie tam. Tłum skanduje: „Prasa kłamie!” [...]. Lecą kamienie w kierunku milicjantów. Duże. Skąd się wzięły, kto je rzucał? [...] Oficer MO dostał w głowę. Milicja rusza do ataku. Pałki. Gazy łzawiące — po raz pierwszy wtedy poczułem, jak to szczypie w oczy. Panika. Tłum ucieka. „Gestapo, gestapo!” Jakiś starszy pan staje, rozkłada ręce i woła: „Zatrzymać się! Bez paniki!”. Nikt go nie słucha. [...] Grupa ze sztandarem przebiega Marszałkowską i wpada do kina „Luna”. [...] Ze sklepu wychodzi gromadka ludzi, na czele z tęgą rzeźniczką w białym fartuchu. „Szczeniaki! — mówi — Zachciało im się wyjść na ulicę. Nie wiedzą, co to Gestapo!”.
9 marca
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.
„Golędzinów” zajmuje „strategiczne” miejsce na środku placu. U wylotów ulic tłumy rozsierdzonych studentów skandujących: „Gestapo!”. Około godziny 15.00 golędzinowcy przypuszczają atak na gmach Elektroniki i, rozbijając szyby, wdzierają się do środka. Pałują na korytarzach, ale tu szanse się wyrównują. Chwytamy za gaśnice i napastnicy wycofują się w popłochu. Jeden wyskakuje oknem, inny — wciągnięty do sali i rozbrojony — dostaje lanie, ale zwolniony opuszcza budynek o własnych siłach.
9 marca
Bogdan Czajkowski, Bunt grzecznej Politechniki, „Gazeta Polska” nr 12/1998.
Następnego dnia miał być wiec na Politechnice. Dobrze nie pamiętam, jak i dlaczego, ale też poszłam pod główną bramę. Poranne dzienniki doniosły, że poprzedniego dnia na Uniwersytecie były chuligańskie wybryki. Pierwszy raz w życiu widziałam na papierze tak bezczelne łgarstwo. Z górnych pięter liceum obok Politechniki leciały podarte gazety. Pojawiło się hasło „Prasa kłamie” i coś w rodzaju ogniska z gazet na chodniku. Spod Politechniki ruszyliśmy sporym pochodem Polną w kierunku Placu Unii do redakcji „Życia Warszawy”. Chyba po to, żeby tam pod oknami wykrzyczeć cały ten szok, jaki wywołały gazetowe brednie o zdarzeniach, w których wczoraj sami braliśmy udział. Ludzie na ulicy przystawali, płakali, rzucali kwiaty, których jeszcze dużo mieli po Dniu Kobiet, jakiś staruszek wznosił narodowe hasła. Pierwszy raz widziałam takie poparcie ulicy — to było bardzo wzruszające i podniosłe. Na wysokości połowy Polnej pojawił się milicyjny kordon. Zaczęli rzucać gaz łzawiący, biegać za rozpierzchającymi się grupami. Tę, w której się znalazłam, gonili gdzieś do kina „Luna”. Tuż obok mieszkała nasza koleżanka, schowaliśmy się u niej i okropnie długo płakaliśmy od tego gazu. Usiłuję sobie przypomnieć, co wtedy czułam: nic, jak to bywa w szoku.
[...]
W poniedziałek miały się odbyć wiece wydziałowe i ogólnouniwersytecki w Audytorium Maximum. Poprzedniego dnia u ciotki jednego chłopaka — bo miejsce nieznane policji — przepisywaliśmy na maszynie projekt rezolucji na ten duży wiec. Wtedy pierwszy raz zetknęłam się z czymś takim, jak „czyste” mieszkanie, niezostawianie odcisków palców — prawie z konspiracją. Ciągle miałam poczucie, że to zabawa, ale już byli pierwsi aresztowani, byli pobici. Perspektywa znalezienia się w Pałacu Mostowskich czy w więzieniu była coraz bardziej realna.
Warszawa, 9-10 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.
W godzinach popołudniowych w piątek [8 marca] w rejonie Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu powstały zakłócenia w ruchu ulicznym i komunikacji. Przyczyną ich była sytuacja, jaka wytworzyła się na terenie Uniwersytetu Warszawskiego, w wyniku nieodpowiedzialnych wystąpień grupy studentów, do których dołączyły się elementy chuligańskie [...].
Na Uniwersytecie Warszawskim co pewien czas daje znać o sobie grupka awanturników, wywodząca się z kręgów bananowej młodzieży, której obce są troski materialne, prawdziwe warunki życia i potrzeby naszego społeczeństwa. [...]
Oni to byli sprawcami wczorajszych zajść, wykorzystując jako pretekst usunięcie z uczelni dwóch studentów, znanych z anarchistycznych wystąpień na terenie Uniwersytetu. [...]
Owej grupce prowodyrów udało się wczoraj wciągnąć część młodzieży studenckiej. Jest to tym bardziej godne ubolewania, że ci studenci nie uważali za wskazane odciąć się od szumowin, które dołączyły do nich, wykorzystując jak zawsze tego typu okazje do rozróby.
Wystąpienia studentów UW przeniosły się poza mury uczelni na ulicę. Przechodnie przypatrywali się rozhisteryzowanym i rozkrzyczanym młodzieniaszkom początkowo z dezaprobatą, a potem z otwartym oburzeniem. Tym bardziej że grupy studentów tamowały ruch uliczny w godzinach powrotu ludzi z pracy do domu.
9 marca
Krajobraz po szoku, oprac. Anna Mieszczanek, Warszawa 1989.