Centrala strzelnicza dywizjonu podaje dokładny czas. Jest godzina 22.45 — czwartek. [...] Sołtyszewski zdejmuje mikrotelefon:
— Bateria do dział!...
Przez podwieszoną płachtę słychać czterokrotny odzew działonowych:
— Działon do działa!...
Dyktuję ogniowemu komendy, a on przekazuje je działonom. W tej chwili celowniczowie, siedzący na siodełkach, nastawiają kątomierze, zgrywają poziomice i bębny celownika. Amunicyjni podają pociski i ładunki. Słychać metaliczny odgłos stępli i dźwięk ryglowanych zamków. Załadowano pierwsze cztery pociski. Na każdym z nich napis kredą: Za wolność! Za Polskę! Za Warszawę! Za poniewierkę!
[...] Mrok ustąpił światłu tysięcy wystrzałów, krwawym kwiatom wybuchów. [...] Huk począł narastać. Odbijany od wzgórz i gór, zlał się w jeden nieprzerwany grzmot. W ogniu półtora tysiąca dział 2 Korpus Polski rozpoczął marsz ku wolnej, niepodległej i suwerennej Ojczyźnie!
[...]
— Czwarte działo nie strzela! — melduje kpr. Gąsior.
— Dlaczego?
— Iglica pękła!
Sołtyszewski daje mi wzrokiem polecenie. Uchylam płachtę i wybiegam ze schronu z okrzykiem „Puszkarz! Puszkarz!” Po chwili dopiero zdaję sobie sprawę, że przecież i tak nic nie słychać. Dobiegam do stanowiska. [...] Biegnie bombardier Kuczwał — nasz puszkarz. Ale działo milczy. Milczeć tak będzie przez dwadzieścia minut. I ten kótki czas jest osobistą tragedią każdego kanoniera z obsługi. Kpr. Gąsior z pasją rozbiera obsadę iglicy. Celowniczy, cherubinkowy Jędruś Milewski, siedzi na skrzynce z ładunkami. Po usmolonych policzkach płyną łzy jak groch, żłobiąc koleiny w brudzie. Podchodzę doń i poklepując po ramieniu pocieszam go jak umiem, krzycząc do ucha:
— Nie becz, Jędrek! Nic takiego się nie stało, zaraz będziesz znowu strzelał!
Milewski patrzy na mnie i odkrzykuje ze złością przez łzy:
— Nie miała kiedy, k...a, pęknąć?!
Monte Cassino, 11 maja
Tadeusz Mieczysław Czerkawski, Byłem żołnierzem generała Andersa, Warszawa 2007.
Postój, 11 maja 1944 r.
Panie starosto powiatowy!
Żałuję, że do 10 maja 1944 nie mogłem zjawić się u Pana osobiście, a to z tej przyczyny, że nie wolno mi bezpośrednio spotykać się z Panem, nie mam na to zgody moich zwierzchników, więc przepraszam, ale u nas jest surowa dyscyplina i porządki zgodne z Pańskim wyobrażeniem.
Jeśli zostanę upoważniony przez zwierzchników, zjawię się u Pana ku obopólnej korzyści. Byłem rad usłyszeć od pana starosty powiatowego, że nie musimy się kryć przed żołnierzami niemieckimi, ponieważ wiedzą oni, że nie powinni do nas strzelać i wdawać się w potyczki z ukraińskimi partyzantami, albowiem Wehrmacht jest sprzymierzeńcem UPA w walce z głównym wrogiem — bolszewizmem.
Niestety, żołnierze niemieccy stale przeszkadzają bojownikom ukraińskim w rejonie naszych operacji przeciwko bandom bolszewickim, co osłabia obie strony, my zaś pragnęlibyśmy wykorzystać te operacje w walce ze wspólnym wrogiem. Jednocześnie Polacy, jak pokazują fakty, gotowi są pomagać bolszewikom przeniknąć na tyły niemieckiego frontu. Jedna trzecia Polaków należy do band bolszewickich, a miejscowa ludność cywilna skwapliwie szpieguje na rzecz bolszewickich band. Tylko z pomocą polskiej ludności bolszewicy mogą prowadzić operacje w Galicji.
Gdyby władze niemieckie nie stawiały nam, bojownikom ukraińskim, przeszkód, to bandy bolszewickie nie mogłyby nawet przez tydzień utrzymać się w Galicji. [...]
Chmil
Grzegorz Motyka, Niemcy a UPA, "Karta" nr 23/1997.