Do Lwowa dowieziono nas o zmierzchu i zatrzymano na krótką chwilę na rynku. Byliśmy stłoczeni w ciężarówce, od iluś dni nie myci, nie goleni, bez broni. Ciężarówka stanęła przy straganach z owocami. Jeden z nas chciał kupić parę jabłek i spytał o cenę. Gdy któraś ze straganiarek chciała nam te jabłka sprzedać, wystąpiła druga, potężna, gruba kobieta i odepchnąwszy z oburzeniem sąsiadkę, zaczęła chwytać w ogromne brązowe ręce jabłka i z błyszczącymi, pełnymi łez oczami rzucać je do aut. To była krótka chwila, ale zanim pilnujący nas bojec zdążył się obejrzeć, zostaliśmy zasypani jabłkami, papierosami, które nam wciskali przechodnie. Pamiętam wśród nich młodego Żyda z teczką, który również kupił nam jabłek i w takim pośpiechu rzucał je do naszego auta, że wrzucił przez pomyłkę razem z jabłkami i swoją teczkę. [...]
Wszystko, co widziałem wówczas we Lwowie, to te niezliczone odruchy całej ulicy, odruchy braterstwa, czułości, serca dla garstki stłoczonych, zhańbionych, bo rozbrojonych oficerów polskich w bolszewickiej ciężarówce.
Lwów, 27 września
Józef Czapski, Wspomnienia starobielskie, w: Na nieludzkiej ziemi, Paryż 1983.
Świadomy, że tylko własnym wysiłkiem Narodu odzyskamy wolność oraz odbudujemy moralnie i fizycznie Polskę – zobowiązuję się walczyć w imię tego codziennie, czujną i mężną postawą moją oraz czynem całego mojego życia, wszystko celowi temu poświęcając dobrowolnie i ochotnie, tak z siebie, jak i z każdej mojej możliwości.
Uznaję Dowódcę Głównego Służby Zwycięstwu Polski i wszystkich wyznaczonych przezeń dowódców jako moich przełożonych wojskowych.
Warszawa, 27 września
Prawdziwa historia Polaków. Ilustrowane wypisy źródłowe 1939–1945, t. 1: 1939–1942, opr. Dariusz Baliszewski, Andrzej Krzysztof Kunert, Warszawa 1999.
Ponieważ przerwa w działaniach wojennych stała się faktem oczywistym, wyszedłem z dziadkiem na miasto. Ruszyliśmy w kierunku placu Zbawiciela. Jezdnie i chodniki były obsypane gruzem i zryte licznymi lejami po pociskach i bombach. Gdzieniegdzie w głębi ocalałych podwórek widzieliśmy wojenne groby. Górne kondygnacje wielu domów po obu stronach Marszałkowskiej były wypalone. Gdy doszliśmy do rogu Marszałkowskiej i Piusa, dom narożny po zachodniej stronie przy Piusa, pomiędzy Wilczą a Piusa, płonął pełnym ogniem, tak, że musieliśmy przejść na drugą stronę ulicy. Skręciliśmy niebawem w Koszykową. Na wprost gmachu Zakładu Architektury Politechniki, leżał trup na wpół poćwiartowanego gniadosza. Poszliśmy dalej Lwowską do placu przed Politechniką. Na jezdni obok placu walało się mnóstwo porozrywanych łusek karabinowych. Zaraz za placem rysowała się linia okopów. U zbiegu Polnej, 6 Sierpnia i Lwowskiej stał na posterunku żołnierz w kaszkowatym hełmie na głowie, z bagnetem nasadzonym na karabin. Dziadek podszedł do niego, nawiązując rozmowę. Okazało się, że już kilkadziesiąt metrów dalej są stanowiska niemieckie, a te rozerwane łuski karabinowe pochodzą z podręcznego składu amunicji, w który uderzył pocisk w nocy. Skład wyleciał w powietrze.
Tą samą drogą wróciliśmy do domu.
Wieczorem przyszedł ojciec. Był załamany. Potwierdził wiadomość o zawieszeniu broni: „Pertraktacje w sprawie kapitulacji Warszawy są w toku, jednakże Warszawa nie została zdobyta. Już jutro nigdzie nie idę” — dodał. Z torby, w której nosił maskę gazową, wyjął kartkę kratkowanego papieru. Było to zaświadczenie, że Komenda Baonu Pracy udziela ojcu urlopu.
Warszawa, 27 września
Maciej Piekarski, Tak zapamiętałem, Warszawa 1979.
W dzień i w nocy trwała bez przerwy prawie kanonada ciężkiej artylerii i naloty lotnicze, zgromadzeni w mym mieszkaniu w Alejach Ujazdowskich 34 moi bliscy przyjaciele i krewni w liczbie dwudziestu kilku osób, czuwając bez przerwy, konstatowali niejednokrotnie napięcie takie ostrzału, że na jedną minutę liczono do dziesięciu pocisków padających w najbliższym otoczeniu domu, brak zaś wody i światła czynił życie nie do zniesienia, gdy szczególnie wszystkie okoliczne domy stawały w płomieniach.
Niemniej gdy [...] koło południa przerwanym zostało nagle bombardowanie i rozeszła się pogłoska, że prowadzone są pertraktacje o zawieszenie broni, rozpacz ogarnęła wszystkich taka, że zdawało się, że gotowi są wszyscy bez wahania śmierć ponieść, byleby stolicy nie oddać wrogowi w ręce!
Widziałem takich ludzi, jak Jerzego Komorowskiego, jednego z dyrektorów firmy [Lilpop,] Rau i Loewenstein, znanego ze swego opanowania i zimnej krwi, który w chwili dowiedzenia się o zawieszeniu broni szlochał wprost spazmatycznie — widziałem młodych oficerów armii polskiej, którzy dowiedziawszy się ode mnie o nieszczęściu, które ich stolicę ukochaną spotyka, nie mogli pomimo zahartowania w walce swych łez powstrzymać.
Wszyscy gotowi byli na największe ofiary, a gdy stało się i na ulice stolicy wkroczyły wojska niemieckie, wszyscy bez wyjątku zachowali się z godnością wielką i opanowaniem, tak zdawałoby się trudnym do osiągnięcia u ludności Warszawy, zwykle tak impulsywnej.
O władzach polskich nie mówiono wcale!
Warszawa, 27 września
Adam Ronikier, Pamiętniki 1939-1945, Kraków 2001.