Ludzie, którzy chcieli zobaczyć po raz ostatni Marszałka Piłsudskiego, stali przed katedrą podobno od jedenastu godzin. […] Olbrzymia rzeka ludzka […] przechodziła przez kilka ulic i spływała bulwarami nad Wisłą, dochodząc do trzeciego mostu. Wczoraj kondukt spotkali chyba wszyscy, co do jednego, mieszkańcy Warszawy. To miasto, od chwili tej strasznej śmierci, żyje w stałej egzaltacji i rozpaczy. […] Liczebność ogromnych tłumów, zgromadzonych wzdłuż ulic, którymi przechodził kondukt, była wprost imponująca. Najbardziej rozdzierające serca sceny miały miejsce na lotnisku. Są to błonia ogromne, równe, jak okiem sięgnąć. Trumnę znów okrytą białymi i czerwonymi atłasami i sztandarem z Orłem Białym, postawiono na miejscu, gdzie Marszałek zazwyczaj przyjmował defiladę. Wszyscy mieli jedną i tę samą myśl: co będzie, jeśli nagle podniesie się wieko, opadną atłasy i wstanie On z trumny pożegnać się z armią, ludem stolicy i Narodem. Ale trumna była nieruchoma…
Za trumną skupiły się chmury. Było coś symbolicznego i przejmującego w tym, że na lewo od trumny niebo było jasne, a nad trumną i na prawo od niej, aż do linii horyzontu, chmury były skupione w jedną sinoczarną kopułę, chmury wielkiej burzy. Od czasu do czasu przelatywały małe błyskawice. I oto przed tą trumną, a w kierunku tych czarnych chmur i błyskawic maszerowało wojsko: poczty sztandarowe wszystkich pułków armii, której On dał życie, którą stworzył.
[…] Naród, który Go odpychał tak długo, teraz korzył się przed Nim i zawodził z żalu.
Rzeczpospolita Polska została bez Ojca.
Warszawa, 18 maja
Stanisław Cat-Mackiewicz, Teksty, Warszawa 1990