Książę Lubomirski był bardzo niespokojny i podniecony, powtórzył kilka razy: „Wreszcie przyjeżdża, ach, jak to dobrze!”. Bardzo chodziło mi o to, bym pierwszy powitał Komendanta, gdy wysiądzie z wagonu. Wkrótce nadszedł pociąg. Komendant wyszedł z niego w towarzystwie pułkownika Sosnkowskiego. Był blady i oczywiście wyczerpany niewolą, ale widać było, że siły go nie opuściły. Zbliżyłem się do niego i powitałem słowami: „Obywatelu Komendancie, imieniem Polskiej Organizacji Wojskowej witam obywatela Komendanta w stolicy”. Komendant odsalutował mi. Książę Lubomirski przeprowadził go do swego samochodu, w którym zajęli miejsce z rotmistrzem Rostworowskim, ja również wsiadłem do tego samochodu.
Warszawa, 10 listopada
Rok 1918 we wspomnieniach mężów stanu, polityków i wojskowych, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1987.
Pojechaliśmy na Frascati. Tam przedstawiłem Piłsudskiemu stan rzeczy, wyraziłem przekonanie, że powinien prędzej czy później objąć władzę w Warszawie. Piłsudski na to mi odpowiedział: „Ja muszę pojechać do Lublina”. [...] Chciał nawet tam zaraz jechać, ja mu to odradzałem […].
Na mój zarzut, iż rząd lubelski nie jest rządem ogólnonarodowym, ale partyjnym, odpowiadał: „Tak, ale jest on na wolnej ziemi”. „Panie Komendancie, mam przekonanie, że tu też lada dzień ziemia będzie wolna” — dowodziłem. „No, ja zobaczę” — mówił Komendant.
Warszawa, 10 listopada
Rok 1918 we wspomnieniach mężów stanu, polityków i wojskowych, wybrał i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1987.
Na samą wieść, że Komendant już jest, sformował się pochód. Entuzjastyczny tłum począł posuwać się Aleją Jerozolimską w kierunku Nowego Światu, wznosząc okrzyki na cześć Komendanta, przeciw okupantom i na cześć Niepodległej Polski. Z podległym mi plutonem posuwałem się na czele pochodu. Śpiewaliśmy pieśni patriotyczne, wiwatowaliśmy i domagaliśmy się niepodległości Polski. Gdy przekroczyliśmy przecznicę ulicy Brackiej, zobaczyłem skręcający w naszym kierunku tramwaj z dużą literą N, oznaczającą, że jest to wagon dla wojskowych Niemców.
Tramwaj posuwał się prosto na nas. Motorniczy widząc nieustępujący tłum — zahamował. Stojący obok motorniczego, jako ochrona, żołnierz niemiecki zaczął powoli podnosić karabin do strzału. Orientowałem się, co może zrobić strzał karabinowy oddany w gęsty tłum. Strzeliłem do Niemca. Osunął się do nóg motorniczego. Mój strzał wywołał eksplozję strzałów ze strony mego plutonu do Niemców skupionych w tramwaju.
Otaczający nas tłum rozproszył się, część leżała na jezdni, chroniąc się przed pociskami. Do plutonu mego strzelano z okien pierwszego piętra, gdzie mieścił się warszawski oddział Feldpolizei. Nakazałem wycofanie się. Opodal mnie leżał młody człowiek, bluzgając krwią z przestrzelonej szyi. Z kolegą Zawadzkim zanieśliśmy go do pobliskiego sklepu z obuwiem. Próba zatamowania krwi była beznadziejna. Zmarł na moich kolanach.
Warszawa, 10 listopada
Wiktor Tomir Drymmer, Pierwsze i ostatnie dni niepodległości Polski — rok 1918 i 1939, „Zeszyty Historyczne” nr 16, 1969.
Była niedziela 10 listopada. Padał deszcz, było zimno i pochmurno. Siedziałam z Wandzią przy oknie pełna niepokoju, spragniona wiadomości; z niecierpliwością oczekiwałam przyjścia znajomych. W niedzielę odwiedzała mnie zwykle moja przyjaciółka Hala Sujkowska z mężem i zostawali u mnie przez cały dzień. Była dopiero godzina dziesiąta; czas wlókł się powoli.
Wtem ujrzałam na ulicy pod parasolem moją dobrą znajomą p. Janinę Prystorową, idącą do mnie. Z radością wybiegłam na jej spotkanie. Zakomunikowała mi, że mąż wrócił i prosił ją o zawiadomienie mnie, że po południu będzie u mnie. Opowiadała, że spotkał go na dworcu ks. Zdzisław Lubomirski, członek Rady Regencyjnej i Adam Koc, komendant POW. Wiadomość o jego przyjeździe rozeszła się błyskawicznie po mieście. Tłumy wyległy na ulice, aby go witać. Obydwóch panów-więźniów zabrał do siebie na śniadanie ks. Z. Lubomirski.
Byli znajomi i podkomendni zaczęli się tłoczyć w mieszkaniu na Moniuszki, które mu doraźnie znaleziono, chcąc go przywitać i oddać się do jego dyspozycji.
Nareszcie po południu udało mu się wyrwać z Warszawy i przyjechać do nas, na Pragę. Wiadomość, że przyjedzie do mnie rozeszła się lotem ptaka. Wobec tego, że była to niedziela, robotnicy wylegli z domów i pełni radości czekali na ulicach, którymi musiał przejeżdżać. Przed domem, w którym mieszkałam, zebrał się tłum. Kiedy nadjechał, entuzjazm był niesamowity. Ja na spotkanie z pokoju swego nie wyszłam, tylko czekałam w mieszkaniu. Nie lubiłam nigdy okazywać swoich uczuć wobec innych.
Warszawa, 10 listopada
Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989.
Cały ten dzień spędziłem na ulicy Moniuszki i starałem się choć trochę poorientować w sytuacji w Warszawie, choć trochę chwycić fakty z całej długiej przestrzeni czasu, kiedy ja byłem w Magdeburgu, najzupełniej izolowany od Polski; a czułem, że stosunki pomiędzy ludźmi, nawet mi bliskimi, zupełnie się zmieniły. Przy tym cały czas drzwi się nie zamykały; wbiegali najrozmaitsi ludzie, żeby na mnie choć popatrzeć, choć słowo do mnie przemówić. Przychodziły różne delegacje z mowami, odbywała się pod balkonem manifestacja, do której musiałem wychodzić. I to wszystko odbywało się po dzikich wrażeniach nagłego zwolnienia mnie z Magdeburga z powodu wybuchu rewolucji w tym mieście, po nagłych berlińskich wrażeniach i po wybuchu rewolucji w stolicy Niemiec i po długiej niespanej nocy, spędzonej w wagonie w extra pociągu, którym mnie z Berlina odesłano do Warszawy.
Warszawa, 10 listopada
Józef Piłsudski, Pisma zbiorowe, t. IX, Warszawa 1937.
W dniu 10 listopada około pół do ósmej rano udałem się na dworzec, aby być świadkiem tego wielkiego wydarzenia. Trzymałem się jednak na uboczu, gdyż w mym charakterze komisarza Rzeszy nie mogłem oficjalnie brać udziału w przyjęciu. Z pewnego oddalenia śledziłem rozwój tego dla Polski historycznego wydarzenia. Piłsudski i Sosnkowski ukazali się, prowadzeni przez kapitana Gilpena. Tłumnie (hmmmm..., a to ciekawe, jedni piszą, że tłumy były, a inni, że nie było tłumów, bo ludzie nie wiedzieli...) zebrana publiczność przyjęła ich okrzykami radości. Książę Lubomirski przystąpił do komendanta, który powracał, aby objąć władzę. Obydwaj mężowie dość długo z sobą rozmawiali. Po przywitaniu się z kilku stojącymi na dworcu przyjaciółmi i przyjęciu meldunku komendanta naczelnego POW, którym był kapitan Tadeusz Kasprzycki, komendant odjechał samochodem księcia do rezydencji jego na Frascati.
Warszawa, 10 listopada
Bogdan Hutten-Czapski, 60 lat życia politycznego i towarzyskiego, t. II, Warszawa 1936.
W południe tego dnia wyznaczona została msza polowa na placu Katedralnym dla całego nowo utworzonego wojska polskiego, włącznie z POW, batalionem warszawskim oraz sporym zastępem Polaków oficerów armii austriackiej, którzy zgłosili się do służby i cały szereg spośród nich został już przez Śmigłego wprzęgnięty do prac) w tworzącym się ministerstwie i sztabie. Hotel, w którym kwaterowaliśmy, znajdował się w pobliżu katedry. Gen. Olszewski przez okno swego pokoju mógł widzieć przeciągające oddziały i słyszeć echa odbywającej się na placu Katedralnym uroczystości.
Gdy po zakończeniu tej uroczystości, wróciłem do kwatery, otrzymałem zaproszenie do gen. Olszewskiego. [...] Poprosił mnie o wyjaśnienia i informacje, co się dzieje. Zapytał, co to za oddziały wojskowe przeciągały ulicą i dokąd zmierzały. Otrzymawszy odpowiedź, zapytał się, kto odbierał przysięgę i czy to była przysięga kościelna. Gdy powiedziałem mu, że przysięgę po mszy polowej odbierał kanonik wyznaczony przez biskupa, po czym odbył się przegląd przez gen. Śmigłego i defilada przed nim — generał upewnił się jeszcze, czy rzeczywiście grano hymn narodowy, którego dźwięki do niego doszły. Wysłuchawszy wszystkich moich wyjaśnień, powiedział mi gen. Olszewski: „Więc, panowie, tę swoją rewolucję tak jakoś po katolicku i po narodowemu robicie. To chyba mogę wierzyć, że wy z bolszewikami nie macie nic wspólnego”. Oczywiście z całego serca zapewniałem zacnego generała, że tego obawiać się nie potrzebuje.
W ten sposób powstał i objął władzę pierwszy, niezależny od okupantów rząd, którego władza rozciągała się na okupację austriacką. W Krakowie już w dniu 1 listopada, a w Cieszynie bodajże o dwa dni wcześniej powstały zaczątki władzy polskiej, również ograniczone terytorialnie i niesięgające nawet w tytule po prerogatywy rządu.
Lublin, 10 listopada
Bogusław Miedziński, Wspomnienia, „Zeszyty Historyczne" 1976, z. 37, Paryż 1976.
Ale wkrótce budzę się, bo wokół ogólne poruszenie. Wraca z Niemiec komendant. Lada chwila spodziewany pociąg. Wybiegam. Jeszcze ciemno. Na peronie czeka Zdzisław Lubomirski — stoi sam z adiutantem Rostworowskim, inne grupki czekających nie zbliżają się do niego. Wiem od Mury, że na mieście panuje nastrój wrogi regentom i że dziś były manifestacje żądające ich ustąpienia. Podchodzę: serdecznie jest zdziwiony moją tu obecnością i moim mundurem. Zaczynamy gawędzić, wyglądając pociągu. „Co za szczęście, że zdołaliśmy uzyskać zwolnienie Piłsudskiego!” [...]
Ale pociąg już się zbliża. Napięcie rośnie. Pierwszy wychodzi Piłsudski, w szaroniebieskim płaszczu wojskowym i takiejże maciejówce, chudy, smukły, spod sumiastego wąsa zdaje się przezierać uśmiech. Sprężystym krokiem idzie prosto do Lubomirskiego, z którym wita się bardzo serdecznie. Zdaje się żartować, ale regent nader poważnie mu coś klaruje. Po chwili wuj zabiera go do swego samochodu i wiezie do siebie na Frascati.
Warszawa, 10 listopada
Jan Gawroński, Dyplomatyczne wagary, Warszawa 1965.
Mówi się o tym, że do sejmu ustawodawczego wybierać będą i kobiety, że nawet będą mogły być wybrane na posłów. Ale wielu jeszcze mamy przeciwników. Powiadają, że powinno być jak dawniej: niechże już wybierają robotnicy, chłopi, nawet analfabeci, ale zbrodniarzom, wariatom i kobietom głosu dać nie można. Drogie czytelniczki, w ładnym jesteśmy towarzystwie! I dlaczego? Nie szkodzimy społeczeństwu jak zbrodniarze i wariaci.
Kraków, 10 listopada
„Na posterunku”, nr 33, z 10 listopada 1918.
Praca kobiet powołanych do zajęć wojskowych na froncie jest wyzyskiwaną w bezwzględny sposób. Dostają one mniejszą płacę niż było to przyrzeczone, używa się je do zajęć nieodpowiednich, odmawia się im płatnych urlopów, tak że nie mogą wyjść z długów. Nęcące obietnice, które miały na celu zachęcić kobiety do pracy na froncie, spełzły na niczym, zarząd wojskowy oszczędza kosztem pracy i trudu kobiecego.
Kraków, 10 listopada
„Na posterunku”, nr 33, z 10 listopada 1918.